— Jest dość prawdopodobne — prychnął Lambert — że zostaniemy zagryzieni. Każdego z nas mogą w każdej chwili zgubić zęby. Was dwu jednak, jeśli ta wieszczba jest prawdziwie wieszcza, wykończą jakieś wyjątkowo szczerbate monstra.
— Albo ropna zgorzel od zepsutych zębów — kiwnął głową Eskel, pozornie poważny. - Tyle że nam przecież nie psują się zęby.
— A ja — powiedział Vesemir — nie kpiłbym sobie z tej sprawy.
Wiedźmini milczeli.
Wicher wył i gwizdał w murach Kaer Morhen.
Rozczochrany młodzik, jak gdyby przerażony tym, co zrobił, puścił stylisko, wiedźmin wbrew woli zakrzyczał z bólu, zgiął się, wbite w jego brzuch trójzębne widły przeważyły go, a gdy upadł na kolana, same wysunęły się z ciała, upadły na bruk. Krew polała się z szumem i pluskiem godnym wodospadu.
Geralt chciał wstać z kolan. Zamiast tego przewrócił się na bok.
Otaczające go dźwięki nabrały pogłosu i echa, słyszał je tak, jak gdyby miał głowę pod wodą. Widział też niewyraźnie, z zakłóconą perspektywą i zupełnie fałszywą geometrią.
Ale widział, jak tłum pierzcha. Widział jak czmych przed odsieczą. Przed Zoltanem i Yarpenem z toporami, Wirsingiem z tasakiem od mięsa i Jaskrem zbrojnym w miotłę.
Stójcie, chciał krzyknąć, dokąd? Wystarczy, że to ja zawsze sikam pod wiatr.
Ale nie mógł krzyknąć. Głos zdławiła fala krwi.
Miało się na południe, gdy czarodziejki dotarły do Rivii, gdy w dole, w perspektywie gościńca, lustrzanie zabłysła tafla jeziora Loc Eskalott, czerwone dachówki zamku i dachy grodu.
— No, to dojechałyśmy — stwierdziła fakt Yennefer. - Rivia! Ha, jak to się przedziwnie losy plotą.
Ciri, od dłuższego czasu bardzo podniecona, zmusiła Kelpie do tańczenia i drobienia kopytami. Triss Merigold westchnęła niezauważalnie. To znaczy, myślała, że to było niezauważalnie.
— Proszę, proszę — Yennefer pokosiła na nią oczy. - Jakież to dziwne dźwięki unoszą twą pierś dziewiczą, Triss. Ciri, pojedź do przodu, sprawdź, czy cię tam nie ma.
Triss odwróciła twarz, zdecydowana nie prowokować i nie dawać pretekstu. Nie liczyła na efekt. Od dłuższego czasu wyczuwała w Yennefer złość i agresję, tym silniejsze, im bardziej zbliżały się do Rivii.
— Ty, Triss — powtórzyła zjadliwie Yennefer — nie rumień się, nie wzdychaj, nie śliń się i wierć pupką w siodle. Myślisz, że dlaczego uległam twojej prośbie, zgodziłam się, byś pojechała z nami? Na omdlewająco rozkoszne spotkanie z niegdysiejszym ukochanym? Ciri, prosiłam, pojedź nieco do przodu! Daj nam porozmawiać!
— To jest monolog, nie rozmowa — powiedziała butnie Ciri, ale pod groźnym fiołkowym spojrzeniem skapitulowała natychmiast, gwizdnęła na Kelpie i pogalopowała gościńcem.
— Nie jedziesz na spotkanie z kochankiem, Triss — podjęła Yennefer. - Nie jestem ani tak szlachetna, ani tak głupia, by tobie dawać sposobność, a jemu pokusę. Tylko tej jeden raz, dzisiaj, później zadbam, byście oboje nie mieli pokus ni okazji. Ale dzisiaj nie odmówię sobie słodkiej i perwersyjnej przyjemności. On wie o roli, którą odegrałaś. I podziękuje ci za to swoim słynnym spojrzeniem. A ja będę patrzyła na twoje drżące wargi i dygoczące dłonie, będę słuchała twoich kulawych przeprosin i usprawiedliwień. I wiesz co, Triss? Będę omdlewała z rozkoszy.
— Wiedziałam — burknęła Triss — że nie zapomnisz mi, że będziesz się mścić. Godzę się na to, bo faktycznie zawiniłam. Ale jedno muszę ci powiedzieć, Yennefer. Nie licz za bardzo na to omdlewanie. On umie wybaczać.
— Za to, co zrobiono jemu, owszem — zmrużyła oczy Yennefer. - Ale on nigdy nie wybaczy ci tego, co zrobiono Ciri. I mnie.
— Może — Triss przełknęła ślinę. - Może i nie wybaczy. Zwłaszcza jeśli ty się o to postarasz. Ale na pewno nie będzie się znęcał. Do tego się nie zniży.
Yennefer chlasnęła konia nahajką. Koń zarżał, skoczył, zapląsał tak gwałtownie, że czarodziejka zachwiała się z siodle.
— Dość tej dyskusji! — warknęła. - Więcej pokory, ty arogancka szantrapo! To jest mój mężczyzna, mój i tylko mój! Rozumiesz? Masz przestać o nim mówić, masz przestać o nim myśleć, masz przestać zachwycać się jego szlachetnym charakterem… Od zaraz, od natychmiast! Och, mam ochotę chwycić cię za te ryże kudły…
— Spróbuj tylko! — wrzasnęła Triss. - Tylko spróbuj, małpo, a oczy ci wydrapię! Ja…
Umilkły, widząc Ciri, pędzącą ku nim na złamanie karku, w chmurze i kurzawie. I od razu wiedziały, że coś się święci. I od razu zobaczyły, co. Zanim jeszcze Ciri do nich dojechała.
Ponad strzechy bliskiego już podgrodzia, ponad dachówki i kominy grodu, strzeliły nagle czerwone jęzory płomienia, kłębami buchnął dym. Uszu czarodziejek dobiegł krzyk, daleki jak brzęczenie natrętnych much, jak buczenie rozzłoszczonych trzmieli. Krzyk rósł, wzmagał się kontrapunktowany pojedynczymi wysokimi wrzaskami.
— Co się tam, cholera, dzieje? — Yennefer stanęła w strzemionach. - Najazd? Pożar?
— Geralt… — jęknęła nagle Ciri, robiąc się biała jak welinowy papier. - Geralt!
— Ciri? CO z tobą?
Ciri uniosła rękę, a czarodziejki zobaczyły krew, ściekającą po jej dłoni. Linią życia.
— Koło się zamknęło — powiedziała dziewczyna, zamykając oczy. - Zranił mnie cierń róży z Shaerrawedd, a wąż Urobos zatopił zęby we własnym ogonie. Jadę, Geralt! Jadę do ciebie! Nie zostawię cię samego!
Nim którakolwiek z czarodziejek zdołała zaprotestować, dziewczyna obróciła Kelpie i momentalnie poszła w cwał.
Miały dość przytomności umysłu, by natychmiast własne konie zmusić do galopu. Ale ich wierzchowce z Kelpie mierzyć się nie mogły.
— Co jest? — krzyknęła Yennefer, łykają wiatr. - Co się dzieje?
— Przecież wiesz! — załkała Triss, cwałując u jej boku. - Pędź, Yennefer!
Nim wpadły między budy podgrodzia, nim minęli ich pierwsi uciekający z miasta zbiegowie, Yennefer miała już na tyle jasny obraz sytuacji, by wiedzieć, że to, co dzieje się w Rivii, to nie pożar i nie najazd wrażych wojsk, lecz pogrom. Wiedziała też, co poczuła Ciri, ku czemu — i komu — tak gna. Wiedziała równierz, że nie dogoni jej. Nie było szans. Spanikowanych, zbitych w tłum ludzi, przed którymi ona i Triss musiały wryć wierzchowce tak, że o mało nie fiknęły przez końskie łby. Kelpie po prostu przeskoczyła, kopyta klaczy strąciły kilka kapeluszy i czapek.
— Ciri! Stój!
Nie wiedzieć kiedy, były już wśród uliczek pełnych rozbieganej i wyjącej tłuszczy. Yennefer w przelocie dostrzegła leżące w rynsztokach ciała, widziała trupy powieszone za nogi na słupach i belkach. Widziała leżącego na ziemi krasnoluda, którego kopano i bito kijami, widziała drugiego, którego masamrowano szyjkami stłuczonych butelek. Słyszała krzyki katujących, krzyki i wycie katowanych. Widziała, jak nad wyrzuconą z okna kobietą zwarła się ciżba, jak zamigotały wznoszące się i opadające drągi.
Tłum gęstniał, ryk rósł. Czarodziejkim wydawało się, że dystans między nimi a Ciri zmalał. Następną przeszkodą na drodze Kelpie była grupka zdezorientowanych halabardników, których kara klacz potraktowała jak parkan i przeskoczyła, jednemu strącając płaski kapalin. Pozostali aż przysiedli ze strachu.
W pełnym galopie wpadły na plac. Tu było aż czarno od ludzi. I dymu. Yennefer zorientowała się, że Ciri, niechybnie wiedziona proroczą wizją, zmierza ku samemu jądru, samemu centrum wydarzeń. W sam ogień pożarów, tam, gdzie szalał mord.