Выбрать главу

Urwał i umilkł. Miał minę człowieka, który — nie mając brody — nie ma sobie w co pluć. I bardzo tego żałuje.

— Oni drogo biorą — dokończył Geralt, nawet bez specjalnej zjadliwości. - Wiedz otóż, dobry człowieku, że ja biorę drożej. Wolny rynek. I wolna konkurencja. Bo ja, jeśli klepiemy kontrakt, zsiądę z konia i polezę pod ziemię. Przemyślcie to, ale nie zastanawiajcie się długo, bo ja długo w Toussaint nie zabawię.

— Zaskakujesz mnie — powiedział Regis, gdy tylko rządca odszedł. - Nagle odżył w tobie wiedźmin? Przyjmujesz kontrakty? Bierzesz się za potwory?

— Sam jestem zaskoczony — odparł szczerze Geralt. - Zareagowałem odruchowo, tknięty niewytłumaczalnym impulsem. Wykręcę się z tego. Każdą proponowaną kwotę mogę uznać za zbyt niską. Zawsze. Wróćmy do naszej rozmowy…

— Wstrzymajmy się — wampir wskazał wzrokiem. - Coś mi mówi, że masz kolejnych interesantów.

Geralt zaklął pod nosem. Wytyczoną cyprysami alejką szło ku nim dwóch rycerzy. Pierwszego poznał od razu, wielkiej byczej głowy na śnieżnobiałej jace nie można było pomylić z innym godłem. Drugi rycerz, wysoki, szpakowaty, o fizjonomii szlachetnie kanciastej, jakby wyłupanej z granitu, miał na błękitnej tunice półtrzecią złotego liliowanego krzyża.

Zatrzymawszy się w przepisowej odległości dwóch kroków, rycerze ukłonili się. Geralt i Regis odwzajemnili ukłony, po czym cała czwórka wytrzymała nakazane obyczajem rycerskim milczenie mające trwać dziesięć uderzeń serca.

— Panowie pozwolą — przedstawił Bycza Głowa — baron Palmerin de Launfal. Mnie, jak może pamiętają, zwą…

Baron de Peyrac-Peyran. Jakże byśmy mogli nie pamiętać.

— Mamy sprawę do pana wiedźmina — przeszedł do rzeczy Peyrac-Peyran. - Względem, że się tak wyrażę, profesjonalnych dzieł.

— Słucham.

— Na osobności.

— Nie mam sekretów przed panem Regisem.

— Ale szlachetni panowie mają je niezawodnie — uśmiechnął się wampir. - Dlatego, za panów pozwoleniem, pójdę obejrzeć tamten uroczy pawilonik, pewnie świątynię dumania. Panie de Peyrac-Peyran… Panie de Launfal…

Wymieniono ukłony.

— Zamieniam się w słuch — przerwał milczenie Geralt, ani myśląc czekać, aż przebrzmi dziesiąte uderzenie serca.

— Rzecz — Peyrac-Peyran zniżył głos i rozejrzał się płochliwie — w tym sukkubie… No, w tej zmorze nocnej, co nawiedza. Którą wam księżna i damy unicestwić zleciły. Wieleż to wam za zabicie upiorzycy obiecano?

— Przepraszam, ale to tajemnica zawodowa.

— Rzecz to oczywista — odezwał się Palmerin de Launfal, rycerz z liliowanym krzyżem. - Prawdziwie godną jest wasza postawa. Iście, lękam się mocno, że znieważę propozycją, ale mimo tego propozycję złożę. Wyrzeczcie się tego kontraktu, panie wiedźminie. Nie dybcie na sukkuba, ostawcie go w spokoju. Nic panom ni księżnej nie mówiąc. A na honor, my, panowie z Toussaint, przebijemy ofertę pań. Zadziwiając was naszą hojnością.

— Propozycja — rzekł zimno wiedźmin — w istocie niezbyt daleka od zniewagi.

— Panie Geralt — Palmerin de Launfal miał twarz twardą i poważną. - Powiem wam, co nas do propozycji ośmieliło. Owóż była to fama o was, głosząca, że zabijacie wyłącznie te potwory, co które są zagrożeniem. Zagrożeniem realnym. Nie imaginowanym, z niewiedzy albo uprzedzeń się biorącym. Pozwólcie sobie tedy rzec, że sukkub nie zagraża ani nie szkodzi nikomu. Ot, nawiedza w snach… Od czasu do czasu… I trochę dręczy…

— Ale wyłącznie pełnoletnich — dodał szybko Peyrac-Peyran.

— Damy z Toussaint — rzekł Geralt, rozglądając się — nie byłyby rade, dowiedziawszy się o tej rozmowie. Podobnie księżna.

— Absolutnie się z wami zgadzamy — mruknął Palmerin de Launfal. - Dyskrecja jest ze wszech miar zalecana. Nie należy budzić śpiących bigotek.

— Otwórzcie mi konto w którymś z tutejszych krasnoludzkich banków — powiedział wolno i cicho Geralt. - I zadziwcie mnie hojnością. Uprzedzam jednak, że niełatwo mnie zadziwić.

— A jednak się postaramy — obiecał dumnie Peyrac-Peyran.

Wymieniono pożegnalne ukłony.

Wrócił Regis, który oczywiście wszystko słyszał swym wampirzym słuchem.

— Teraz — rzekł bez uśmiechu — też możesz oczywiście twierdzić, że to był mimowolny odruch i niewytłumaczalny impuls. Ale z otwartego bankowego konta trudno ci będzie się wykręcić.

Geralt patrzył gdzieś wysoko, hen, ponad wierzchołki cyprysów.

— Kto wie — powiedział — może jednak spędzimy tu parę dni. Zważywszy na żebra Milvy, może być to nawet więcej niż parę dni. Może parę tygodni? Nie zaszkodzi więc, jeśli na ten czas zdobędziemy niezależność finansową.

*****

— A więc to stąd konto u Cianfanellich — pokiwał głową Reynart de Bois-Fresnes. No, no. Gdyby księżna dowiedziała się o tym, byłyby jak nic zmiany na stanowiskach, byłby nowy rozdział patentów. Ha, może i ja bym awansował? Słowo daję, aż żal, że człowiek nie ma zadatków na donosiciela. Opowiedz teraz o słynnej biesiadzie, na którą tak się cieszyłem. Tak pragnąłem być na tej uczcie, pojeść, popić! A posłali mnie na granicę, na strażnicę, w chłód i psią szarugę. Ech, hola, hola, rycerska dola…

— Wielką i szumnie zapowiadaną ucztę — zaczął Geralt — poprzedziły poważne przygotowania. Trzeba było odnaleźć Milvę, która ukryła się w stajniach, trzeba było przekonać ją, że od jej udziału w bankiecie zależy los Ciri i bez małą całego świata. Trzeba było siłą nieomal ubrać ją w suknię. Potem trzeba było wymóc na Angouleme przysięgę, że będzie unikać mówienia: «kurwa» i «dupa». Gdyśmy wreszcie wszystko to osiągnęli i mieli zamiar odpocząć przy winie, zjawił się szambelan Le Goff, pachnący lukrem i nadęty jak świński pęcherz.

*****

— W danych cyrkumstancjach zaznaczyć muszę — zaczął nosowo szambelan Le Goff — że za stołem Jej Miłości nie ma miejsc poślednich, nikt miejscem za stołem mu przyznanym urażon czuć się nie ma prawa. Jednak my tu, w Toussaint, dawnym tradycjom i zwyczajom pilniej dochowujemy obserwacji, a wedle tychże zwyczajów…

— Przejdźcie, panie do rzeczy.

— Uczta jutro. Rozsadzić mi trzeba stół wedle honoru i rangi.

— Jasne — powiedział poważnie wiedźmin. - Już mówię, co i jak. Najgodniejszym wśród nas, tak rangą, jak i honorem jest Jaskier.

— Pan wicehrabia Julian — rzekł szambelan, zadzierając nos — gościem jest ekstraordynaryjnie honorowym. Jako taki po prawicy Jej Miłości zasiądzie.

— Jasne — powtórzył wiedźmin, poważny jak sama śmierć. - A względem nas nie wyjawił, kto jaką ma rangę, tytuł i honory?

— Wyjawił — szambelan chrząknął — tyle jeno, że waszmościowie i waćpanny incognito w misji są rycerskiej, a detalów tejże, jako i prawdziwych imion, herbów i tytułów zdradzić wam nie lza, bo śluby bronią.

— Tak właśnie jest. W czym więc problem?

— Wżdy ja rozsadzić muszę! Gośćmi jesteście, nadto pana wicehrabiego komilitonami, więc was i tak bliżej głowy stołu posadzę… Między barony. Ale przecie tak być nie może, byście wszyscy byli równi, waszmościowie i waćpanny, bo tak nigdy nie bywa, żeby wszyscy równi byli. Jeśli kto z was rangą albo urodzeniem wyższy, winien przy górnym stole, przy księżnej…

— On — wiedźmin bez wahania wskazał wampira, który opodal w skupieniu podziwiał zajmujący całą niemal ścianę gobelin — jest hrabią. Ale o tym sza. To tajemnica.

— Pojmuję — szambelan o mało nie zachłysnął się z wrażenia. - W danych cyrkumstancjach… Usadzę go po prawicy hrabiny Notturny, szlachetnie urodzonej wujenki księżnej pani.