Wszystko już zostało opisane, mówi Vysogota. Nawet to. Spójrz pod nogi.
Ciri z przerażeniem widzi, że stoi w morzu kości. Wśród czaszek, piszczeli i kości.
Tylko ty możesz temu zapobiec, Gwiazdooka.
Vysogota prostuje się. Za jego plecami zima, śnieg, kurniawa. Wiatr wieje i gwiżdże.
Przed nią, w zamieci, na koniu, Geralt. Ciri poznaje go, chociaż na głowie ma futrzaną czapę, a twarz owinętą wełnianym szalem. Za jego plecami majaczą w zamieci inni jeźdźcy, ich sylwetki są niewyraźne, tak grubo okutane, że nie sposób rozeznać, co to za jedni.
Geralt patrzy wprost na nią. Ale jej nie widzi. Śnieg sypie mu w oczy.
— Geralt! To ja! Tutaj!
Nie widzi jej. I nie słyszy wśród wycia wichury.
— Geraaaalt!
To muflon, mówi Geralt. To tylko muflon. Zawracajmy. Jeźdźcy znikają, rozpływają się wśród zamieci.
— Geraaaalt! Nieeee!
Obudziła się.
Rano poszła od razu do stajni. Nawet bez śniadania. Nie chciała spotkania z Avallac'hem, nie życzyła sobie rozmowy z nim. Wolała uniknąć natrętnych, ciekawych, pytających, klejących się do niego spojrzeń innych elfów i elfek. Przy każdej innej okazji demonstracyjnie obojętnie, w kwestii królewskiej alkowy elfy zdradzały ciekawość, a ściany pałacu, Ciri była tego pewna, miały uszy.
Odszukała w boksie Kelpie, znalazła siodło i uprząż. Nim zdążyła okulbaczyć klacz, już były przy niej służące, te szare elfeczki, małe, o głowę niższe od zwykłych Aen Elle. Wyręczyły ją przy klaczy, kłaniając się i przymilnie uśmiechając.
— Dziękuję — powiedziała. Dałabym sobie radę sama, ale dziękuję. Jesteście kochane.
Najbliższa dziewczynka uśmiechnęła się, a Ciri drgnęła.
Bo dziewczynka miała w uzębieniu kły.
Doskoczyła do niej szybko, że dziewczynka niemal przysiadła ze strachu. Odgarnęła włosy z ucha. Ucha, które nie było szpiczasto zakończone.
— Ty jesteś człowiekiem!
Dzieweczka — a wraz z nią pozostałe — uklękła na pozamiatanej podłodze. Pochyliła głowę. W oczekiwaniu kary.
— Ja… — zaczęła Ciri, miętosząc rzemień wodzy. - Ja…
Nie wiedziała, co powiedzieć. Dziewki klęczały nadal. Konie niespokojnie parskały i tupały w boksach.
Na zewnątrz, w siodle, w kłusie, nadal nie mogła zebrać myśli. Ludzkie dziewczyny. Jako służące, ale to nieistotne. Istotne jest, że w tym świecie są Dh'oine…
Ludzie, poprawiła się. Myślę już jak oni.
Z zadumy wyrwało ją głośne rżenie i podskok Kelpie. Uniosła głowę i zobaczyła Eredina.
Siedział na swym skarogniadym ogierze, teraz pozbawionym demonicznego bukranionu i większości pozostałych bojowych parafernaliów. Sam nosił jednak kolczugę pod mieniącym się wieloma odcieniami czerwieni płaszczem.
Ogier na powitanie zarżał chrapliwie, potrząsnął łbem i wyszczerzył na Kelpie żółte zęby. Kelpie, w myśl zasady, że sprawy załatwia się z panem, a nie ze sługą, sięgnęła zębami do uda elfa. Ciri ostro ściągnęła wodze.
— Uważaj — powiedziała. - Trzymaj dystans. Moja klacz nie lubi obcych. A potrafi gryźć.
— Takie, które gryzą — zmierzył ją złym wzrokiem — kiełzna się żelaznym kiełznem. Tak, żeby aż krew trysnęła. Świetna metoda na wykorzenienie narowów. Również u koni.
Szarpnął tręzle ogiera tak mocno, że koń zachrapał i postąpił kilka kroków do tyłu, a z pyska ściekła mu piana.
— Po co kolczuga? — teraz Ciri zmierzyła elfa wzrokiem. - Gotujesz się do wojny?
— Wprost przeciwnie. Pragnę pokoju. Twoja klacz, poza tym, że narowista, ma jeszcze jakieś zalety?
— W rodzaju?
— Zmierzysz się w biegu?
— Jeśli chcesz, czemu nie — stanęła w strzemionach. - Tam, w stronę tamtych kromlechów…
— Nie — przerwał. - Tam nie.
— Dlaczego?
— Teren zakazany.
— Dla wszystkich, oczywiście.
— Nie dla wszystkich, oczywiście. Zbyt cenne jest dla nas, Jaskółko, twoje towarzystwo, byśmy mogli ryzykować, że zostaniemy do pozbawieni przez ciebie samą lub kogoś innego.
— Kogoś innego? Nie myślisz chyba o jednorożcach?
— Nie chcę zanudzać cię tym, co myślę. Ani frustrować tym, że że nie pojmiesz mych myśli.
— Nie rozumiem.
— Wiem, że nie rozumiesz. Na to, by rozumieć, ewolucja nie wykształciła ci dostatecznie pofałdowanego mózgu. Posłuchaj, jeśli chcesz się ścigać, to proponuję wzdłuż rzeki. Tamtędy. Do Porfirowego Mostu, trzeciego z kolei. Potem przez most na drugi brzeg, dalej brzegiem, z prądem, meta przy wpadającym do rzeki strumyku. Gotowa?
— Zawsze.
Z krzykiem poderwał ogiera, a źrebiec ruszył jak huragan. Zanim Kelpie wystartowała, odsadził się daleko. Szedł, aż ziemia drżała, ale z Kelpie równać się nie mógł. Dogoniła go szybko, jeszcze przed Porfirowym Mostem. Most był wąski. Eredin krzyknął, a ogier, rzecz niewiarygodna, przyspieszył. Ciri momentalnie pojęła, w czym rzecz. Na moście za nic na świecie nie zmieściłyby się dwa konie. Jeden musiał zwolnić.
Ciri zwalniać zamiaru nie miała. Przywarła do grzywy, a Kelpie wyrwała do przodu jak strzała. Otarła się o strzemię elfa i wpadła na most. Eredin wrzasnął, ogier stanął dęba, uderzył bokiem o alabastrową figurę, zwalił ją z cokołu, rozbijając w złomki.
Ciri, chichocząc jak upiór, przegalopowała przez most. Nie oglądając się.
Przy strumyku zsiadła i zaczekała.
Dojechał po chwili, stępa. Uśmiechnięty i spokojny.
— Moje uznanie — rzekł krótko, zsiadając. - Tak dla klaczy, jak i dla amazonki.
Choć dumna była jak paw, prychnęła niedbale.
— Aha! Nie będziesz więc już nas krwawo kiełznał?
— Chyba, że za przyzwoleniem — uśmiechnął się dwuznacznie. - Są klacze, które lubią mocne pieszczoty.
— Całkiem niedawno — spojrzała na niego hardo — przyrównałeś mnie do kompostu. A teraz mówimy o pieszczotach?
Podszedł do Kelpie, potarł i poklepał szyję klaczy, pokręcił głową, stwierdziwszy, że sucha. Kelpie targnęła łbem i zawizżała przeciągle. Eredin odwrócił się ku Ciri. Jeśli i mnie poklepie, pomyślała, to pożałuje.
— Pozwól ze mną.
Wzdłuż wpadającego do rzeki potoku, spływającego ze stromego, gęsto zalesionego zbocza, wiodły w górę schody wykonane ze złomów omszałego piaskowca. Schody były wiekowe, spękane, porozsadzane korzeniami drzew. Zygzakowały w górę, niekiedy przecinając strumień mostkiem. Dookoła był las, dziki las, pełen starych jesionów i grabów, cisów, jaworów i dębów, dołem zmierzwiony gęstwiną leszczyn, tamaryszków i porzeczek. Pachniało piołunem, szałwią, pokrzywą, mokrym kamieniem, wiosną i pleśnią.
Ciri szła w milczeniu, nie spiesząc się i kontrolując oddech. Panowała też nad zdenerwowaniem. Pojęcia nie miała, czego Eredin mógł od niej chcieć, ale przeczuć nie miała najlepszych.
Obok kolejnej kaskady, z szumem spadającej z rozpadliny skalnej, był kamienny taras, a na nim, ocieniona krzakiem dzikiego bzu, stała altana, spowita bluszczem i tradeskancją. W dole widać było korony drzew, wstęgę rzeki, dachy, perystyle i tarasy Tir ná Lia.
Stali chwilę, patrząc.
— Nikt mi nie powiedział — Ciri pierwsza przerwała milczenie — jak nazywa się ta rzeka.
— Easnadh.
— Westchnienie? Ładnie. A ten strumień.
— Tuathe.
— Szept. Też ładnie. Dlaczego nikt mi nie powiedział, że w tym świecie żyją ludzie?
— Bo to informacja nieistotna i dla ciebie całkiem bez znaczenia. Wejdźmy do altany.
— Po co?
— Wejdźmy.
Pierwszą rzeczą, którą dostrzegła po wejściu, była drewniana leżanka. Ciri poczuła, jak w skroniach zaczyna jej tętnić. No jasne, pomyślała, to było do przewidzenia. Czytałam przecież w świątyni romans, napisany przez Annę Tiller. O starym królu, młodej królowej i o żądnym władzy księciu pretendencie. Eredin jest bezwzględny, ambitny i zdecydowany. Wie, że ten, kto ma królową, jest prawdziwym królem, prawdziwym władcą. Prawdziwym mężczyzną. Kto posiadł królową, ten posiadł królestwo. Tu, na tej leżance, zacznie się zamach stanu…
Elf usiadł na marmurowym stołem, wskazał Ciri drugie krzesło. Widok z okna zdawał się bardziej go interesować niż ona, a na leżankę nie patrzył w ogóle.
— Zostaniesz tu na zawsze — zaskoczył ją — ty moja amazonko lekka jak motylek. Do końca twego motylego życia.
Milczała, patrząc mu prosto w oczy. W tych oczach nie było nic.
— Nie pozwolą ci stąd odejść — powtórzył. - Nie przyjmą do wiadomości, że wbrew wróżbą i mitom jesteś nikim i niczym, istotą bez znaczenia. Nie uwierzą w to i nie pozwolą ci odejść. Zmamili cię obietnicą, by zapewnić sobie twoją powolność, ale nigdy nie mieli zamiaru tej obietnicy dotrzymać. Nigdy.
— Avallac'h — wychrypiała — dał mi słowo. Podobno wątpić w słowo elfa jest obrazą.
— Avallac'h jest wiedzącym. Wiedzący maja własny kodeks honorowy, w którym co drugie zdanie mowa o celu uświęcającym środki.
— Nie rozumiem, dlaczego mi to wszystko mówisz. Chyba, że… Że czegoś ode mnie chcesz. Chyba, że ja mam coś, czego ty pragniesz. I chcesz pohandlować. Co? Eredin? Moja wolność za… Za co?
Patrzył na nią długo. A ona próżno szukała w jego oczach jakiejś wskazówki, jakiegoś sygnału, jakiegoś znaku. Czegokolwiek.
— Z pewnością — zaczął wolno — zdążyłaś już trochę poznać Auberona. Z pewnością już zauważyłaś, że jest niewyobrażalnie wręcz ambitny. Są rzeczy, których on nie zaakceptuje nigdy, których nigdy nie przyjmie do wiadomości. Prędzej umrze.
Ciri milczała, gryząc wargi i zerkając na leżankę.
— Auberon Muircetach — podjął elf — nigdy nie sięgnie po magię ani inne środki mogące zmienić istniejącą sytuację. A takie środki istnieją. Dobre, mocne, gwarantowane środki. O wiele bardziej skuteczne od atraktantów, którymi służki Avallac'ha nasycają twoje kosmetyki.