Przewodniczący delegacji nilfgaardzkiej, baron Shilard Fitz-Oesterlen, któremu wypadło za okrągłym stołem miejsce akuratnie na wprost Dijkstry, pozdrowił szpiega grzecznym dyplomatycznym ukłonem.
Widząc, że wszyscy już siedzą, hierarcha Novigradu siadł również. Nie bez pomocy paziów podtrzymujących go za trzęsące się ręce. Hierarcha zasiadł na krześle wykonanym przed laty dla królowej Calanthe. Krzesło to miało imponująco wysokie i pięknie zdobione oparcie, dzięki czemu wyróżniało się spośród innych krzeseł.
Więc to tu, pomyślała Triss Merigold, rozglądając się po komnacie, patrząc na arrasy, malowidła i liczne trofea łowieckie, poroża zupełnie nie znanego czarodziejce rogatego zwierzęcia. Tutaj, po osławionej demolce halli tronowej, odbyła się słynna prywatna rozmowa Calanthe, wiedźmina, Pavetty i Zaklętego Jeża. Kiedy to Calanthe wyraziła zgodę na ów dziwaczny mariaż. A Pavetta była już w ciąży. Ciri urodziła się po niecałych ośmiu miesiącach… Ciri, dziedziczka tronu… Lwiątko z krwi Lwicy… Ciri, moja mała siostrzyczka. Która teraz jest gdzieś daleko, na południu. Na szczęście nie jest już sama. Jest razem z Geraltem i Yennefer. Jest bezpieczna.
Chyba że one znowu mnie okłamały.
— Siadajcie, drogie panie — ponagliła Filippa Eilhart, od jakiegoś czasu przypatrująca się Triss uważnie. - Władcy świata zaczną za chwilę kolejno wygłaszać mowy inauguracyjne, nie chciałabym uronić ani słowa.
Czarodziejki, przerywając kuluarowe ploteczki, szybko zajęły miejsca. Sheala de Tancarville w boa ze srebrnych lisów, nadającym kobiecy akcent jej surowemu męskiemu strojowi. Assire var Anahid w sukni z fioletowego jedwabiu, niezwykle wdzięcznie łączącej skromną prostotę i szykowną elegancję. Francesca Findabair, jak zwykle królewska. Ida Emean aep Sivney, jak zwykle tajemnicza. Margarita Laux-Antille, dostojna i poważna. Sabrina Glevissig w turkusach. Keira Metz w zieleni i żonkilowej żółci. I Fringilla Vigo. Przygnębiona. Smutna. I blada iście śmiertelną, chorą, upiorną wręcz bladością.
Triss Merigold siedziała obok Keiry, naprzeciw Fringilli. Nad głową nilfgaardzkiej czarodziejki wisiał obraz przedstawiający jeźdźca pędzącego w karkołomnym cwale drogą wśród szpaleru olch. Olchy wyciągały ku jeźdźcowi monstrualne ramiona konarów, szyderczo śmiały się potwornymi paszczami dziupli. Triss wzdrygnęła się mimowolnie.
Ustawiony pośrodku stołu trójwymiarowy telekomunikator był czynny. Filippa Eilhart wyostrzyła zaklęciem obraz i dźwięk.
— Jak panie widzą i słyszą — powiedziała nie bez przekąsu — w halli tronowej Cintry, dokładnie pod nami, piętro niżej, władcy świata zabierają się właśnie do decydowania o jego losach. A my, tutaj, piętro nad nimi, przypilnujemy, by się nam chłopcy zanadto nie rozfiglowali.
Do wyjącego na Elskerdeg wyjca dołączyły inne wyjce. Boreas nie miał wątpliwości. To nie były wilki.
— Ja równierz — powiedział, by ponownie ożywić zamarłą konwersację — nie spodziewałem się wiele po tych cintryjskich rokowaniach. Ba, nikt, kogom znał, nie liczył na to, że te rokowania przyniosą co dobrego.
— Ważny był — zaprotestował spokojnie pielgrzym — sam fakt, że rokowania się zaczęły. Człowiek prosty, a ja takim właśnie, jeśli panowie pozwolą, jestem człowiekiem, myśli prosto. Człowiek prosty wie, że wojujący królowie i cesarze są na się wzajem tak zawzięci, że gdyby mogli, gdyby mieli siły, toby się pozabijali. Przestali się zabijać, zamiast tego siedli do okrągłego stołu? Znaczy, nie mają już sił. Są, prosto mówiąc, bezsilni. A z bezsiły tej wypływa, że żadni zbrojni nie napadną na zagrodę prostego człowieka, nie zabiją, nie okaleczą, nie spalą zabudowań, nie zarżną dzieci, nie zgwałcą żony, nie poprdzą w niewolę. Nie. Zamiast tego, zgromadzili się w Cintrze i rokują. Radujmy się!
Elf, poprawiwszy kijem tryskające iskrami polano w ognisku, spojrzał na pielgrzyma z ukosa.
— Nawet człowiek prosty — powiedział, nie kryjąc sarkazmu — nawet uradowany, ba, nawet w euforii, powinien rozumieć, że polityka to też wojna, tylko trochę inaczej prowadzona. Powinien pojmować i to, że rokowania są jak handel. Mają podobny samonapędzający się mechanizm. Wynegocjowane sukcesy okupuje się ustępstwami. Tu się zyska, tam się straci. Innymi słowy, żeby jedni mogli zostać kupieni, inni muszą być sprzedani.
— Zaiste — powiedział po chwili pielgrzym — jest to tak proste i oczywiste, że rozumie to każdy człowiek. Nawet bardzo prosty.
— Nie, nie i jeszcze raz nie! — zaryczał król Henselt, waląc obydwiema pięściami w blat stołu, aż obalił się puchar i podskoczyły kałamarze. - Żadnej dyskusji na ten temat! Żadnych przetargów w tej sprawie! Koniec, szlus, deireadh!
— Henselt — przemówił spokojnie, trzeźwo i bardzo pojednawczo Foltest. - Nie utrudniaj. I nie kompromituj nas twymi wrzaskami przed jego ekscelencją.
Shilard Fitz-Oesterlen, negocjator z ramienia Cesarstwa Nilfgaardu, ukłonił się z fałszywym uśmiechem mającym sugerować, że wybryki króla Kaedwen ani go bulwersują, ani zajmują.
— Dogadujemy się z Cesarstwem — ciągnął Foltest — a między sobą zaczynamy nagle gryźć się jak psy? Wstyd, Henselt.
— Dogadaliśmy się z Nilfgaardem w sprawach tak trudnych, jak Dol Angra i Zarzecze — odezwał się pozornie od niechcenia Dijkstra. - Głupio byłoby…
— Wypraszam sobie takie uwagi! — zaryczał Henselt, tym razem tak, że nie każdy bawół poszedłby z nim w paragon. - Wypraszam sobie takie uwagi zwłaszcza od różnej maści szpiegów! Jestem, kurwa, królem!
— To nawet widać — parsknęła Meve. Demawend, odwrócony, patrzył na tarcze herbowe na ścianie halli, uśmiechając się lekcewarząco, zupełnie jakby to nie o jego królestwo toczyła się gra.
— Dość — sapnął Henselt, tocząc dookoła wzrokiem. - Dość, dość na bogów, bo mnie krew zaleje. Powiedziałem: ani piędzi ziemi. Żadnych, ale to żadnych rewindykacji! Nie zgodzę się na uszczuplenie mojego królestwa nawet o piędź, nawet o pół piędzi ziemi! Bogowie powierzyli mi honor Kaedwen i bogom go tylko oddam! Dolna Marchia to ziemie nasze… Tego… Ety… Et… Etniczne. Dolna Marchia od wieków należy do Kaedwen…
— Górne Aedirn — odezwał się znowu Dijkstra — należy do Kaedwen od ubiegłego lata. Dokładniej, od dwudziestego czwartego lipca ubiegłego roku. Od chwili, gdy wkroczył tam kaedweński korpus okupacyjny.
— Upraszam — powiedział nie pytany Shilard Fitz-Oesterlen — by zostało zaprotokołowane ad futuram rei memorian, że Cesarstwo Nilfgaardu nie miało nic wspólnego z tą aneksją.
— Oprócz tego, że właśnie w tym czasie grabiło Vengerberg.
— Nihil ad rem!
— Doprawdy?
— Panowie! — upomniał Foltest.
— Kaedweńska armia — charknął Henselt — wkroczyła do Dolnej Marchii jako wyzwolicielka! Moich żołnierzy witano tam kwiatami! Moi żołnierze…
— Twoi bandyci — głos króla Demawenda był spokojny, ale na jego twarzy znać było, ile wysiłku kosztuje go zachowanie spokoju. - Twoi zbóje, którzy wpadli do mojego królestwa z rozbójniczą hassą, mordowali, gwałcili i rabowali. Moi panowie! Zebraliśmy się tu i radzimy od tygodnia, radzimy nad tym, jak ma wyglądać przyszłe oblicze świata. Na bogów, czyż ma być to oblicze zbrodni i grabieży? Czy ma być utrzymane bandyckie status quo? Czy zagrabione dobro ma pozostać w rękach zbira i rabusia?