— Ten kraniec świata — powiedział zakatarzony — to jedyny znany mi kraj nie posiadający własnej służby bezpieczeństwa. Jedyny zakątek cesarstwa, który nie jest naszpikowany agentami Vattiera de Rideaux. To wiecznie rozbawione i podpite księstwo mają za komediowe i nikt nie traktuje go poważnie.
— Takie kraiki — powiedział przeciągając sylaby — zawsze były rajem dla szpiegów i ulubionym miejscem ich spotkań. Dlatego przyciągały również kontrwywiady i szpicli, różnych zawodowych podpatrywaczy i podsłuchiwaczy.
— Może tak było dawniej. Ale nie za babskich rządów, trwających w Toussaint blisko sto lat. Powtarzam, jesteśmy tu bezpieczni. Tutaj nikt nas nie wytropi ani nie podsłucha. Możemy, udając kupców, spokojnie omówić kwestie jakże żywotne zwłaszcza dla waszych książęcych miłości. Dla waszych prywatnych fortun i latyfundiów.
— Gardzę prywatą, ot co! — zaperzył się zgrzytliwy. - I nie dla prywaty tu jestem! Idzie mi tylko i wyłącznie o dobro cesarstwa. A dobro cesarstwa, panowie, to mocna dynastia! Szkodą natomiast i wielkim złem dla cesarstwa będzie, jeśli na tronie zasiądzie jakiś skundlony, zepsuty owoc złej krwi, potomek chorych fizycznie i moralnie północnych królików. Nie, panowie! Na rzecz taką ja, de Wett z de Wettów, na Wielkie Słońce, nie będę patrzył bezczynnie! Tym bardziej, że moja córka już niemal miała obiecane…
— Twoja córka, de Wett? — zaryczał ten basowy, dudniący. - A co ja mam powiedzieć? Ja, którym poparł tego szczeniaka Emhyra wtedy, w walce przeciw uzurpatorowi? Wszak to z mojej rezydencji kadeci ruszyli szturmować pałac! Wtenczas, mały krętacz, łaskawie patrzył na moją Eilan, uśmiechał się, komplementy prawił, a i za kotarą, wiem to, cycki jej ściskał. A teraz co… Inna cesarzowa? Taki afront? Taka obelga? Cesarz Wiecznego Imperium, który nad córki starych rodów przedkłada przybłędę z Cintry! Co? Siedzi na tronie z mojej łaski, a moją Eilan śmie znieważać? Nie, nie zniosę tego!
— Ani ja! — krzyknął kolejny głos, wysoki i egzaltowany. - Mnie też wyrządził zniewagę! Dla tej cintryjskiej przybłędy porzucił moją żonę!
— Szczęśliwym trafem — odezwał się ten przeciągający sylaby — przybłędę wyprawiono na tamten świat. Jak wynika z relacji pana Skellena.
— Słuchałem tej relacji uważnie — powiedział zgrzytliwy — i doszedłem do wniosku, że nie wynika z niej nic oprócz tego, że przybłęda znikła. Jaśli zaś znikła, to może się objawić ponownie. Od zeszłego lata to ona znikała i objawiała się kilka razy! Zaiste, panie Skellen, rozczarowaliście nas wielce, ot co. Wy i ten czarodziej, Vilgefortz!
— Nie czas teraz o tym, Joachimie! Nie czas oskarżać się wzajemnie i obwiniać, wbijać kliny w naszą jedność. Musimy być silni jednością. I zdecydowaniem. Nieważne jest albowiem, czy Cintryjka żyje czy nie. Cesarz, który raz bezkarnie zelżył stare rody, będzie to robił dalej! Nie ma Cintryjki? To za parę miesięcy gotów przedstawić man cesarzową z Zerrikanii albo Zangwebaru! Nie, na Wielkie Słońce, do tego nie dopuścimy!
— Nie dopuścimy, ot co! Słusznie prawisz, Ardalu! Ród Emreisów zawiódł oczekiwania, każda chwila, gdy Emhyr siedzi na tronie, szkodzi cesarstwu, ot co. A jest kogo na tronie posadzić. Młody Voorhis…
Rozległo się głośne kichnięcie, po nim smarkanie.
— Monarchia konstytucyjna — powiedział kichacz. - Najwyższy czas na monarchię konstytucyjną, na ustrój postępowy. A potem demokracja… Władza ludu…
— Imperator Voorhis — powtórzył z naciskiem głęboki głos. - Imperator Voorhis, Stefanie Skellen. Który będzie ożeniony z moją Eilan lub z którąś z córek Joachima. A wtedy ja, jako wielki kanclerz koronny, de Wett jako marszałek spraw wewnętrznych. Chyba, że jako zwolennik jakiegoś tam ludu czy dudu deklarujecie rezygnację z tytułu i stanowiska. Co?
— Zostawmy w spokoju procesy historyczne — rzekł pojednawczo zakatarzony. - Tych i tak nic nie powstrzyma. Na dziś zaś, wasza łaskawość wielki kanclerzu aep Dahy, jeśli mam jakieś zastrzeżenia przeciw osobie princa Voorhisa, to głównie dlatego, że jest to człek żelaznego charakteru, dumny i nieugięty, na którego niełatwo wpłynąć.
— Jeśli można coś podpowiedzieć — odezwał się przeciągający sylaby. - Princ Voorhis ma syna, malutkiego Morvrana. Ten jest znacznie lepszym kandydatem. Po pierwsze, ma mocniejsze prawa do tronu, tak po mieczu, jak i po kądzieli. Po drugie, to dzieciak, za którego rządzić będzie rada regencyjna. Czyli my.
— Głupstwa! Damy sobie radę i z ojcem! Znajdziemy sposób!
— Podetkajmy mu — zaproponował ten egzaltowany — moją żonę!
— Cichajcie, hrabio Broinne. Nie czas teraz o tym. Panowie, o czym innym wypada teraz radzić, ot co. Chciałem bowiem spostrzec, że Emhyr var Emreis jeszcze panuje.
— A jakże — zgodził się zakatarzony, trąbiąc w chustkę. - Panuje i żyje, ma się dobrze, tak na ciele, jak i na umyśle. Zwłaszcza tego drugiego nie sposób kwestionować po tym, jak pozbył się obu waszych łaskawości z Nilfgaardu wraz z tymi wojskami, które mogłyby być wam wierne. Jak pan chce tedy dokonać przewrotu, mości książę Ardalu, gdy lada moment przyjdzie panu iść do boju na czele Grupy Armii "Wschód"? A książę Joachim też już chyba powinien być przy swoich wojskach, przy Specjalnej Grupie Operacyjnej «Verden».
— Daruj sobie uszczypliwości, Stefanie Skellen. I nie rób min, które tylko w twoim mniemaniu upodabniają cię do twego nowego pryncypała, czarodzieja Vilgefortza. A wiedz i to, Puszczyku, że skoro i Emhyr coś podejrzewa, to winę właśnie ponosicie wy, ty i Vilgefortz. Przyznaj się, chcielibyście pojmać Cintryjkę i kupczyć nią, wkupywać się w łaski Emhyra? Teraz, gdy dziewczyna nie żyje, kupczyć nie ma czym, prawda? Emhyr rozerwie was końmi, ot co. Nie uniesiecie głów, ani ty, ani czarownik, z którym związałeś się wbrew nam!
— Nikt z nas nie uniesie głowy, Joachimie — wtrącił bas. - Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Wcale nie jesteśmy w lepszej sytuacji niż Skellen. Okoliczności sprawiły, że wszyscy jedziemy na jednym wózku.
— Ale to Puszczyk wsadził nas w ten wózek! Mieliśmy działać skrycie, a teraz co? Emhyr wie wszystko! Agenci Vattiera de Rideaux tropią Puszczyka co całym imperium! A nas, by się nas pozbyć wysłano na wojnę, ot co!
— Z tego akurat — powiedział ten przeciągający sylaby — radowałbym się, to bym wykorzystał. Wojny, która trwa, zapewniam panów, wszyscy mają już dość. Wojsko, prosty lud, a nade wszystko kupcy i przedsiębiorcy. Sam fakt zakończenia wojny powitany będzie w całym cesarstwie z wielką radością, niezależnie od tego, jak wojna się skończy. A przecież panowie, jako dowodzący armiami, mają na wynik wojny wpływ, że tak się wyrażę, stale w zasięgu ręki. Cóż prostszego, jak w wypadku kończącego konflikt zbrojny zwycięstwa ustroić się w laur? A w przypadku porażki wystąpić jako mężowie opatrznościowi, rzecznicy rokowań, kładący kres przelewowi krwi?
— Prawda — powiedział po chwili zgrzytliwy. - Na Wielkie Słońce, to prawda. Słusznie prawicie, panie Leuvaarden.
— Emhyr — powiedział bas — założył siebie stryczek na szyję, wysyłając nas na front.
— Emhyr — powiedział egzaltowany — żyje jeszcze, mości książę. Żyje i ma się dobrze. Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu.
— Nie — powiedział bas. - Wcześniej zabijmy niedźwiedzia.
Milczenie trwało długo.
— A więc zamach. Śmierć.
— Śmierć.
— Śmierć!
— Śmierć! To jedyne rozwiązanie. Emhyr ma zwolenników, dopóki żyje. Gdy Emhyr umrze, poprą nas wszyscy. Stanie po naszej stronie arystokracja, bo arystokracja o my, a siłą arystokracji jest jej solidarność. Stanie po naszej stronie znaczna część wojska, zwłaszcza ta część korpusu oficerskiego, która pamięta Emhyrowi czystki po klęsce soddeńskiej. I stanie po naszej stronie lud…
— Bo lud jest ciemny, głupi i łatwo nim manipulować — dokończył, wysmarkawszy się, Skellen. - Wystarczy krzyknąć: "Hurra!", wygłosić mowę ze stopni senatu, otworzyć więzienia i obniżyć podatki.
— Macie absolutną rację, hrabio — powiedział ten przeciągający sylaby. - Teraz wiem, czemu tak gardłujecie za demokracją.
— Uprzedzam — zazgrzytał ten nazywany Joachimem — że tak gładziutko nam nie pójdzie, panowie. Cały nasz plan opiera się na tym, że Emhyr umrze. A nie wolno zamykać oczy na, że Emhyr ma wielu popleczników, ma korpusy wojsk wewnętrznych, ma fanatyczną gwardię. Nie będzie łatwo przerąbać się przez brygadę «Imperatora», a ta, nie łudźcie się, będzie walczyć do ostatniego.
— I tutaj — oświadczył Skellen — oferuje nam swoją pomoc Vilgefortz. Nie będziemy musieli oblegać pałacu ani przebijać się przez "Imperę". Sprawę załatwi jeden zamachowiec mający magiczną protekcję. Tak, jak to się stało w Tretogorze, tuż przed rebelią magików na Thanedd.
— Król Radowid Redański.
— Tak jest.
— Vilgefortz ma takiego zamachowca?
— Ma. Żaby dowieść wam naszego zaufania, panowie, powiemy wam, kto to jest. Czarodziejka Yennefer, którą trzymamy we więzieniu.
— W więzieniu? Słyszałem, że Yennefer jest wspólniczką Vilgefortza.
— Jest jego więźniem. Zauroczona i zahipnotyzowana, zaprogramowana jak golem dokona zamachu. Po czym popełni samobójstwo.
— Niezbyt pasuje mi jakaś zauroczona wiedźma — rzekł przeciągający sylaby, a niechęć sprawiła, że przeciągał jeszcze bardziej. - Lepszy byłby bohater, płomienny ideowiec, mściciel…
— Mścicielka — przerwał Skellen. - Pasuje tu jak ulał, panie Leuvaarden. Yennefer będzie mścić krzywdy wyrządzone jej przez tyrana. Emhyr prześladował i przyprawił o śmierć jej wychowanicę, niewinne dziecko. Ten okrutny jedynowładca, ten zboczeniec, miast dbać o cesarstwo i lud, prześladował i katował dzieci. Dosięgła go za to mściwa ręka…
— Dla mnie — oświadczył basem Ardal aep Dahy — bardzo dobre.