Выбрать главу
*****

Była sama. Sama i zabłąkana w plątaninie korytarzy.

— Pani Yenneeefeeer!

Do tej pory zachowywała ciszę, obawiając się ściągnąć sobie na kark ludzi Vilgefortza. Ale teraz…

— Yeeneeeefeeer!

Zdawało się jej, że coś usłyszała. Tak, na pewno!

Wbiegła na galerię, a stamtąd do dużej halli, między smukłe filary. Do jej nozdrzy znowu dobiegł odór spalenizny.

Bonhart jak duch wychynął z niszy i uderzył ją pięścią w twarz. Zatoczyła się, a on skoczył na nią jak jastrząb, chwycił za gardło, przedramieniem przydusił do muru. Ciri spojrzała w jego rybie oczy i poczuła, jak serce zjeżdża jej w dół, do podbrzusza.

— Nie odnalazłbym cię, gdybyś nie wołała — wycharczał. - Aleś wołała, na domiar tęsknie! To za mną tak tążyłaś? Kochaneczko?

Wciąż przypierając ją do muru, wsunął dłoń we włosy na karku. Ciri zaszarpała głową. Łowca wyszczerzył zęby. Przejechał dłonią po jej ramieniu, ścisnął pierś, brutalnie złapał za krocze. Potem puścił ją, pchnął, aż osunęła się po ścianie.

I rzucił jej pod nogi miecz. Jej jaskółkę. A ona momentalnie wiedziała, czego chce.

— Wolałbym na arenie — wycedził. - Jako ukoronowanie, jako finał wielu pięknych przedstawień. Wiedźminka kontra Leo Bonhart! Ech, płaciliby ludzie, by coś takiego zobaczyć! Dalej! Podnieś żelazo i dobądź go z jaszczura.

Usłuchała. Ale nie wyciągnęła klingi z pochwy, przewiesiła tylko pas przez plecy tak, by rękojeść była w zasięgu ręki.

Bonhart cofnął się o krok.

— Myślałem — powiedział — że wystarczy mi, jeśli ucieszę oczy widokiem tych zabiegów, jakie szykuje dla ciebie Vilgefortz. Myliłem się. Ja muszę poczuć, jak twoje życie spływa po mojej klindze. Plugawię na czary i czarowników, na przeznaczenie, na przepowiednie, na losy świata, plugawię na starszą i na młodszą krew. Cóż znaczą dla mnie te wszystkie wróżby i czary? Co mi z nich przyjdzie? Nic! Nic nie da się porównać z przyjemnością…

Urwał. Widziała, jak zaciął usta, jak złowrogo błysnęły mu oczy.

— Wypuszczę ci krew z żył, wiedźminko — zasyczał. - A potem, zanim ostygniesz, odświętujemy zaślubiny. Jesteś moja. I umrzesz moja. Dobądź broni.

Rozległ się daleki huk, zamek zadygotał.

— Vilgefortz — wyjaśnił z kamienną twarzą Bonhart — robi tam miazgę z twoich wiedźmińskich ratowników. Dalej, dziewczyno, dobądź miecza.

Uciekać, pomyślała, ziębnąc z trwogi, uciekać w inne miejsca, w inne czasy, byle dalej od niego, byle dalej. Czuła wstyd: jakże to tak, uciekać? Zostawić na ich łaskę Yennefer i Geralta? Ale rozsądek podpowiadał: martwa nie na wiele im się przydam…

Skupiła się, przyciskając pięści do skroni. Bonhart momentalnie pojął, co się święci, rzucił się ku niej. Ale było za późno. W uszach Ciri zaszumiało, coś błysnęło. Udało się, pomyślała z triumfem.

I od razu pojęła, że triumf był przedwczesny. Pojęła to, słysząc wściekłe wrzaski i klątwy. Fiasku winna była chyba złą, wroga i paraliżująca aura tego miejsca. Przeniosła się niedaleko. Nawet nie poza zasięg wzroku — w przeciwny kraniec galerii. Niedaleko od Bonharta. Ale poza zasięg jego rąk i jego miecza. Przynajmniej chwilowo.

Ścigana jego rykiem, Ciri odwróciła się i pobiegła.

*****

Przebiegła długim i szerokim korytarzem, śledzona martwymi spojrzeniami alabastrowych kanefor podtrzymujących arkady. Skręciła raz, potem drugi raz. Chciała zgubić i zmylić Bonharta, nadto kierowała się ku odgłosom walki. Tam, gdzie walczono, byli jej przyjaciele.

Wpadła do wielkiego, okrągłego pomieszczenia, pośrodku którego stała na marmurowym cokole rzeźba przestawiająca kobietę z zakrytą twarzą, najpewniej boginię. Z pomieszczenia wychodziły dwa korytarze, oba dość wąskie. Wybrała na chybił trafił. Oczywiście wybrała źle.

— Dziewka! — ryknął jeden ze zbirów. - Mamy ją!

Było ich zbyt dużo, by mogła ryzykować walkę, nawet w wąskim korytarzu. A Bonhart był już pewnie blisko. Ciri zawróciła i rzuciła się do ucieczki. Wpadła do sali z marmurową boginią. I zmartwiała.

Przed nią stał rycerz z wielkim mieczem, w czarnym płaszczu i hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka.

Miasto płonęło. Słyszała ryk ognia, widziała trzepoczące płonienie, czuła gorąco pożaru. W uszach miała rżenie koni, wrzask mordowanych… Skrzydła czarnego ptaka załopotały nagle, zakryły sobą wszystko… Na pomoc!

Cintra, pomyślała, przytomniejąc. Wyspa Thanedd. Doścignął mnie aż tu. To demon. Jestem osaczona przez demony, przez koszmary z moich snów. Za mną Bonhart, przede mną on.

Słychać było krzyki i tupot nadbiegających pachołków.

Rycerz w hełmie z piórami zrobił nagle krok. Ciri przełamała strach. Wyszarpnęła Jaskółkę z pochwy.

— Nie dotkniesz mnie!

Rycerz znowu postąpił, a Ciri ze zdumieniem spostrzegła, że za jego płaszczem kryje się jasnowłosa dziewczyna uzbrojona w krzywą szablę. Dziewczyna jak ryś przemknęła obok Ciri, ciosem szabli rozciągnęła na posadzce jednego z pachołków. A czarny rycerz, o dziwo, zamiast zaatakować Ciri, potężnym cięciem rozpłatał drugiego zbira. Pozostali cofnęli się w korytarz.

Jasnowłosa dziewczyna rzuciła się ku drzwiom, ale nie zdążyła ich zamknąć. Choć groźnie wywijała szablą i wrzeszczała, pachołkowie wypchnęli ją spod portalu. Ciri spostrzegła, jak jeden dźgnął ją sulicą, zobaczyła, jak dziewczyna pada na klęczki. Skoczyła, od ucha tnąc Jaskółką, z drugiej strony, straszliwie siekąc drugim mieczem, podbiegł Czarny Rycerz. Jasnowłosa dziewczyna, wciąż na kolanach, dobyła zza pasa siekierkę i cisnęła nią, trafiając jednego z drabów prosto w twarz. Potem dopadła drzwi, zatrzasnęła je, a rycerz spuścił zasuwę.

— Uff — powiedziała dziewczyna. - Dąb i żelazo! Trochę potrwa, zanim się przez to przerąbią!

— Nie będą tracić czasu, poszukają innej drogi — ocenił rzeczowo Czarny Rycerz, po czym spochmurniał nagle, widząc przesiąkającą krwią nogawkę dziewczyny. Dziewczyna machnęła ręką, że to nic.

— Umykajmy stąd — rycerz zdjął hełm, spojrzał na Ciri. - Jestem Cahir Mawr Dyffryn, syn Ceallacha. Przybyłem tu razem z Geraltem. Tobie na ratunek, Ciri. Wiem, że to niewiarygodne.

— Widziałam niewiarygodniejsze — burknęła Ciri. - Daleką drogę przebyłeś… Cahirze… Gdzie jest Geralt?

Patrzył na nią. Pamiętała jego oczy z Thanedd. Ciemnobłękitne i miękkie jak atłas. Ładne.

— Ratuje czarodziejkę — odpowiedział. - Tę…

— Yennefer. Idziemy.

— Tak! — powiedziała jasnowłosa, improwizując opatrunek na udzie. - Trzeba skopać jeszcze kilka dup! Za ciotkę!

— Idziemy — powtórzył rycerz.

Ale było za późno.

— Uciekajcie — szepnęła Ciri, widząc, kto nadchodzi korytarzem. - To jest diabeł wcielony. Ale on chce tylko mnie. Was nie będzie ścigał… Biegnijcie… Pomóżcie Geraltowi…

Cahir pokręcił głową.

— Ciri — powiedział łagodnie. - Dziwię się temu, co mówisz. Jechałem tu z końca świata, by cię odnaleźć, ocalić i obronić. A ty chciałabyś, bym teraz uciekł?

— Nie wiesz, z kim masz do czynienia.

Cahir podciągnął rękawice, zdarł płaszcz, owinął go wokół lewego ramienia. Machnął mieczem, zakręcił nim, aż zafurczało.

— Zaraz będę wiedział.

Bonhart, dostrzegłszy trójkę, zatrzymał się. Ale tylko na chwilę.

— Aha! — powiedział. - Odsiecz przybyła? Twoi kompani, wiedźminko? Dobrze. Dwoje mniej, dwoje więcej. Różnicy to nie czyni.

Ciri nagle doznała olśnienia.