Выбрать главу

— Condwiramurs.

— Przepraszam.

— Wersji ucieczki jest, jak mówiłam wiele. Ale nadal niezbyt jasne jest, w jaki sposób Ciri z Wieży Jaskółki dostała się wprost do zamku Vilgefortza. Nie możesz wyśnić Wieży Jaskółki. Spróbuj wyśnić zamek. Przyjrzyj się uważnie temu gobelinowi… Czy ty mnie słuchasz?

— To zwierciadło… Jest magiczne prawda?

— Nie. Wyciskam przed nim pryszcze.

— Przepraszam.

— To zwierciadło Hartmanna — wyjaśniła Nimue, widząc zmarszczony nos i nadąsaną minę adeptki. - Jeśli chcesz, zajrzyj. Ale bądź, proszę, ostrożna.

— Czy to prawda — spytała drżącym z podniecenia głosem Condwiramurs — że z Hartmanna można przejść do innych…

— Światów? Owszem. Ale nie od razu, nie bez przygotowań, medytacji, koncentracji i całego mnóstwa innych rzeczy. Zalecając ci ostrożność, myślałam o czymś innym.

— O czym?

— To działa w obie strony. Z Hartmanna zawsze może coś wyjść.

*****

— Wiesz, Nimue… Gdy patrzę na ten gobelin…

— Śniłaś?

— Śniłam. Ale dziwnie. Z lotu ptaka. Byłam ptakiem… Widziałam ten zamek z zewnątrz. Nie mogłam wejść do środka. Coś broniło dostępu.

— Patrz na gobelin — rozkazała Nimue. - Patrz na cytadelę. Patrz na nią uważnie, skupiaj uwagę na każdym szczególe. Koncentruj się mocno, ostro wryj ten obraz w pamięci. Chcę, byś się we śnie tam dostała, weszła do środka. Ważne jest, byś tam weszła.

*****

Na zewnątrz, za murami zamczyska, musiała hulać iście diabelska zawierucha, w palenisku komina ogień aż huczał, szybko pożerając polana. Yennefer rozkoszowała się ciepłem. Jej obecne więzienie było, co prawda, o nieba całe cieplejsze od mokrego lochu, w którym spędziła chyba ze dwa miesiące, ale i tak ząb tam na ząb nie trafiał. W lochu zupełnie straciła rachubę czasu, później też nikt nie śpieszył się z informowaniem jej o datach, ale była pewna, że jest zima, grudzień, może nawet styczeń.

— Jedz, Yennefer — powiedział Vilgefortz. - Jedz, proszę, nie krępuj się.

Czarodziejka ani myślała się krępować. Jeżeli zaś dość powolnie i nieporadnie sprawiała się z kurczakiem, to wyłącznie dlatego, że jej ledwo zagojone palce wciąż były niezgrabne i sztywne, trudno było utrzymać w nich nóż i widelec. A jeść rękoma nie chciała — pragnęła zademonstrować Vilgefortzowi i pozostałym biesiadnikom, gościom czarodzieja. Nie znała żadnego z nich.

— Z prawdziwą przykrością muszę cię powiadomić — powiedział Vilgefortz, pieszcząc palcami nóżkę kielicha — że Ciri, twoja podopieczna, rozstała się z tym światem. Winić za to możesz wyłącznie siebie, Yennefer. I twój bezsensowny upór.

Jeden z gości, niewysoki i ciemnowłosy mężczyzna, kichnął potężnie, wysmarkał się w batystową chusteczkę. Nos miał opuchnięty, zaczerwieniony i ewidentnie na amen zatkany, — Za zdrowie — powiedziała Yennefer, która złowieszczymi słowami Vilgefortza nie przejęła się w ogóle. - Od czegóż to takie okropne przeziębienie, miły panie? Staliście w przeciągu po kąpieli?

Drugi gość, starszy, wielki, chudy, o paskudnie bladych oczach, zarechotał nagle. Przeziębiony zaś, choć twarz skurczyła mu się od złości, podziękował czarodziejce ukłonem i krótkim zakatarzonym zdaniem. Nie dość krótkim, by nie ułowiła nilfgaardzkiego akcentu.

Vilgefortz odwrócił ku niej twarz. Nie nosił już na głowie złotego rusztowania ani kryształowej soczewki w oczodole, ale wyglądał jeszcze okropniej niż wtedy, latem, gdy zobaczyła go okaleczonego po raz pierwszy. Regenerowana lewa gałka oczna była już sprawna, ale znacznie mniejsza od prawej. Widok zapierał dech.

— Ty, Yennefer — wycedził — mniemasz pewnie, że kłamię, że usidlam cię, próbuję podejść. W jakim celu miałbym to robić? Wieścią o śmierci Ciri przejąłem się tak samo jak ty, co ja mówię, bardziej niż ty. Koniec końców, ja wiązałem z dzieweczką bardzo konkretne nadzieje, układałem plany mające zdecydować o mojej przyszłości. Teraz dziewczyna nie żyje, a moje plany runęły.

— To dobrze. - Yennefer, z trudem utrzymując nóż w sztywnych palcach, kroiła nadziany śliwkami schab.

— Ciebie zaś — ciągnął czarodziej, nie zwracając uwagi na komentarz — wiązał z Ciri wyłącznie niemądry sentyment, na który w równych częściach składały się żal spowodowany własną niepłodnością i poczucie winy. Tak, tak, Yennefer, poczucie winy! Aktywnie wszak uczestniczyłaś w krzyżowaniu parek, w hodowli, dzięki której mała Ciri przyszła na świat. I przelałaś uczucia na owoc eksperymentu genetycznego, nieudanego zresztą. Eksperymentatorom zabrakło bowiem wiedzy.

Yennefer w milczeniu zasalutowała mu pucharkiem, modląc się w duchu, by nie wypadł z palców. Pomału dochodzą do wniosku, że przynajmniej dwa z nich będzie miała sztywne bardzo długo. Może permanentnie.

Vilgefortz żachnął się na jej gest.

— Teraz już za późno, stało się — powiedział przez zaciśnięte zęby. - Wiedz jednak Yennefer, że ja wiedzę miałem. Gdybym miał i dziewczynę, zrobiłbym z tej wiedzy użytek. Zaiste, żałuj, podbudowałbym twoją okaleczoną namiastkę instynktu macierzyńskiego. Choć sucha przecież i sterylna jak kamień, miała być za moją sprawą nie tylko córkę, ale i wnuczkę. Albo chociaż namiastkę wnuczki.

Yennefer parsknęła lekceważąco, choć w środku aż gotowała się z wściekłości.

— Z najwyższą przykrością przyjdzie mi zepsuć twój świetny humor, moja droga — powiedział zimno czarodziej. - Bo chyba zasmuciła cię wiadomość, że wiedźmin Geralt z Rivii nie żyje również. Tak, tak, ten sam wiedźmin Geralt, z którym, podobnie jak z Ciri, wiązał cię surogat uczucia, sentyment śmieszny, niemądry i przesłodzony aż do mdłości. Wiedz, Yennefer, że nasz drogi wiedźmin pożegnał się z tym światem prawdziwie ogniście i spektakularnie. Z tej okazji nie musisz czynić sobie żadnych wyrzutów. Śmierci wiedźmina nie jesteś winna w stopniu nawet najmniejszym. Cały zamęt należy się mnie. Skosztuj marynowanych gruszek, są naprawdę wyborne.

We fiołkowych oczach Yennefer zapaliła się zimna nienawiść. Vilgefortz roześmiał się.

— Taką cię wolę — powiedział. - Zaiste, gdyby nie bransoletki z dwimerytu, spaliłabyś mnie na popiół. Ale dwimeryt działa, więc możesz palić mnie wyłącznie spojrzeniem.

Ten zakatarzony kichnął, wysmarkał się i rozkaszlał, aż łzy pociekły mu z oczu. Ten wysoki przypatrywał się czarodziejce swym nieprzyjemnym rybim wzrokiem.

— A gdzież to jest pan Rience? — spytała Yennefer, przeciągając słowa. - Pan Rience, który tyle mi naobiecywał, naopowiadał, cóż to on ze mną zrobi. Gdzież to jest pan Shirrú, który nigdy nie przepuścił okazji, by mnie popchnąć i kopnąć? Dlaczego strażnicy, jeszcze niedawno chamscy i brutalni, zaczęli zachowywać się ze strachliwym szacunkiem? Nie, Vilgefortz, nie musisz odpowiadać. Ja wiem. To, o czym mówiłeś, to jedna wielka lipa. Ciri ci się wymknęła i Geralt ci się wymknął, przy okazji niejako sprawiając twoim zbirom krwawą łaźnię. I co teraz? Plany runęły, zamieniły się w pył, sam to przyznałeś, sny o potędze rozwiały się jak dym. A czarodzieje i Dijkstra namierzają już, namierzają. Nie bez kozery i nie z litości, przestałeś mnie torturować i zmuszać do skanowania. A cesarz Emhyr zaciska sieć, a jest zapewnie bardzo, bardzo zły. Ess a tearth, me tiarn? A'pleine a cales, ellea?

— Mówię wspólnym — powiedział zakatarzony, wytrzymując jej spojrzenie. - A nazywam się Stefan Skellen. I bynajmniej, bynajmniej nie mam pełnych gaci. Ba, wciąż mi się wydaje, że jestem w dużo lepszej sytuacji niż pani, Yennefer.