Ciri miała zamiar odwrócić się i odejść, gdy Avallac'h powstrzymywał ją gestem. A drugim zaprosił do łodzi. Zawahała się. Nie chciała rozmawiać przy świadkach. Avallac'h powiedział szybko do elfki i przesłał jej dłonią całusa. Elfka wzruszyła ramionami i odeszła. Raz tylko się odwróciła, by oczami pokazać Ciri, co o niej mniema.
— Jeśli możesz, powstrzymaj się od komentarzy — rzekł Avallac'h, gdy usiadła na bliższej dziobu ławeczce. Sam też usiadł, wyjął swoją fletnię, zagrał, łodzią w ogóle się nie przejmując. Ciri obejrzała się z niepokojem, ale łódź płynęła idealnie środkiem nurtu, nie zbaczając nawet na cal w stronę wchodzących w wodę schodów, filarów i kolumn. Była to dziwna łódź, Ciri nigdy takiej nie widziała, nawet na Skellige, gdzie napatrzyła się na wszystko, co było zdolne unosić się na wodzie. Miała bardzo wysokie, smukłe, wyrzeźbione w kształt kluczy dziobnice, była bardzo długa, bardzo wąska i bardzo chybotliwa. Zaiste, tylko elf mógł siedzieć w czymś takim i piskać na fujarce, zamiast trzymać się steru i wiosła.
Avallac'h przestał piskać.
— Co ci leży na sercu?
Wysłuchał, przyglądając się jej z dziwnym uśmiechem.
— Jesteś zawiedziona — stwierdził, nie zapytał. - Zawiedziona, rozczarowana, a nade wszystko oburzona.
— Wcale nie! Nie jestem!
— I nie powinnaś być — elf spoważniał. - Auberon potraktował cię z rewerencją, jak rodowitą Aen Elle. Nie zapominaj, my, Lud Olch, nie spieszymy się nigdy. Mamy czas.
— Powiedział mi coś całkiem innego.
— Wiem, co ci powiedział.
— A o co w tym wszystkim chodzi, też wiesz?
— Owszem.
Nauczyła się już wiele. Nawet westchnieniem, nawet drgnieniem powieki nie zdradziła zniecierpliwienia i złości, gdy znowu przyłożył fletnię do ust i grał. Melodyjnie, tęsknie. Długo.
Łódź płynęła, Ciri liczyła przesuwające się nad ich głowami mosty.
— Mamy — odezwał się zaraz za czwartym mostem — więcej niż poważne podstawy do przypuszczeń, że twojemu światu grozi zagłada. Kataklizm klimatyczny o potężnej skali. Jako erudytka, z pewnością zetknęłaś się z Aen Ithlinne Speath, Wróżbą Itliny. We wróżbie jest mowa o Białym Zimnie. Według nas chodzi o potężne zlodowacenie. A ponieważ tak się składa, że dziewięćdziesiąt procent lądu twojego świata to półkula północna, zlodowacenie może zagrozić egzystencji większości żywych istot. Po prostu zginą z zimna. Ci, którzy przetrwają, utoną w barbarzyństwie, wyniszczą się nawzajem w bezlitosnych walkach o pożywienie, staną się łupem oszalałych z głodu drapieżników. Przypomnij sobie tekst przepowiedni: Czas Pogardy, Czas Topora, Czas Wilczej Zamieci.
Ciri nie przerywała, bojąc się, by nie zaczął grać.
— Dziecko, na którym nam tak bardzo zależy — podjął Avallac'h, bawiąc się fletnią — potomek i nosiciel genu Lary Dorren, genu, który był przez nas specjalnie budowany, może uratować mieszkańców tamtego świata. Mamy podstawy mniemać, że potomek Lary i twój, rzecz jasna, będzie posiadał zdolności tysiąckrotnie silniejsze od tych, które posiadamy my, wiedzący. Które w postaci szczątkowej posiadasz ty. Wiesz, o co chodzi, prawda?
Ciri zdążyła się nauczyć, że w Starszej Mowie takie figury retoryczne, choć z pozoru będące pytaniami, nie tylko nie wymagały, ale wręcz zabraniały odpowiadania.
— Krótko mówiąc — podjął Avallac'h — idzie o możliwość przemieszczania między światami nie tylko siebie, swej własnej niewiele wszak znaczącej osoby. Rzecz w otwarciu Ard Gaeth, wielkich i stałych Wrót, przez które przeszliby wszyscy. Przed Koniunkcją udawało nam się to, chcemy to osiągnąć i teraz. Ewakuujemy z ginącego świata bytujących tam Aen Seidhe. Naszych braci, którym jesteśmy winni pomoc. Nie moglibyśmy żyć z myślą, że czegoś zaniechaliśmy. I uratujemy, ewakuujemy z tamtego świata wszystkich zagrożonych. Wszystkich, Zireael. Ludzi także.
— Doprawdy? — nie wytrzymała. - Dh'oine także?
— Także. Sama teraz widzisz, jak jesteś ważna, ile od ciebie zależy. Jak ważną rzeczą jest, byś była cierpliwa. Jak ważną rzeczą jest, byś dziś wieczorem poszła do Auberona i została całą noc. Wierz mi, jego zachowanie nie było demonstracją niechęci. On wie, że dla ciebie nie jest to sprawa łatwa, wie, że mógłby natrętnym pośpiechem dotknąć cię i zrazić. On bardzo wiele wie, Jaskółko. Nie wątpię, że to zauważyłaś.
— Zauważyłam — prychnęła. - Zauważyłam także i to, że prąd zniósł nas już dość daleko od Tir ná Lia. Pora wziąć się do wioseł. Których tu zresztą nie widzę.
— Bo ich tu nie ma — Avallac'h uniósł rękę, zakręcił dłonią, strzelił palcami. Łódź zatrzymała się. Chwilę stała w miejscu, a potem zaczęła płynąć pod prąd.
Elf rozsiadł się wygodniej, przyłożył do ust fletnię i bez reszty poświęcił się muzyce.
Wieczorem Król Olch podjął ją kolacją. Gdy weszła, szeleszcząc jedwabiem, gestem zaprosił ją do stołu. Służby nie było. Usługiwał jej sam.
Kolacja składała się z kilkunastu rodzajów warzyw. Były też grzyby, gotowane i duszone w sosie. Grzybów takich Ciri równierz nigdy jeszcze nie jadła. Niektóre były białe i cieniutkie jak listki, w smaku delikatne i łagodne, inne, brązowe i czarne, mięsiste i aromatyczne.
Auberon nie żałował jej też różowego wina. Pozornie lekkie, uderzało do głowy, odprężało, rozwiązywało język. Zanim się obejrzała, opowiedziała mu o rzeczach, o których jeszcze nigdy nie sądziła, że opowie.
Słuchał. Cierpliwie. A ona nagle przypomniała sobie, po co tu jest, spochmurniała i zamilkła.
— Jak rozumiem — dołożył jej całkiem nowych grzybów, zielonkawych i pachnących jak szarlotka — mniemasz, że z owym Geraltem wiąże cię przeznaczenie?
— Właśnie tak — uniosła puchar naznaczony już licznymi śladami jej pomadki. - Przeznaczenie. On, to znaczy Geralt, jest przeznaczony mnie, a ja jemu. Nasze losy się wiążą. Lepiej by więc było, bym stąd odeszła. Zaraz. Rozumiesz?
— Przyznam, że nie bardzo.
— Przeznaczenie! — wypiła łyk. - Siła, której lepiej na drodze nie stawać. Dlatego myślę… Nie, nie, dziękuję, nie nakładaj mi już, proszę, najadłam się tak, że chyba pęknę.
— Wspomniałaś, że myślisz.
— Myślę, że błędem było zwabić mnie tu. I zmuszać do… No, wiesz, co mam na myśli. Ja muszę stąd odejść, pospieszyć im z pomocą… Bo moje przeznaczenie…
— Przeznaczenie — przerwał, unosząc kielich. - Predestynacja. Coś, co jest nieuniknione. Mechanizm, który sprawia, że praktycznie nieskończona liczka niemożliwych do przewidzenia wydarzeń musi zakończyć się takim, a nie innym skutkiem. Czy tak?
— Pewnie!
— Dokąd zatem i po co chcesz iść? Pij wino, ciesz się chwilą, raduj życiem. Co ma przyjść, i tak przyjdzie, jeśli to nieuniknione.
— Akurat. Tak dobrze to nie ma.
— Przeczysz więc sama sobie.
— Nieprawda.
— Przeczysz przeczeniu, a to już jest błędne koło.
— Nie! — szarpnęła głową. - Nie może tak być, że się siedzi i nic nie robi! Nic samo nie przychodzi!
— Sofizmat.
Nie wolno bezmyślnie tracić czasu! Można przegapić właściwy moment… Ten jeden właściwy, niepowtarzalny. Bo czas nie powtarza się nigdy.
— Pozwól — wstał. - Popatrz, o, na to.
Na ścianie, którą wskazał, widniał wypukły relief przedstawiający ogromnego łuskowatego węża. Gad, zwinąwszy się w kształt ósemki, wgryzał się zębiskami we własny ogon. Ciri widziała już coś takiego, ale nie pamiętała gdzie.
— Oto — powiedział elf — pradawny wąż Urobos. Urobos symbolizuje nieskończoność i sam jest nieskończonością. Jest wiecznym odchodzeniem i wiecznym powracaniem. Jest czymś, co nie ma ani początku, ani końca.
— Czas jest jak pradawny Urobos. Czas to upływające chwile, ziarenka piasku przesypujące się w klepsydrze. Czas to momenty i zdarzenia, którymi tak chętnie próbujemy go mierzyć. Ale pradawny Urobos przypomina nam, że w każdym momencie, w każdej chwili, w każdym zdarzeniu kryją się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. W każdej chwili kryje się wieczność. Każde odejście jest zarazem powrotem, każde pożegnanie powitaniem, każdy powrót rozstaniem. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem.
— I ty też — powiedział, w ogóle na nią nie patrząc — jesteś zarazem początkiem i końcem. A ponieważ była tu mowa o przeznaczeniu, wiedz, że to właśnie jest twoje przeznaczenie. Być początkiem i końcem. Rozumiesz?
Zawahała się na moment. Ale jego palące oczy zmusiły ją do odpowiedzi.
— Rozumiem.
— Rozbierz się.
Powiedział to tak beztrosko, tak obojętnie, że omal nie wrzasnęła ze złości. Drżącymi rękoma zaczęła rozpinać kamizelkę.
Palce były nieposłuszne, haftki, guziczki i tasiemki nieporęczne i ciasne. Choć Ciri spieszyła się jak mogła, chcąc jak najszybciej mieć to wszystko za sobą, rozbieranie trwało denerwująco długo. Ale elf nie sprawiał wrażenia kogoś, komu się spieszy. Jak gdyby naprawdę miał do dyspozycji całą wieczność.
Kto wie, pomyślała, może i ma?
Już w zupełnym dezabilu, przestąpiła z nogi na nogę, posadzka ziębiła jej stopy. Zauważył to, bez słowa wskazał łoże.
Pościel była z norek. Ze zszytych w wielkie błamy norczych futerek. Mięciutkich, ciepłych, przyjemnie łaskoczących.
Położył się obok niej, całkowicie ubrany, w butach nawet. Gdy jej dotknął, wyprężyła się mimowolnie, trochę zła na siebie, bo była zdecydowana do końca grać hardą i niewzruszoną. Zęby, co tu dużo gadać, cokolwiek jej szczękały. Jego elektryzujących dotyk uspokajał jednak, a palce uczyły i rozkazywały. Wskazywały. W momencie, gdy zaczęła rozumieć wskazówki tak dobrze, że niemal z wyprzedzeniem, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że to Mistle. Ale nie udało jej się. Bo bardzo od Mistle się różnił.