— Jaśnie Oświecona Xiężna Anna Henrietta — półgłosem odezwał się ktoś za plecami Geralt, z wysiłkiem zginając obolałe kolano w ceremonialnym ukłonie. Obie, żeby mnie tak szlag trafił, wyglądają równie książęco. Ba, królewsko.
— Wstańcie, panie Geralcie — rozwiała jego wątpliwości ta z misterną kasztanową koafiurą i ostrym nosem. - Witamy was i waszych przyjaciół w Księstwie Toussaint, w pałacu Beauclair. Radzi jesteśmy, mogąc gościć osoby będące w tak szlachetnej misji. Nadto pozostające w przyjaźni z miłym naszemu sercu wicehrabią Julianem.
Jaskier skłonił się głęboko i zamaszyście.
— Wicehrabia — podjęła księżna — wyjawił nam wasze imiona, zdradził charakter waszej wyprawy, powiedział, co przywiodło was do Toussaint. Opowieść ta wzruszyła nasze serce. Radzibyśmy pomówić z wami na prywatnej audiencji, panie Geralcie. Rzecz ta odwlec się musi jednak nieco, albowiem ciążą na nas obowiązki państwowe. Zakończono winobranie, tradycja nakazuje nasz udział w Święcie Kadzi.
Druga kobieta, ta w woalce, nachyliła się ku księżnej i szepnęła coś szybko. Anna Henrietta spojrzała na wiedźmina, uśmiechnęła się, oblizała wargi.
— Wolą naszą jest — podniosła głos — by u boku wicehrabiego Juliana przy Kadzi usłużył nam pan Geralt z Rivii.
Przez grupkę dworzan i rycerzy przeleciał szmer, coś niby szelest uderzonych wiatrem sosen. Księżna Anarietta podarowała wiedźminowi kolejne powłóczyste spojrzenie i wyszła z sali wraz ze swoją towarzyszką i orszakiem paziów.
— Do pioruna — szepnął Rycerz Szachownicy. - A to dopiero! Nielichy spotkał was zaszczyt, panie wiedźmin.
— Nie bardzo pojąłem, w czym rzecz — przyznał się Geralt. - W jakiż to sposób mam usłużyć jej wysokości?
— Jej miłości — poprawił, podchodząc, zażywny jegomość o aparycji cukiernika. - Darujcie, panie, że koryguję, ale w danych cyrkumstancjach muszę to uczynić. My tu, w Toussaint, wielce tradycję i protokół szanujemy. Jestem Sebastian Le Goff, szambelan i marszałek dworu.
— Miło mi.
— Oficjalnym i protokólarnym tytułem pani Anny Henrietty — szambelan nie tylko wyglądał jak cyrulik, ale nawet pachniał lukrem — jest "Jaśnie Oświecona". Nieoficjalnym: "Jej Miłość". Familiarnym, poza dworem: "Xiężna Pani". Ale zwracać należy się zawsze per "Wasza Miłość".
— Dziękuję, zapamiętam. A ta druga niewiasta? Jak ją mam tytułować?
— Jej oficjalny tytuł brzmi: «Czcigodna» — pouczył poważnie szambelan. - Ale zwracanie się per «Pani» jest dopuszczalne. Jest to familiantka księżnej, a zwie się Fringilla Vigo. Zgodnie z wolą Jej Mości jej to właśnie, pani Fringilli, przyjdzie wam usłużyć przy Kadzi.
— A na czym ma polegać ta usługa?
— Nic trudnego. Wnet wam wyjaśnię. Widzicie, my już od lat używamy mechanicznych tłoczni, wszelako tradycja…
Dziedziniec rozbrzmiewał gwarem i fenetycznym piskiem piszczałek, dziką muzyką fletni, zajadłym brzękiem tamburynów. Dookoła ustawionej na podwyższeniu kadzi pląsali i fikali kozły wystrojeni w wieńce skomorochwie i akrobaci. Dziedziniec i krużganki pełne były ludzi — rycerzy, dam, dworaków, bogato odzianych mieszczan.
Szambelan Sebastian Le Goff wzniósł w górę przybraną winoroślą laskę, trzykrotnie stuknął nią o podest.
— Ho, ho! — krzyknął. - Szlachetne panie, panowie i rycerze!
— Ho, ho! — odpowiedział tłum.
— Ho, ho! Oto prastary obyczaj! Niech się darzy winne grono! Ho, ho! Niech dojrzewa w słońcu!
— Ho, ho! Niechaj dojrzewa!
— Ho, ho! Niechaj zgniecione fermentuje! Niechaj nabiera mocy i smaku w beczkach! Niechaj smacznie płynie do pucharów i idzie do głów, na chwałę majestatu, pięknych pań, szlachetnych rycerzy i robotników winnic!
— Ho, ho! Niechaj fermentuje!
— Niechaj wystąpią Piękne!
Z adamaszkowych namiotów po przeciwległych stronach dziedzińca wyłoniły się dwie kobiety — księżna Anna Henrietta i jej czarnowłosa towarzyszka. Obie były szczelnie owinięte w szkarłatne płaszcze.
— Ho, ho! — szambelan uderzył laską. - Niechaj wystąpią Młodzi!
"Młodzi" byli pouczeni, wiedzieli, co mają czynić. Jaskier podszedł do księżnej, Geralt do czarnowłosej. Którą, jak już wiedział, zwano czcigodną Fringillą Vigo.
Obie kobiety jednocześnie odrzuciły płaszcze, a tłum zahuczał gromką owacją. Geralt przełknął ślinę.
Kobiety miały na sobie białe, cieniutkie jak pajęczynka, nie sięgające nawet bioder koszulki na ramiączkach. I ciasno opięte majtki z falbankami. I nic więcej. Nawet biżuterii. Były również bose.
Geralt wziął Fringillę na ręce, a ona dość ochoczo objęła go za szyję. Pachniała nieuchwytnie ambrą i różami. I kobiecością. Była ciepła, a ciepło to przenikało jak grot. Była miękka, a miękkość ta parzyła i drażniła palce.
Donieśli je do kadzi, Geralt Fringillę, Jaskier księżną, pomogli im wejść na uginające się i tryskające sokiem winne grona. Tłum ryknął.
— Ho, ho!
Księżna i Fringilla położyły sobie dłonie na ramionach, dzięki wzajemnemu oparciu łatwiej utrzymując równowagę na gronach, w które zapadały się aż po kolana. Moszcz strzykał i pryskał. Kobiety, obracając się, deptały winne kiście, chichocząc jak podlotki. Fringilla całkiem nieprotokolarnie puściła do wiedźmina oko.
— Ho, ho! — krzyczał tłum. - Ho, ho! Niechaj fermentuje!
Miażdżone grona bryzgały sokiem, mętny moszcz bulgotał i pienił się obficie wokół kolan deptaczek.
Szambelan uderzył laską o deski podestu. Geralt i Jaskier przystąpili, pomogli kobietom wyjść z kadzi. Geralt widział, jak brana na ręce Anarietta ukąsiła Jaskra w ucho, a oczy błyszczały jej niebezpiecznie. Jemu samemu zdawało się, że wargi Fringilli musnęły mu policzek, ale głowy by nie dał, z rozmysłem czy przypadkiem. Moszcz winny pachniał silnie, uderzał do głowy.
Postawił Fringillę na podeście, owinął szkarłatnym płaszczem. Fringilla szybko i mocno uścisnęła jego dłoń.
— Te starodawne tradycje — szepnęła — potrafią być podniecające. Prawda?
— Prawda.
— Dziękuję ci, wiedźminie.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
— Nie cała. Zapewniam cię, że nie cała.
— Nalej, Reynart.
Przy sąsiednim stole odprawiano kolejną zimową wróżbę, polegającą na rzucaniu skrojoną w długą spiralną wstęgę skórką jabłka i odgadywaniu inicjału imienia przyszłego partnera z kształtu, w jaki się ułoży. Skórka za każdym razem układała się w «S». Mimo to wesołości nie było końca.
Rycerz nalał.
— Milva, okazało się — rzekł wiedźmin, zamyślony — była zdrowa, choć wciąż jeszcze nosiła bandaż na żebrach. Siedziała jednak w komnacie i odmawiała wyjścia, za cholerę nie chcąc założyć sprezentowanej sukni. Zanosiło się na protokolarny skandal, ale sytuację spacyfikował wszystkowiedzący Regis. Zacytowawszy z tuzin precedensów zmusił szambelana, by przyniesiono łucznicze strój męski. Angouleme dla odmiany z radością pozbyła się spodni, jeździeckich butów i onuc, a sukienka, mydło i grzebień zrobiły z niej wcale ładną dziewuszkę. Wszystkim nam, co tu dużo gadać, poprawiły humor łaźnia i czyste ubrania. Nawet mnie. W całkiem niezłym nastroju poszliśmy wszyscy na tą audiencję…