Выбрать главу

— Zwracam też uwagę panów — dodał spokojnie Hamilcar Danza — na fakt, że wydajemy Nordlingom tylko was. Trzydziestu dwóch oficerów. Nie wydajemy ani jednego z żołnierzy, którymi dowodziliście. Ani jednego.

Śmiech w cul de sac ścichł, jak ucięty nożem.

*****

Wiatr dmuchnął w ognisko, miotnął gradem iskier, uderzył w oczy dymem. Z przełęczy znowu rozległo się wycie.

— Kupczyli wszystkim — przerwał milczenie elf. - Wszystko było na sprzedaż. Honor, wierność, słowo szlacheckie, przysięga, zwykła przyzwoitość… To były po prostu towary, mające wartość tak długo, jak długo był na nie popyt i koniunktura. A gdy nie było, nie warte były funta kłaków i szły w kąt. Na śmietnik.

— Na śmietnik historii — skinął głową pielgrzym. - Macie rację, panie elfie. Tak to wyglądało tam, wtedy w Cintrze. Wszystko miało swoją cenę. I było warte tyle, ile można było dostać jako ekwiwalent. Co rano zaczynała się giełda. I jak na prawdziwej giełdzie, co i rusz trafiały się niespodziewane hossy i bessy. I jak na prawdziwej giełdzie, trudno było oprzeć się wrażeniu, że ktoś pociąga za nitki.

*****

— Czy ja dobrze słyszę? - spytał przeciągle Shilard Fitz-Oesterlen, dając tonem i miną wyraz niedowierzaniu. - Czy mnie słuch nie myli?

Berengar Leuvaarden, specjalny wysłannik cesarski, nie zadał sobie trudu, by odpowiadać. Rozparty na fotelu, nadal kontemplował falowanie wina w kołysanym pucharze.

Shilard napuszył się, po czym przywołał na twarz maskę pogardy i wyższości. Mówiącą: "Albo łżesz, psi synu, albo chcesz mnie podejść, wypróbować. W obu wypadkach rozgryzłem cię".

— Mam więc rozumieć — powiedział, zadarłszy nos — że po daleko idących ustępstwach w sprawach granic, w sprawie jeńców wojennych i zwrotów zdobyczy, w sprawie oficerów brygady «Vrihedd» i komand Scoia'tael, cesarz rozkazuje mi, bym poszedł na ugodę i zaakceptował niemożliwe roszczenia Nordlingów względem repatriacji osadników?

— Zrozumiał pan doskonale, baronie — odrzekł Berengar Leuvaarden, charakterystycznie przeciągając sylaby. - Zaiste, pełen jestem podziwu dla pańskiej lotności.

— Na Wielkie Słońce, panie Leuvaarden, czy wy tam w stolicy, zastanawiacie się czasem nad skutkami waszych decyzji? Nordlingowie już teraz szepczą, że nasze cesarstwo to kolos na glinianych nogach! Już teraz krzyczą, że nas zwyciężyli, pobili, przepędzili! Czy cesarz pojmuje, że pójść na dalsze ustępstwa to znaczy zaakceptować ich aroganckie i wygórowane ultimatum? Czy cesarz rozumie, że oni potraktują to jako przejaw słabości, co może mieć w przyszłości opłakane skutki? Czy cesarz rozumie, wreszcie, jaki los spotka kilka tysięcy naszych osadników w Brugge i Lyrii?

Berengar Leuvaarden przestał kołysać pucharem i wpił w Shilarda oczy, czarne jak węgielki.

— Przekazałem panu baronowi rozkaz cesarski — wycedził. - Gdy pan baron wykona go i wróci do Nilfgaardu, zechce sam wypytać cesarza o to, czemu taki nierozumny. Może zechce też udzielić cesarzowi reprymendy. Ofukać go. Złajać. Czemu nie? Ale sam. Bez mojego pośrednictwa.

Aha, pomyślał Shilard. Już wiem. Siedzi przede mną nowy Stefan Skellen. I trzeba z nim tak, jak ze Skellenem.

Ale przecież jasne jest, że nie przybył tu bez celu. Rozkaz mógł przywieźć zwykły kurier.

— Cóż — zaczął, pozornie swobodnie, a nawet konfidencjonalnie. - Biada zwyciężonym! Ale rozkaz cesarski jest jasny i konkretny, w taki sam sposób będzie więc wykonywany. Postaram się też o to, by wyglądało to na wynik negocjacji, nie na zupełne kapitulanctwo. Znam się na tym. Jestem dyplomatą od trzydziestu lat. I czterech pokoleń. Mój ród to jedna ze znaczniejszych, bogatszych… i bardziej wpływowych rodzin…

— Wiem, wiem, a jakże — przerwał z lekkim uśmieszkiem Leuvaarden. - Dlatego tu jestem.

Shilard ukłonił się lekko. Czekał cierpliwie.

— Trudności w porozumieniu — zaczął wysłannik, kołysząc pucharem — wystąpiły dlatego, że pan, drogi baronie, raczy mniemać, że zwycięstwo i podbój polegają na bezsensownym ludobójstwie. Na tym, by gdzieś tam w skrwawioną ziemię wbić drzewce sztandaru, krzycząc: "Dotąd moje, zdobyłem!" Podobne mniemanie jest, niestety, dość szeroko rozpowszechnione. Dla mnie jednak, panie baronie, jak równierz dla ludzi, którzy dali mi pełnomocnictwa, zwycięstwo i podbój polegają na rzeczach krańcowo odmiennych. Zwycięstwo ma wyglądać tak: pokonani zmuszeni są do kupowania dóbr produkowanych przez zwycięzców, ba, czynią to z chęcią, bo dobra zwycięzców są lepsze i tańsze. Waluta zwycięzców jest mocniejsza niż waluta pokonanych i pokonani mają do niej znacznie większe zaufanie niż do swojej własnej. Czy mnie pan rozumie, panie baronie Fitz-Oesterlen? Czy zaczyna pan pomału odróżniać zwycięzców od zwyciężonych? Czy pojmuje pan, komu naprawdę biada?

Ambasador skinieniem głowy potwierdził, że tak.

— Ale żeby zwycięstwo umocnić i uprawomocnić — podjął po chwili Leuvaarden, przeciągając sylaby — musi zostać zawarty pokój. Szybko i za każdą cenę. Nie jakieś tam zawieszenie broni czy rozejm, ale pokój. Twórczy kompromis. Zgoda, która buduje. I nie wprowadza blokad gospodarczych, retorsji celnych i protekcjonalizmu w handlu.

Shilard i tym razem skinieniem głowy potwierdził, że wie, w czym rzecz.

— Zniszczyliśmy ich rolnictwo i zrujnowaliśmy przemysł nie bez kozery — ciągnął spokojnym, przeciągłym i beznamiętnym głosem Leuvaarden. - Zrobiliśmy to po to, by z niedostatku własnych towarów musieli kupować nasze. Ale przez nieprzyjazne i zamknięte granice nasi kupcy i nasze towary nie przejdą. I co się wówczas stanie? Powiem panu, co się wówczas stanie, drogi baronie. Nastąpi kryzys nadprodukcji, bo nasze manufaktury pracują pełną parą, licząc na eksport. Duże straty poniosłyby też spółki handlu morskiego zawarte w kooperacji z Novigradem i Kovirem. Pana wpływowa rodzina, drogi baronie, ma w tych spółkach znaczne udziały. A rodzina, jak pewnie panu wiadomo, to podstawowa komórka społeczna. Wiadomo panu?

— Wiadomo — Shilard Fitz-Oesterlen zniżył głos, choć komnata była absolutnie szczelnie zabezpieczona przez podsłuchem. - Rozumiem, pojąłem. Chciałbym mieć jednak pewność, że wykonuję rozkaz cesarza… Nie zaś jakiejś… Korporacji…

— Cesarze przemijają — wycedził Leuvaarden. - A korporacje trwają. I przetrwają. Ale to truizm. Obawy pana barona rozumiem. Pan baron może być pewny, że wykonuję rozkaz wydany przez cesarza. Mający na celu dobro i interes cesarstwa. Wydany, nie przeczę, skutkiem rad, jakich udzieliła cesarzowi pewna korporacja.

Wysłannik rozchylił kołnierz i koszulę, demonstrując złoty medalion, na którym wyobrażona była otoczona płomieniami gwiazda wpisana w trójkąt.

— Ładna ozdoba — Shilard z uśmiechem i lekkim ukłonem potwierdził, że pojął. - Mam świadomość, że bardzo droga… I elitarna… Czy można ją gdzieś kupić?

— Nie — zaprzeczył z naciskiem Berengar Leuvaarden. - Trzeba sobie na nią zasłużyć.

*****

— Jeśli panowie i pani pozwolą — głos Shilarda Fitz-Oesterlena nabrał specyficznego, znanego już obradującym tonu, który świadczył, że to, co ambasador zaraz powie, uważa za niezmiernie ważne. - Jeśli panowie i pani pozwolą, odczytam treść przesłanej mi aide memoire Jego Imperatorskiej Mości Emhyra var Emreisa, z łaski Wielkiego Słońca cesarza Nilfgaardu…

— No nie. Nie znowu — zgrzytnął zębami Demawend, a Dijkstra tylko jęknął. Uwagi Shilarda to nie uszło, bo ujść nie mogło.

— Nota jest długa — przyznał. - Streszczę ją więc, miast czytać. Jego Imperatorska Mość wyraża wielkie zadowolenie z przebiegu rokowań, a jako człowiek usposobiony pokojowo, z radością przyjmuje osiągnięte kompromisy i pojednania. Jego Imperatorska Mość życzy sobie dalszych postępów w rokowaniach i zakończenia ich ku obopólnej korzyści…

— Bierzmy się zatem do dzieła — wpadł w słowo Foltest. - A żywo! Zakończmy ku obopólnej korzyści i wracajmy do domów.

— Słusznie — rzekł Henselt, który do domu miał najdalej. - Kończmy, bo jak będziemy mitrężyć, to nas tu gotowa zima zaskoczyć!

— Czeka nas jeszcze jeden kompromis — przypomniała Meve. - I sprawa, której kilka razy ledwo tknęliśmy. Chyba z lęki, że nas gotowa poróżnić. Czas przełamać ten lęk. Problem nie zniknie tylko dlatego, że się go boimy.

— Tak jest — potwierdził Filtest. - Do dzieła zatem. Rozstrzygnijmy status Cintry, problem dziedzictwa tronu, sukcesji po Calanthe. To problem trudny, ale nie wątpię, że poradzimy siebie z nim. Prawda, ekscelencjo?

— Och — uśmiechnął się dyplomatycznie i tajemniczo Fitz-Oesterlen. - Ze sprawą sukcesji tronu Cintry pójdzie nam, jestem pewien, jak z płatka. To sprawa łatwiejsza, niż panowie i pani przypuszczają.

*****

— Poddaję pod dyskusję — ogłosiła Filippa Eilhart tonem dość bezdyskusyjnym — projekt następujący: uczyńmy z Cintry terytorium powiernicze. Przyznajmy mandat Foltestowi z Temerii.

— Zbyt nam ten Foltest rośnie — skrzywiła się Sabrina Glevissig. - Zbyt duże ma apetyty. Brugge, Sodden, Angren…

— Potrzebne nam — uciekła Filippa — silne państwo u ujścia Jarugi. I na Schodach Marnadalu.

— Nie przeczę — kiwnęła głową Sheala de Tancarville. - Potrzebne jest to nam. Ale nie Emhyrowi car Emreisowi. A naszym celem jest kompromis, a nie konflikt.

— Kilka dni temu Shilard proponował — przypomniała Francesca Findabair — by przeprowadzić linię demarkacyjną, podzielić Cintrę na strefy wpływów, na Zonę Północną i Zonę Południową…

— Bzdura i dziecinada — żachnęła się Margarita Laux-Antille. - Takie podziały nie mają żadnego sensu, są wyłącznie zarzewiem konfliktów.

— Myślę — powiedziała Sheala — że Cintra winna być zamieniona w kondominium. Władza sprawowana komisarycznie przez przedstawicieli królestw północnych i Cesarstwa Nilfgaardu. Gród i port Cintra otrzymają status wolnego miasta… Czy chciała pani coś powiedzieć, droga pani Assire? Proszę bardzo. Przyznam, że zazwyczaj przedkładam dyskursy składające się z pełnych, dokończonych wypowiedzi, ale proszę. Słuchamy.