— To się jeszcze zobaczy.
— Na mnie nie licz. Ja na to patrzeć nie zamierza.
— I nikt cię nie prosi. Powiadam ci jednak, że Łasiczka ma dobre i wyrozumiałe serduszko. Prawda, poniosło ją trochę, gdy przyłapała mnie z młodą baronówną Nique… Ale teraz już z pewnością ochłonęła! Zrozumiała, że mężczyzna nie jest stworzony do monogamii. Wybaczyła mi i czeka pewnie…
— Jesteś beznadziejnie głupi — stwierdził Geralt, a Ciri energicznym kiwnięciem głowy potwierdziła, że uważa tak samo.
— Nie będę z wami dyskutował — nadął się Jaskier. - Tym bardziej, że to sprawa intymna. Powiadam wam jeszcze raz: Łasiczka mi wybaczy. Napiszę stosowną balladę lub sonet, prześlę jej, a ona…
— Zlituj się, Jaskier.
— Ach, naprawdę nie ma co z wami gadać. Dalej, jedźmy! Pędź, Pegazie! Pędź, latawcze białonogi!
Jechali.
Był maj.
— Przez ciebie — powiedział z wyrzutem wiedźmin — przez ciebie, przepędzony miłośniku, ja też musiałem uciekać z Toussaint jak jakiś banita czy wywołaniec. Nie zdążyłem nawet zobaczyć się…
— Z Fringillą Vigo? Nie zobaczyłbyś się. Ona krótko po waszym wyruszeniu, jeszcze w styczniu, wyjechała. Po prostu zniknęła.
— Nie o nią mi szło. - Geralt chrząknął, widząc, ja Ciri z zainteresowaniem strzyże uszami. - Chciałem spotkać się z Reynartem. Poznać go z Ciri…
Jaskier wbił oczy w grzywę Pegaza.
— Reynart de Bois-Fresnes — wymamrotał — gdzieś tak pod koniec lutego poległ w utarczce z grasantami na przełęczy Cervantesa, w okolicach strażnicy Vedette. Anarietta uhonorowała go pośmiertelnie orderem…
— Zamknij się, Jaskier.
Jaskier zamknął się, posłuszny nad podziw.
Maj trwał i rozwijał się. Z łąk znikła jaskrawa żółć mleczy, zastąpiona puchatą, przybrudzoną i ulotną bielą dmuchawców.
Było zielono i bardzo ciepło. Powietrze, jeśli nie odświerzyła go króciutka burza, było gęste, gorące i lepkie jak krupnik.
Dwudziestego szóstego maja przekroczyli Jarugę po nowiutkim, bielutkim i pachnącym żywicą moście. Resztki starego mostu, czarne, osmolone, zwęglone bale, widać było w wodzie i na brzegu.
Ciri zrobiła się niespokojna.
Geralt wiedział. Znał jej zamiary, wiedział o planach, o umowie z Yennefer. Był przygotowany. Ale pomimo tego myśl o rozstaniu ukłuła go boleśnie. Jakby tam, w piersi, w środku, za żebrami, spał i nagle obudził się mały wredny skorpion.
Na rozstaju dróg za wsią Koprzywnica, za ruinami spalonej karczmy stał — od przynajmniej stu lat zresztą — rozłożysty dąb szypułkowy, teraz, wiosną, obwieszony drobniutkimi pajączkami kwiatu. Ludność całej okolicy, nawet z odległej Spalli, zwykła była wykorzystywać olbrzymie, a dość niskie konary dębu do wieszania na nich deszczułek i tabliczek zawierających przeróżne informacje. Służący łączności międzyludzkiej dąb zwany był z tej przyczyny Drzewem Wiadomości Złego i Dobrego.
— Ciri, zacznij od tamtej strony — skomentował Geralt, zsiadając z konia. - Jaskier, ty przeglądasz od tej.
Zawieszone na konarach deszczułki poruszały się na wietrze, zderzały z klekotem.
Dominowało zwykłe po wojnie poszukiwania zaginionych i rozłączonych rodzin. Sporo było ogłoszeń typu: WRÓĆ, WYBACZAM CI WINY, sporo ofert masażu erotycznego i zbliżonych usług w okolicznych wsiach i miasteczkach, sporo ogłoszeń i reklam handlowych. Była korespondencja miłosna, były podpisane przez życzliwych donosy i anonimy. Zdarzały się też deszczułki zawierające poglądy filozoficzne ich autorów — w przeważającej mierze kretyńsko bezsensowne lub obrzydliwie obsceniczne.
— Ha! — zawołał Jaskier. - Na zamku Rastburg pilnie potrzebny wiedźmin, piszą, że zapłata wysoka, luksusowe noclegi i ekstraordynaryjnie smaczny wikt zapewnione. Skorzystasz, Geralt?
— Absolutnie nie.
Wiadomość, której szukali, znalazła Ciri.
I wówczas oznajmiła mu to, czego wiedźmin spodziewał się od dawna.
— Jadę do Vengerbergu, Geralt — powtórzyła. - Nie rób takiej miny. Wiesz przecież, że muszę. Yennefer mnie wezwała. Ona czeka tam na mnie.
— Wiem.
— Ty jedziesz do Rivii, na to spotkanie, z którego wciąż robisz sekret…
— Niespodziankę — przerwał. - Niespodziankę, nie sekret.
— Niespodziankę, zgoda. Ja zaś załatwię w Vengerbergu, co należy, zabiorę Yennefer i będziemy obie w Rivii za sześć dni. Nie rób takiej miny, prosiłam cię. I nie żegnajmy się, jakby to było na wieki. To tylko sześć dni! Do zobaczenia.
— Do zobaczenia, Ciri.
— Rivia, ze sześć dni — powtórzyła raz jeszcze, obracając Kelpie.
Od razu poszła w cwał. Znikła bardzo szybko, a Geralt czuł, jak jakaś straszna, zimna, szponiasta łapa ściska mu żołądek.
— Sześć dni — powtórzył w zamyśleniu Jaskier. - Stąd do Vengerbergu i z powrotem do Rivii… Łącznie będzie blisko dwieście pięćdziesiąt mil… To jest niemożliwe, Geralt. Owszem, na tej jej czartowskiej klaczy, na której dziewczyna może podróżować z szybkością kuriera, trzy razy szybciej od nas, teoretycznie, bardzo teoretycznie, można w sześć dni pokonać taki dystans. Ale nawet ta diabelska klacz musi odpoczywać. A ta tajemnicza sprawa, którą Ciri ma do załatwienia, też przecież zajmie jakiś czas. A zatem niewykonalne jest…
— Dla Ciri — zacisnął usta wiedźmin — nie ma rzeczy niewykonalnych.
— Czyżby…
— To już nie jest ta dziewczyna, którą znałeś — przerwał mu ostro. - Nie ta.
Jaskier milczał długo.
— Mam dziwne uczucie…
— Zamilknij. Nic nie mów. Bardzo cię proszę.
Maj się skończył. Zbliżał się nów, księżyc malał, był już bardzo wąziutki. Jechali ku górom widocznym n horyzoncie.
Krajobraz był typowo powojenny. Wśród pól wyrastały ni z tego ni z owego mogiły i kurhany, wśród bujnej wiosennej trawy bielały czerepy i szkielety. Na przydrożnych drzewach wisieli wisielcy, przy drogach, czekając aż nędzarze osłabną, siedziały wilki.
Trawa nie rosła na czarnych połąciach, tam, którędy przeszły pożary.
Wsie i osady, po których zostały tylko okopcone kominy, odbudowały się, rozbrzmiewały stukiem młotków i rzężeniem pił. Opodal ruin baby dziurawiły spaloną ziemię motykami. Niektóre, potykając się, ciągnęły brony i pługi, a parciane szleje wrzynały im się w wychudłe ramiona. W wyoranych bruzdach dzieci polowały na pędraki i glisty.
— Mam niejasne odczucie — rzekł Jaskier — że coś tu jest nie tak, jak powinno być. Czegoś tu brakuje… Nie odnosisz takiego wrażenia, Geralt?
— Hę?
— Coś tu nie jest normalne.
— Nic tu nie jest normalne, Jaskier. Nic.
Nocą, ciepłą, czarną i bezwietrzną, rozjaśnianą dalekimi migotnięciami błyskawic i niespokojną pomrukami gromów, biwakujący Geralt i Jaskier zobaczyli, jak horyzont na zachodzie zakwita czerwoną łuną pożaru. Nie było to daleko — wiatr, który się zerwał, przyniósł swąd dymu. Wiatr przyniósł też strzępy dźwięków. Słyszeli — chcąc nie chcąc — ryk mordowanych, wycie kobiet, zuchwały i triumfalny wrzask bandy.