Выбрать главу

– Podziwiałyśmy kolor twojego długopisu – szczebiocze z przesadą.

– Doprawdy, przepiękny.

– Normalny – mówię i próbuję się uśmiechnąć, ale jakoś mi nie wychodzi.

– Och, wcale nie taki normalny – mówi Ewa. – On jest szalony jak oczy kochanka homoseksualisty w noc pełni księżyca.

Magda chichocze i dorzuca: – Jak suknia królowej Jadwigi po wyjęciu truchła z trumny.

– Jak język degenerata po wypiciu denaturatu – mówi Klaudia z kwaśnym uśmieszkiem. Nagle pokazuje język i czka. Ewą i Magdą też wstrząsnęły dreszcze.

Wyjmuję z teczki mój długopis. Coś muszę z nim zrobić. Tylko co? Mogę pstryknąć. Pstrykam i w tym momencie przełamuję się.

– Nie wiedziałam, że mam taki słynny długopis.

– O – mówi Ewa i unosi brwi.

– O – mówi Magda.

– Słynny, płynny – mówi powoli Klaudia. Zatyka dwoma palcami nos.

– Słynie w całej krainie jako gówno w płynie.

Magda wybucha śmiechem. Ewa spogląda na mnie i czeka, co odpowiem Klaudii. Wiem, że czeka na to. Ale ja nie wiem, co mam odpowiedzieć. Patrzą na mnie, jakbym była rybą w akwarium. Ratuje mnie dzwonek. A razem z dzwonkiem do klasy wchodzi Kasia Bogdańska. O Boże, jakie ona ma cudowne włosy, jak ich wszędzie pełno wokół niej. Z boku uplotła malutki warkoczyk i przewiązała go niebieską wstążką. Jak cudnie.

Uśmiecha się do mnie, podchodzi. Pochyla się i całuje mnie w policzek.

– Hej, kochanie – mówi. – Ślicznie wyglądasz. Bierz książki i chodź do mojej ławki.

Biorę teczkę, książkę, zeszyt i idę za Kasią. Wracam po długopis. Widzę ich zdumione spojrzenia. Podchodzę do ławki Kasi.

– Lilątko – mówi pieszczotliwie Kasia do siedzącej tu dziewczynki.

– Bądź tak dobra i przesiądź się do Klaudii.

– Dlaczego? – pyta Lilka. Jest zaskoczona, zdziwiona i robi się zła.

– Bo serdecznie cię o to proszę. Mamy z Minką coś bardzo ważnego do natychmiastowego omówienia. Czy mam ci dwa razy powtarzać?

– Jak sobie chcesz – mówi Lilka, obrażona. Bierze swoją torbę, zbiera rzeczy z pulpitu i odchodzi. Siada przy Klaudii i natychmiast zaczyna z nią szeptać.

Ewa Bogdaj spogląda na mnie z daleka. W jej oczach jest coś dziwnego. Jakby złość, ale to nie złość. To coś innego, coś bardzo dziwnego.

Odwracam głowę, bo Kasia bierze mnie za rękę.

– Nie wiem, czy powinnam – mówi – bo to miała być niespodzianka, ale chyba ci powiem, bo jak nie powiem, to coś strasznego stanie się z moim językiem. Wyobraź sobie – pstryka palcami – napisałam wczoraj fantastyczny, genialny, no wprost niewyobrażalny kawałek muzyki, lepszy nawet od japońskiej chałwy. Nazwałam to cudo, słuchaj… „Minki mojej Minki”. To jest o twoich minkach i o tym, jak je robisz. Podoba ci się tytuł?

– Yhm – mówię.

– Zaczyna się od dzwoneczków – mówi Kasia z wniebowziętą miną. Rozcapierza palce obu rąk, porusza nimi, zamyka oczy, kręci głową i uśmiecha się cudnie.

Wiem, że ona to teraz słyszy, to wszystko, co skomponowała. W ławkach, gdzie Ewa i Klaudia, słychać śmieszki. To chyba z Kasi śmieją się, z jej miny, i ze mnie się śmieją, że znalazłam sobie taką zwariowaną przyjaciółkę. Ach, co mi tam, śmiejcie się. Martwię się tylko tym, że mamusia kazała mi przyjść do domu prosto po szkole, bo trzeba wieszać firanki i zasłony, i w ogóle kupa roboty, a ja po szkole pójdę do Kasi i będę słuchała jej kompozycji. I znów wrócę późno, i mamusia będzie krzyczeć. I będzie miała rację. Ale może to granie nie będzie trwało długo? Może tylko godzinkę, to powiem mamusi, że było siedem lekcji. Kasia otwiera oczy. Są niezaprzeczalnie zielone.

– Sama usłyszysz – mówi. – A rano dopisałam jeszcze partię fletu. Spałam tylko cztery godziny.

– Ojej.

– Co się martwisz – mówi Kasia. – Raz nie spałam przez trzy dni i trzy noce i nic. Wiesz, te twoje minki są genialne, lepsze od poziomek z bitą śmietaną. Mniam, mniam, lubisz?

– Pewno, że lubię – mówię z poziomkowym smakiem w buzi. Kasia śmieje się.

– A ta minka jeszcze słodsza – mówi. – To była chyba księżniczka twoich minek. Gdyby można było zjadać księżniczki, to bym ją zjadła. Muszę sobie kupić kaganiec.

Zawstydzam się. Spuszczam oczy, czując, jak na policzki wyłażą mi rumieńce. Zawsze czuję, jak wyłażą. Bo krew tam pulsuje. Biorę i te moje spuszczone oczy na siłę podnoszę.

Widzę przed sobą twarz Kasi.

Żywą, cudną rzeźbę.

Rano, gdy szłam do szkoły, to nawet myślałam, że Kasia mi się przyśniła, że w rzeczywistości wcale jej nie ma, że była tylko moim pięknym snem, który już się skończył. A tymczasem nie. Kasia jest. Siedzi obok mnie i patrzy na mnie, a ja na nią. Patrzę i zapamiętuję, żeby już nigdy nie zapomnieć.

Oczy ma okrąglutkie i bardzo podkrążone. To dlatego, że tak krótko spała. Czy jest ładna? Nie wiem, nie wiem, jest po prostu cudowna.

Na policzku ma bliznę, cienką, różową. Na dwa centymetry. Jak to ją musiało boleć, och jej. Ja też mam taką bliznę, ale na kolanie, bo kiedyś zawadziłam o gwóźdź.

Kasia dotyka swojego policzka i mówi:

– Raz, jak byłam mała, postanowiłam sobie uprasować buzię. Częściowo mi się udało. Chcesz jej dotknąć?

– Tak – mówię. Wyciągam rękę i dotykam leciutko blizny Kasi. A tu nagle w klasie robi się okropnie cicho. Trzasnęły drzwi i zaraz potem:

– Dzień dooobry paaani! – cały chór. To weszła pani od polskiego.

– Dzień dobry, najstarsza klaso – mówi. Stukając obcasami, podchodzi do stolika. Obciąga spódniczkę i siada. Jest całkiem siwa, ale wygląda młodo. Ma białą bluzkę i broszkę biedronkę. Rozgląda się po klasie z uśmiechem.

– Czemu tu tak cicho? – pyta. – Nie bójcie się, dyktando dopiero za tydzień.

A klasa: – Uuuuuu!

Pani podnosi rękę, znów cicho.

– Żebyśmy tylko nie zaczęły się śmiać – szepcze mi Kasia do ucha i natychmiast zatyka sobie usta. Coś okropnego zaczyna się dziać, coś we mnie wzbiera na śmianie. Już nie mogę wytrzymać, Matko Święta, ratuj!

Wybucham śmiechem jakby trzaskiem, jakby hukiem w tej ciszy ogólnej i choć zaraz przylatuje strach i zamyka śmiech w komórce, to już za późno, już się zaśmiałam, już wszyscy słyszeli i teraz patrzą na mnie.

– Kto to się zaśmiał? – pyta pani. Wstaję, spuszczam głowę, głupio mi i coś mi zaczyna szumieć w uszach, jakbym wpadła w muszlę.

– Czemu się zaśmiałaś? – pyta pani. I co mam powiedzieć? Płakać mi się chce, zaraz się rozpłaczę, bo nie wiem, co mam zrobić. Nagle słyszę cichuteńki szept… – Powiedz, że ci wesoło. – To Kasi szept. Podnoszę głowę.

– Bo mi wesoło – mówię i patrząc na panią trochę głupkowato, uśmiecham się. Niech sobie będzie, co ma być. A co mi tam. Tymczasem na ustach pani widzę uśmiech.

– Bardzo to logiczne – mówi. – Skąd się wzięła w naszej klasie taka logiczna dziewczynka? My się przecież nie znamy.

– Nazywam się Marysia Kawczak – mówię. – Uczę się w tej szkole dopiero od wczoraj, bo dopiero przedwczoraj przyjechałam do Wałbrzycha razem z moimi rodzicami, braćmi i siostrami.

– Dużo masz tych sióstr i braci? – pyta pani.

– Trochę mniej niż sto – mówię – a trochę więcej niż troje.

– Domyślam się, że czworo – mówi pani. Kiwam głową.

– Zgadza się.

– Skąd przyjechałaś?

– Z Jawiszowa – mówię. – To taka maleńka osada na południowy zachód od Wałbrzycha. A wcześniej byłam w Paryżu, skąd przywiozłam sobie okropnie niemodną sukienkę. Modne, niemodne… to takie względne pojęcia, całkiem niemodne.

Boże, co ja plotę? Kto to gada przeze mnie? Wszyscy się na mnie gapią. Chyba zwariowałam.

– Ciekawe – mówi pani. – A Jawiszów znam. Byłam tam kiedyś, bo niedaleko leżą Głazy Krasnoludków i bardzo chciałam zobaczyć coś, co tak ładnie się nazywa. Co miałaś z polskiego?

– Czy mogę skłamać? – pytam.

– Proszę bardzo.

– To miałam piątkę.

– A jak wygląda prawda?

– Prawda to czwórka – mówię. – Ale zawsze marzyłam o piątce.

– Zobaczymy – mówi pani – może ci pomogę w urzeczywistnieniu tego marzenia. W takim razie powiedz mi jeszcze, co ostatnio czytałaś? Co ja czytałam? Co ja ostatnio czytałam? A tu słyszę w głowie cichuteńki szept, jakby Kasi: – Pisma Paskala…

– Pisma Paskala – mówię. Pani aż zagwizdała.

– Masz u mnie za odwagę pierwszą piątkę – mówi. – Ale jeśli będą następne, to już z lektury obowiązkowej i gramatyki. Możesz usiąść.

Siadam. Kasia uśmiecha się do mnie. To dzięki niej byłam taka śmiała wobec pani i całej klasy. To dzięki niej coś we mnie pstryknęło na odwagę. Od dzisiaj będę taka zawsze. Odważna i uśmiechnięta.

Kasia unosi lekko brwi, tak, jakby wiedziała, o czym pomyślałam.

A jeśli ona rzeczywiście zna wszystkie moje myśli? Wszystkie, ale to wszystkie. Nawet te, które… Niektóre są brzydkie. Na przykład… Fuj, nie będę o tym myślała.

I nagle czuję, że cały rój brzydkich myśli wleciał mi do głowy.

Kazik Kamiński sika w porzeczkach, a ja patrzę i wszystko widzę. I on też na mnie patrzy i widzi, że ja widzę, i nic. I ja też nic, tylko patrzę…

Zenuś wrzeszczy bez przerwy, a ja stoję nad nim z poduszką i zaraz go uduszę, przysięgam, że go uduszę, jak nie przestanie wrzeszczeć…

Albo… Dotykam się tam, cała jestem spocona, nie chcę się dotykać, ale się dotykam i dotykam…

Jestem ohydna świnia, dlaczego wtedy nie umarłam? Zabij mnie Kasiu, nie zasługuję na to, żeby być twoją przyjaciółką i przybraną siostrą.

Ale Kasia wcale na mnie nie patrzy. Bawi się długopisem, zagapiona w okno. O tych swoich kompozycjach na pewno myśli. Jakie to musi być ciekawe: myśleć ciągle o kompozycjach, o muzyce. Ja to nie mam nic takiego, żeby ciągle o tym myśleć. Żyję sobie, myślę o tym, o czym akurat myślę, i już. Ciągle o jednym to chyba myślą tylko różni wielcy ludzie, jacyś uczeni, wynalazcy… I jak się jest mamusią i ma się dzidziusia, to też myśli się tylko o jednym. Albo jak się dostanie lanie, to się o tym myśli, dopóki boli. Albo jak ktoś powie coś złego… albo coś dobrego. To też się o tym myśli dosyć długo.