— Niech i tak będzie — machnęła upierścienioną ręką Filippa Eilhart. - Siadajcie więc obie. Przy moim sprzeciwie. Ale jedność Loży przedewszystkim. Interes Loży przede wszystkim. I ponad wszystkim. Loża jest wszystkim, reszta niczym. Mam nadzieję, że to rozumiesz, Ciri?
— Bardzo dobrze — Ciri ani myślała spuszczać wzroku. - Zwłaszcza, że to ja jestem tym niczym.
Francesca Findabair, przepiękna elfka, zaśmiała się perliście i dźwięcznie.
— Gratuluję, Yennefer — powiedziała hipnotyzująco melodyjnym głosem. - Rozpoznaję wybitną cechę, próbę tego złota. Rozpoznaję szkołę.
— Nietrudno rozpoznać — Yennefer powiodła dookoła płomiennym wzrokiem. - Bo to jest szkoła Tissaia de Vries.
— Tissaia de Vries nie żyje — powiedziała spokojnie Pani Sowa. - Nie ma jej za tym stołem. Tissaia de Vries umarła, rzecz to odżałowana i odpłakana. Będąca jednocześnie cezurą i punktem zwrotnym. Nastał bowiem nowy czas, przyszła nowa era, idą wielkie przemiany. A tobie, Ciri, która niegdyś byłaś Cirillą z Cintry, los wyznaczył w tych przemianach ważną rolę. Zapewnie już wiesz, jaką.
— Wiem — szczeknęła Ciri, nie reagując na mitygujące syknięcie Yennefer. - Wytłumaczył mi to Vilgefortz! Szykując się do wsadzenia mi szklanej szprycy między nogi. Jeśli to ma być moje przeznaczenie, to pięknie dziękuję.
Ciemne oczy Filippy zapłonęły zimnym gniewem. Ale tą, która się odezwała, była Sheala de Tancarville.
— Wiele się jeszcze musisz nauczyć, dziecko — powiedziała, otulając szyję boa ze srebrnych lisów. - Wielu rzeczy, jak widzę i słyszę, będziesz się też musiała oduczyć, sama lub z czyjąś pomocą. Ostatnimi czasy posiadłaś, da się to miarkować, wiele wiedzy złej, niezawodnie doznałaś też i doświadczyłaś zła. Teraz, w swym dziecięcym zacietrzewieniu, odmawiasz zauważania dobra, negujesz dobro i dobre intencje. Storszysz kolce jak jeż, niezdolna rozpoznać tych, którym właśnie o twoje dobro idzie. Fukasz i wysuwasz pazury jak dziki kotek, nie pozostawiając nam wyboru: trzeba cię będzie wziąć za karczek. I zrobimy to, dziecko, bez sekundy zastanowienia. Bo jesteśmy od ciebie starsze, mądrzejsze, wiemy wszystko o tym, co było i o tym, co jest, wiemy wiele o tym, co będzie. Weźmiemy cię za karczek, kotku, po to, byś kiedyś, wkrótce, jako doświadczona i mądra kocica, zasiadła tutaj, za tym stołem, wśród nas. Jedna z nas. Nie! Ani słowa! Nie odważ się otwierać ust, gdy mówi Sheala de Tancarville!
Głos kovirskiej czarodziejki, ostry i przenikliwy jak drapiący żelazo nóż, zawisł nagle nad stołem. Nie tylko Ciri się skurczyła; lekko drgnęły i wciągnęły głowy w ramiona nawet inne magiczki z Loży, no, może z wyjątkiem Filippy, Franceski i Assire. I Yennefer.
— Miałaś rację — podjęła Sheala, otulając szyję boa — mniemając, że wezwano cię do Montecalvo, by ci oznajmić twój los. Nie miałaś racji mniemając, że jesteś niczym. Jesteś bowiem wszystkim, jesteś przyszłością świata. W tej chwili, rzecz jasna, nie wiesz tego i nie rozumiesz tego, w tej chwili jesteś nastroszonym i parskającym kotkiem, dzieckiem po traumatycznych przejściach, które w każdym widzi Emhyra var Emreisa lub Vilgefortza z inseminatorem w ręku. I nie ma sensu teraz, w tej chwili, wyjaśnianie ci, że się mylisz, że idzie o twoje dobro i o dobro świata. Przyjdzie czas na takie wyjaśnienia. Kiedyś. Teraz, zaperzona, i tak nie zechcesz usłuchać głosu rozsądku, teraz na każdy argument będziesz miała ripostę w postaci dziecięcego uporu i krzykliwego zacietrzewienia. Teraz będziesz więc zwyczajnie wzięta za karczek. Skończyłam. Oznajmij dziewczynie jej los, Filippo.
Ciri siedziała sztywno, gładząc głowy sfinksów, którymi zakończone były poręcze krzesła.
— Pojedziesz — przerwała ciężką i martwą ciszę Pani Sowa — ze mną i z Shealą do Koviru, do Point Vanis, leniej stolicy królewskiej. Ponieważ nie jesteś już żadną Cirillą z Cintry, na audiencji zostaniesz przedstawiona jako adeptka magii, nasza podopieczna. Na audiencji poznasz bardzo mądrego króla, Esterada Thyssena, krew prawdziwie królewską. Poznasz jego małżonkę, królową Zuleykę, osobę niezwykłej szlachetności i dobroci. Poznasz też syna królewskiej pary, królewicza Tankreda.
Ciri, zaczynając rozumieć, szeroko otworzyła oczy. Pani Sowa spostrzegła to.
— Tak — potwierdziła. - Przede wszystkim na królewiczu Tankredzie musisz zrobić wrażenie. Zostaniesz bowiem jego kochanką i urodzisz jego dziecko.
— Gdybyć nadal była Cirillą z Cintry — podjęła po długiej chwili Filippa — gdybyć nadal była córką Pavetty i wnuczką Calanthe, uczynilibyćmy cię ślubną żoną Tankreda. Księżną, a potem królową Koviru i Poviss. Niestety, mówię to z prawdziwym żalem, los wyzuł cię ze wszystkiego. Także z przyszłości. Będziesz tylko miłośnicą. Faworytą.
— Z nazwy — wtrąciła Sheala — i formalnie. W praktyce postaramy się bowiem, byś u boku Tankreda miała status księżnej, a potem nawet królowej. Rzecz jasna, konieczna będzie twoja pomoc. Tankred musi pragnąć, być była u jego boku. W dzień i w nocy. Nauczymy cię, jak podsyca się takie pragnienie. Ale od ciebie zależy, czy nauka nie pójdzie w las.
— To są w sumie drobiazgi — powiedziała Pani Sowa. - Ważne jest, być jak najszybciej zaszła z Tankredem w ciążę.
— No, jasne — bąknęła Ciri.
— Dziecku twemu i Tankreda — Filippa nie spuszczała z niej swych ciemnych oczu — przyszłość i pozycję zapewni Loża. Należy ci się informacja, że myślimy tu o rzeczach naprawdę dużych. Będziesz zresztą w tym uczestniczyć, albowiem zaraz po urodzeniu dziecka zaczniesz brać udział w naszych zebraniach. Będziesz się uczyć. Jesteś bowiem, choć dziś to może być dla ciebie niepojęte, jedną z nas.
— Na wyspie Thanedd — Ciri pokonała opór ściśniętego gardła — nazwała mnie pani potworem, Pani Sowo. A dziś mi pani mówi, że jestem jedną z was.
— Nie ma w tym sprzeczności — rozległ się melodyjny jak szum strumyka głos Enid an Gleanna, Stokroki z Dolin. - My, me luned, wszystkie jesteśmy potworami. Każda na swój sposób. Nieprawdaż, Pani Sowo?
Filippa wzruszyła ramionami.
— Tę szpetną szramę na twarzy — odezwała się znowu Sheala, pozornie obojętnie skubiąc boa — zamaskujemy ci iluzją. Będziesz piękna i tajemnicza, a Tankred Thyssen, zapewniam cię, po prostu zwariuje na twym punkcie. Trzeba będzie wymyślić ci personalia. Cirilla to imię ładne i wcale nie aż tak rzadkie, byś musiała z niego rezygnować dla zachowania incognito. Ale trzeba dać ci nazwisko. Nie będę protestować, jeśli wybierzesz moje.
— Albo moje — powiedziała Pani Sowa, uśmiechając się kącikiem ust. - Cirilla Eilhart też brzmi ładnie.
— To imię — w sali znowu zadzwoniły srebrne dzwoneczki głosu Stokrotki z Dolin — brzmi ładnie w każdym zestawieniu. I każda z nas, jak tu siedzimy, pragnęłaby mieć taką córkę ja ty, Zireael, jaskółko o oczach sokoła, ty, która jesteś krwią i kością z kości Lary Dorren. Każda z nas oddałaby wszystko, nawet tę Lożę, nawet los królestw i całego świata, żeby tylko mieć taką córkę jak ty. Ale to niemożliwe. Wiemy, że to niemożliwe. Dlatego tak zazdrościmy Yennefer.
— Dziękuję pani Filippie — przemówiła po chwili Ciri, zaciskając dłonie na głowach sfinksów. - Zaszczycona też jestem propozycją noszenia nazwiska Tancarville. Ponieważ jednak wygląda, że nazwisko to jedyna rzecz, jaka w tej całej sprawie zależna jest ode mnie i od mego wyboru, jedyna rzecz, jakiej mi się nie narzuca, muszę obu paniom podziękować i wybrać sama. Nazywać chcę się Ciri z Vengerbergu, córka Yennefer.
— Ha! — błysnęła zębami czarnowłosa czarodziejka, będąca, jak odgadywała Ciri, Sabriną Glevissig z Kaedwen. - Tankred Thyssen okaże się durniem, jeśli nie poślubi jej morganatycznie. Jeśli zamiast niej da sobie wcisnąć na żonę jakąś mydlaną princessę, okaże się durniem i ślepcem, nie umiejącym rozpoznać brylantu wśród szkiełek. Gratuluję, Yenna. I zazdroszczę. A ty wiesz, jak szczera potrafię być w zazdrości.
Yennefer podziękowała skinieniem głowy. Bez choćby cienia uśmiechu.
— A zatem — powiedziała Filippa — wszystko załatwione.
— Nie — powiedziała Ciri.
Francesca Findabair parsknęła z cicha. Sheala de Tancarville uniosła głowę, a rysy twarzy stwardniały jej nieładnie.
— Ja muszę rzecz przemyśleć — oświadczyła Ciri. - Zastanowić się. Poukładać wszystko w sobie. Na spokojnie. Gdy to uczynię, wrócę tu, do Montecalvo. Stanę przed paniami. Powiem paniom, co postanowiłam.
Sheala poruszyła wargami, jakby znalazła w ustach coś, co należy natychmiast wypluć. Ale nie odezwała się.
— Jestem — zadarła głowę Ciri — umówiona z wiedźminem Geraltem w mieście Rivia. Przyrzekłam mu, że się tam z nim spotkam, że przyjadę tam razem z Yennefer. Dotrzymam tej obietnicy, z waszą zgodą lub bez niej. Obecna tu pani Rita wie, że ja, gdy idę do Geralta, zawsze znajdę dziurę w murze.
Margarita Laux-Antille z uśmiechem kiwnęła głową.
— Z Geraltem muszę porozmawiać. Pożegnać się z nim. I przyznać mu rację. Bo o jednej rzeczy trzeba paniom wiedzieć. Gdyśmy odjeżdżali z zamku Stygga, zostawiając za sobą trupy, spytałam Geralta, czy to już koniec, czy zwyciężyliśmy, czy zło zostało pokonane, a dobro zatriumfowało. A on tylko uśmiechnął się tak jakoś dziwnie i smutno. Myślałam, że to ze zmęczenia, przez to, że wszystkich jego przyjaciół pochowaliśmy tam, pod zamkiem Stygga. Ale dziś już wiem, co znaczył ten uśmiech. To był uśmiech politowania nad naiwnością dziecka, które sądziło, że poderżnięte gardła Vilgefortza i Bonharta oznaczają triumf dobra nad złem. Muszę mu koniecznie powiedzieć, że zmądrzałam, że zrozumiałam. Muszę mu to koniecznie powiedzieć.