Urwał zawstydzony pod karcącymi spojrzeniami.
— Jasne — chrząknął. - Do rzeczy. U wylotu Sudduth leży miasteczko Caravista. Mieszka tam mój kuzyn, Guy de Bois-Fresnes. Odwiedźcie go i powołajcie się na mnie. Gdyby okazało się, że kuzyn umarł lub skretyniał, pamiętajcie, kierunek waszej drogi to równina Mag Deira, dolina rzeki Sylte. Dalej, Geralt, to już wedle map, które odrysowałeś sobie u miejskiego kartografa. Skoro już jesteśmy przy kartografie, nie bardzo pojmuję, dlaczego wypytywałeś go o jakieś zamki…
— O tym lepiej zapomnij, Reynart. Nic takiego nie miało miejsca. Nic nie słyszałeś, nic nie widziałeś. Choćby cię na męki brali. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Jeździec — ostrzegł Cahir, opanowując brykającego ogiera. - Jeździec wali ku nam cwałem od strony pałacu.
— Jeśli jeden — wyszczerzyła się Angouleme, głaszcząc wiszący u siodła toporek — to mały problem.
Jeźdźcem okazał się Jaskier, gnający co koń wyskoczy. O dziwo, koniem okazał się Pegaz, wałach poety, który skakać nie lubił i nie zwykł.
— No — powiedział trubadur, zdyszany tak, jakby to on niósł wałacha, a nie wałach jego. - No, udało się. Bałem się, że was nie złapię.
— Tylko nie mów, że jednak jedziesz z nami.
— Nie, Geralt — Jaskier spuścił głowę — nie jadę. Zostaję tu, w Toussaint, z Łasiczką. To znaczy, z Anariettą. Ale nie mogłem się przecież z wami nie pożegnać. Życzyć szczęśliwej drogi.
— Podziękuj za wszystko księżnej. I usprawiedliw nas, że tak nagle i bez pożegnania. Wytłumacz jakoś.
— Uczyniliście rycerski ślub i tyle. Każdy w Toussaint wliczając Łasiczkę, zrozumie coś takiego, a tutaj… Macie. Niech to będzie mój wkład.
— Jaskier — Geralt wziął od poety ciężką sakiewkę. - Na brak pieniędzy nie cierpimy. Niepotrzebnie…
— Niech to będzie mój wkład — powtórzył trubadur. - Forsa zawsze się przyda. A poza tym nie jest moja, wziąłem te dukaty z prywatnej szkatuły Łasiczki. Co tak patrzycie? Kobietom pieniądze potrzebne nie są. Bo i po co? Nie piją, w kości nie grają, a kobietami, psiakrew, są przecież same. No, bywajcie! Jedźcie, bo się rozpłaczę. A po wszystkim macie zawadzić o Toussaint, wracając, wszystko mi opowiedzieć. I chcę uścisnąć Ciri. Obiecujesz, Geralt?
— Obiecuję.
— No, to bywajcie.
— Zaczekaj — Geralt obrócił konia, podjechał blisko do Pegaza, skrycie wyciągnął zza pazuchy list. - Postaraj się, aby to pismo dotarło…
— Do Fringilli Vigo?
— Nie. Do Dijkstry.
— Co też ty, Geralt? A jak ja mam to zrobić według ciebie?
— Znajdź sposób. Wiem, że potrafisz. A teraz bywaj. Daj pyska, stary durniu.
Daj pyska, druhu. Będę was wyglądał.
Patrzyli mu w ślad, widzieli, jak jedzie kłusem w kierunku Beauclair.
Niebo ciemniało.
— Reynart — wiedźmin odwrócił się w siodle. - Jedź z nami.
— Nie, Geralt — odrzekł po chwili Reynart de Bois-Fresnes. - Ja jestem błędny. Ale nie szalony.
W wielkiej sali kolumnowej zamku Montecalvo panowało niezwykłe podniecenie. Dominujący tu zwykle subtelny światłocień kandelabrów dziś zastępowała mleczna jasność wielkiego magicznego ekranu. Obraz na ekranie drgał, migotał, zanikał, potęgując podniecenie i napięcie. I zdenerwowanie.
— Ha — powiedziała Filippa Eilhart, uśmiechając się drapieżnie. - Szkoda, że nie mogę tam być. Dobrze zrobiłoby mi trochę akcji. I trochę adrenaliny.
Sheala de Tancarville spojrzała na nią cierpko, nic nie powiedziała. Francesca Findabair i Ida Emean zaklęciami stabilizowały obraz, powiększały go tak, że zajmował całą ścianę. Widziały wyraźnie czarne szczyty gór na tle granatowego nieba, gwiazdy odbijające się na powierzchni jeziora, ciemną i graniastą bryłę zamczyska.
— Wciąż nie mam pewności — odezwała się Sheala — czy nie było błędem powierzać dowództwo grupy uderzeniowej Sabrinie i młodej Metz. Keirze połamano na Thanedd żebra, może chcieć się mścić. A Sabrina.. Cóż, ta trochę zbyt bardzo kocha akcję i adrenalinę. Nieprawdaż, Filippo?
— Rozmawiałyśmy już o tym — ucięła Filippa, a głos miała kwaśny niczym marynata ze śliwek. - Ustaliłyśmy, co było do ustalenia. Nikt nie zostanie zabity bez koniecznej potrzeby. Grupa Sabriny i Keiry wejdzie do Rhys-Rhun cicho jak myszki, na paluszkach, cyt-cyt. Vilgefortza wezmą żywcem, bez jednego zadrapania, bez jednego siniaczka. Ustaliłyśmy to. Chociaż ja nadal uważam, że należałoby dać przykład. Żeby ci nieliczni, tam, w zamku, którzy przeżyją tę noc, do końca życia budzili się z krzykiem, gdy im się ta noc przyśni.
— Zemsta — rzekła sucho czarodziejka z Koviru — jest rozkoszą umysłów miernych, słabych i małostkowych.
— Być może — zgodziła się z pozornie obojętnym uśmiechem Filippa. - Ale jednak rozkoszą być nie przestaje.
— Zostawmy to — Margarita Laux-Antille uniosła puchar musującgo wina. - Proponuję wypić zdrowie panie Fringilli Vigo, dzięki staraniom której kryjówka Vilgefortza została odkryta. Zaiste, pani Fringillo, dobra, wzorowa robota.
Fringilla ukłoniła się, odpowiadając na saluty. W czarnych oczach Filippy dostrzegła coś na kształt drwiny, w lazurowym spojrzeniu Triss Merigold była niechęć. Uśmiechów Franceski i Sheali nie mogła rozszyfrować.
— Zaczynają — powiedziała Assire var Anahid, wskazując na wyczarowaną wizję.
Usiadły wygodniej. By lepiej widzieć, Filippa zaklęciem przyćmiła światła.
Widziały, jak od skał odrywają się szybkiej czarne kształty, bezszelestnie i zwinnie niby nietoperze. Jak koszącym lotem spadają na blanki i machikuły zamku Rhys-Rhun.
— Wiek chyba — mruknęła Filippa — nie miałam miotły między nogami. Niedługo zapomnę, jak się lata.
Sheala, wpatrzona w wizję, uciszyła ją niecierpliwym syknięciem.
W oknach czarnego kompleksu zamczyska krótko błysnął ogień. Raz, drugi, trzeci. Widziały, co to było. Zaryglowane drzwi i wrzeciądze rozlatywały się w drzazgi pod uderzeniami piorunów kulistych.
— Są w środku — odezwała się cicho Assire var Anahid, jedyna, która nie obserwowała wizji na ścianie, lecz wpatrzona była w leżącą na stole kryształową kulę. - Grupa uderzeniowa jest w środku. Ale coś jest nie tak. Nie tak, jak powinno być…
Fringilla poczuła, jak krew z serca odpływa jej do podbrzusza. Ona już wiedziała, co jest nie tak, jak powinno być.
— Pani Glevissig — zarapotrowała znowu Assire — otwiera bezpośredni komunikator.
Przestrzeń pomiędzy kolumnami sali rozbłysnęła nagle, w materializującym się owalu zobaczyły Sabrinę Glevissig w męskim stroju, z włosami przewiązanymi na czole szyfonową szarfą, z twarzą uczernioną pręgami maskującej barwiczki. Za plecami czarodziejki widać było brudne kamienne ściany, na nich strzępy szmat, niegdyś arrasów.
Sabrina wyciągnęła w ich stronę urękawiczoną rękę, z której zwisały długie frędzle pajęczyn.
— Tylko tego — powiedziała, gestykulując gwałtownie — jest tu pod dostatkiem! Tylko tego! Jasna cholera, co za głupota… Co za kompromitacja…
— Składniej, Sabrino!
— Co, składniej? — wrzasnęła kaedweńska magiczka. - Co tu można składniej? Nie widzicie? To jest zamek Rhys-Rhun! Jest pusty! Pusty i brudny! To cholerna pusta ruina! Nie ma tu nic! Nic!
Zza ramienia Sabriny wyłoniła się Keira Metz, z maskującym malunkiem na twarzy wyglądająca jak czart z piekła rodem.
— W tym zamku — powiedziała spokojnie — nie ma i nie było nikogo. Od jakichś pięćdziesięciu lat. Od jakichś pięćdziesięciu lat nie było tu żywej duszy, nie licząc pająków, szczurów i nietoperzy. Dokonałyśmy desantu na całkiem niewłaściwe miejsce.
— Badałyście, czy to nie iluzja?
— Masz nas za dzieci, Filippa?
— Słuchajcie obie — Filippa Eilhart nerwowo przeczesała włosy palcami. - Najemniczkom i adeptkom powiedzcie, że to były ćwiczenia. Zapłaćcie im i wracajcie. Wracajcie natychmiast. I dobra mina, słyszycie? Róbcie dobrą minę!
Owal komunikatora zgasł. Został tylko obraz na ściennym ekranie. Zamek Rhys-Rhun na tle czarnego, migotliwego od gwiazd nieba. I jezioro, w którym gwiazdy się odbijały.
Fringilla Vigo patrzyła w blat stołu. Czuła, że pulsująca krew za chwilę rozsadzi jej policzki.
— Ja… naprawdę — powiedziała wreszcie, nie mogąc już znieść milczenia panującego w sali kolumnowej zamku Montecalvo. - Ja… Naprawdę nie rozumiem…
— A ja tak — powiedziała Triss Merigold.
— Ten zamek… — powiedziała Filippa pogrążona w myślach, w ogóle nie zwracająca uwagi na konfraterki. - Ten zamek… Rhys-Rhun… Trzeba będzie zniszczyć. Dokładnie zrujnować. A gdy o całej tej aferze zacznie się układać legendy i podania, trzeba będzie poddawać je skrupulatnej cenzurze. Czy panie rozumieją, co mam na myśli?
— Bardzo dobrze — kiwnęła milcząca do tej pory Francesca Findabair. Ida Emean, również milcząca, pozwoliła sobie na dość wieloznaczne prychnięcie.
— Ja… — Fringilla Vigo wciąż była jak ogłuszona. - Ja naprawdę nie pojmuję… Jak to się mogło stać…
— Och — powiedziała po bardzo długim milczeniu Sheala de Tancarville. - To nic takiego, panno Vigo. Nikt nie jest doskonały.
Filippa parsknęła z cicha. Assire var Anahid westchnęła i wzniosła oczy ku plafonowi.
— Koniec końców — dodała Sheala, wydymając wargi — każdą z nas już kiedyś to spotkało. Każdą z nas, jak tu siedzimy, kiedyś jakiś mężczyzna oszukał, wykorzystał i wystawił na pośmiewisko.
Rozdział piąty