– No nie, Kasiu – mówi pani, podnosząc głos. – Ty sobie żartujesz. Nie chcesz posiąść głębszej wiedzy?
– O, bardzo chcę – mówi Kasia. – Ale tej wiedzy, o którą mi chodzi, na pewno nie znajdę w szkole.
– Szkoła daje podstawy do wszelkiej wiedzy.
– No właśnie. Nauczyłam się czytać i pisać. To mi wystarczy.
– To bardzo dziecinny punkt widzenia – mówi pani. – Możesz przeczytać milion mądrych książek, lecz jeśli nie będziesz miała dyplomu ukończenia wyższych studiów, już nie mówiąc o maturze, to będziesz dla ludzi nikim. Rozumiesz? Nikim!
– Ja nie dla ludzi chcę być kimś – mówi Kasia. – Chcę być kimś dla siebie.
– To powiedz mi, dlaczego wszyscy mądrzy ludzie chodzili do szkoły 1 studiowali.
– A bo ja wiem? Ich by trzeba o to zapytać. Ale tak na mój dziecinny rozum, to wydaje mi się, że mądrych ludzi jest dużo, dużo mniej od absolwentów wyższych uczelni.
Pani zaczyna się śmiać. Przestaje. Wzdycha.
– Oj, Kasiu, Kasiu – mówi. – Kiedyś dorośniesz i zrozumiesz. Żeby tylko nie było za późno.
– Dla mnie już od dawna jest za późno – mówi Kasia.
– Nie ma sensu nasza dyskusja – mówi pani. – Ja swoje i ty swoje. Kasia wzdycha boleśnie.
– Całkowicie się z panią zgadzam. Ale czy to ja ją zaczęłam? Teraz wzdycha boleśnie pani wychowawczyni.
– Zmęczyłam się – mówi. – Już naprawdę nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać… Ktoś musi ci wytłumaczyć pewne rzeczy, bo inaczej zginiesz. Gdybym była twoją mamą…
– Moja mamusia też jest bardzo inteligentna – mówi Kasia. – Zapewniam panią o tym.
– Nie musisz mnie zapewniać – śmieje się pani. – I co ona na to?
– Mniej więcej tak samo, jak teraz pani. Już dawno się zmęczyła i machnęła na mnie ręką.
– Wcale jej się nie dziwię. Powiedz mi, czy kiedykolwiek znalazł się ktoś, kto cię do czegoś przekonał?
– Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby mnie do czegoś przekonywać – mówi Kasia. – Każdy ma własne życie i własny rozum. I jeszcze do tego własny los, którego nie można przewidzieć. Tak naprawdę, to nikt nie wie, co jest dla niego dobre, a co złe. Często o tym myślę. Coś się robi mądrze, wychodzi głupio… O proszę, na przykład taka ludzkość. Magistrów miliony, profesorów na tony. I co ta mądra ludzkość ze swoim praktycznym rozumem zrobiła z planetą, na której żyje? Chce pani więcej przykładów?
– Masz wiele racji – mówi pani. – Ale nie rozmawiamy o ekologii, ani o filozofii. Rozmawiamy o tobie i o szkole.
– Wszystko jest ekologią, wszystko jest filozofią – odpowiada Kasia. Unosi ręce, przeciąga się. – Wielkie skutki mają swoje malutkie przyczyny. Mnie to już tylko śmieszy to wszystko, bo przecież nie ma odwrotu. – Kasia śmieje się. – Ciekawe, co by pani zrobiła, gdybym to ja zaczęła panią przekonywać do mojego sposobu myślenia. Byłoby pani przyjemnie?
– Gdybyś wysuwała przemyślane argumenty – mówi pani – to mogłabyś spróbować.
– Dobrze – mówi Kasia. – W takim razie czy mogłaby mi pani odpowiedzieć na proste pytanie?
– Słucham – mówi pani.
– Czy jest pani szczęśliwa? – pyta Kasia.
– Ja? A wiesz, że jestem.
– Pani kłamie – mówi Kasia. – Jak można być szczęśliwą, brzydząc się swojego własnego męża?
O Boże, co ta Kasia wygaduje.
– Kto ci to powiedział? – Pani podnosi głos. Kasia śmieje się cicho.
– To moja tajemnica – mówi. – Powiedzmy, że wyczytałam to w pani oczach. Wyszła pani za mąż ze zmęczenia, bo chciała mieć pani dziecko, rodzinę… A teraz to pani ma i wcale nie jest szczęśliwa.
– Jesteś niegrzeczna – mówi pani. – Chyba jednak skończymy tę rozmowę.
– Sekundeczka, powiem pani więcej. Pani nienawidzi także swojej pracy. Panią męczy praca z dziećmi. Każdy dzień jest dla pani torturą. Nie może pani znieść wrzasku na przerwach i nudy powtarzania po raz tysięczny tego samego. Mam rację?
– Kasiu – mówi pani głośno – zwracam ci uwagę, że zachowujesz się jak ostatnia chamka.
– Niech będzie, że jestem chamką – mówi Kasia. – Za to ty jesteś oszustką. Jesteś nieuczciwa najstraszniejszym rodzajem nieuczciwości, bo jesteś nieuczciwa wobec samej siebie!
Pani Turska wstaje nagle.
– Co za „ty”, smarkulo! – krzyczy, wyprowadzona z równowagi. – Co za „ty”!
– Może mi jeszcze powiesz, że nie piłyśmy bruderszaftu? – pyta Kasia drwiąco. Pani zamierza się na nią, ale Kasia zrywa się błyskawicznie, łapie panią za ręce i popycha ją na kanapę. Pani siada z impetem a ja za kotarą gryzę ze zdenerwowania palce.
– Siedź tu i słuchaj, bo jeszcze nie skończyłam! – mówi Kasia rozkazująco. – Jak widzisz, jestem od ciebie silniejsza.
– Ty chyba jesteś nienormalna – mówi pani łamiącym się głosem. – Ja będę krzyczeć!
Kasia pstryka palcami.
– Proszę bardzo – mówi. – Chętnie posłucham. Ten pokój jest specjalnie wytłumiony, nikt oprócz mnie cię nie usłyszy. A ja przecież jestem psychicznie chora, jestem wariatką, mogę cię spokojnie zabić. Więc krzycz.
– Uspokój się dziecko – mówi pani. – Uspokój się, bardzo cię proszę.
– To ty się uspokój – odpowiada Kasia.
– Czy ty wiesz, co robisz?
– Wiem – mówi Kasia, stojąc nad panią. – Ucinamy sobie małą pogawędkę. Najpierw na mój temat, a teraz na twój.
– Kasiu – mówi pani. -.Jestem twoją nauczycielką i wychowawczynią. Nie zapominaj o tym.
– A ty spróbuj o tym na pięć minut zapomnieć. Wyobraź sobie, że minęło dziesięć lat, obydwie jesteśmy dorosłe i rozmawiamy jak przyjaciółki.
– Niech ci będzie, tylko uspokój się!
– Jestem bardzo spokojna – mówi Kasia i siada. Bierze filiżankę z kawą. – Czy mogę ci mówić po imieniu?
– Mów, proszę bardzo. Mam na imię Anna.
– No więc słuchaj, moja mała, słodka Aniu – mówi Kasia pieszczotliwie i śmieje się cichutko. Pani wzdycha.
– Ja chyba też jestem nienormalna – mówi.
– Próbowałaś przekonać mnie – mówi Kasia – żebym swoje życie skroiła według ogólnie obowiązującego schematu. Oczywiście, miałaś na celu moje dobro i szczęście, prawda?
– Tak, Kasieńko – mówi pani. – Chciałabym ci zaoszczędzić wielu rozczarowań. Czarne owce nie mają lekkiego życia.
– Skąd wiesz, jakie życie mają czarne owce, jeśli nią nie jesteś?
– pyta Kasia. – I co to znaczy lekkie życie? Czy wiesz, co to jest szczęście? Szczęście to zgodność z samym sobą, to harmonia wewnętrznych demonów. Chciałam ci to powiedzieć, a ty się zdenerwowałaś.
– Bo wlazłaś z butami w moje życie osobiste.
– A w co miałam wleźć? W stosunki społeczno – polityczne w Portugalii w szesnastym wieku? Sukienkę twoją miałam skrytykować? Bardzo ładna sukienka, nic mnie w niej nie razi. Gadałyśmy o sposobie na życie, na szczęście, więc na początek chciałam ci pokazać, do czego prowadzi człowieka droga owcy białej. Bo przecież ty uważasz się za białą owcę, prawda?
– Mów dalej – mówi pani cicho – słucham cię uważnie.
– Najpierw mi powiedz, czy jesteś szczęśliwa w małżeństwie?
– Fakt, nie jestem – mówi pani. – Ktoś cię bardzo dobrze poinformował. Szkoła też mnie denerwuje. I co z tego wynika?
– To czemu nie rzucisz tego w cholerę?
– Dobrze, niech ci będzie – mówi pani. – Rzucę męża, dom, pracę i gdzie pójdę? Na ulicę? Uważasz, że znajdę szczęście za pierwszym rogiem?
– Więc będziesz się tak męczyła do końca życia?
– Prawdopodobnie. A raczej na pewno.
– Nie rozumiem – mówi Kasia. – Ma się jedno życie i moralnym obowiązkiem jest przeżyć go w zgodzie z własnym wnętrzem. A może ty jesteś masochistką?
Patrzą na siebie w milczeniu. A ja podglądam je w szybie i strasznie drapie mnie w gardle, ale przecież nie mogę zakaszleć.
Milczenie przedłuża się, wreszcie pani mówi:
– Moralny obowiązek życia w szczęściu… bardzo ciekawie sformułowany postulat.
– Nie użyłam słowa „szczęście” – mówi Kasia. – Powiedziałam „zgoda z własną naturą”
– Tak, tak… – Pani wzdycha. – Gdy człowiek jest młody, ma wielkie plany co do swojego przyszłego życia. A potem to życie przychodzi i takie jest, jakie jest. Trzeba wstawać codziennie i robić swoje…
– Swoje?
– Ty tego nie zrozumiesz, może kiedyś… Ja też, gdy zdawałam na biologię, chciałam zostać wielkim naukowcem, chciałam odkryć jakieś całkiem nowe prawa rządzące przyrodą…
– I co?
– I nic. Ledwo przebrnęłam przez końcowe egzaminy. Co innego miałam wtedy na głowie. Byłam zakochana do szaleństwa. Tylko, że tak się złożyło, że kochałam bez wzajemności. Błagałam go, klękałam przed nim, ale on odszedł i nie miałam po co żyć. Popatrz. – Pani odsuwa rękaw sukienki i pokazuje Kasi coś na przegubie. – Gdyby nie to, że koleżanka wróciła do akademika wcześniej… Kasia bierze jej rękę i przytula do swojej twarzy. Całuje ją.
– O, moje kochanie – mówi cicho. Pani przygarnia ją do siebie. Siedzą w milczeniu, przytulone, a ja już nie mogę wytrzymać. Boże w niebiesiech, pomóż mi, uczyń coś, żebym mogła zakaszleć, bo zaraz zwariuję, tak mnie drapie. Och, żeby pani już sobie poszła, albo żeby piorun uderzył.
Zza komina na dachu domu wychodzi ten kominiarz. On to może tam sobie kaszleć, ile chce. Żebym tak mogła się teraz z nim zamienić. Jakbym się już wykaszlała, to mogłabym potem nawet z dachu spaść. Nie wytrzymam. Muszę wytrzymać, muszę, muszę. Pani mówi cicho:
– Gdyby nie Antek, gdyby się mną wtedy nie zaopiekował, zrobiłabym to jeszcze raz.
– Antek to twój mąż? – pyta Kasia.
– Tak. On mnie bardzo kocha, mamy ślicznego synka…
– Jestem głupia – mówi Kasia. – Niech się pani na mnie nie gniewa. Pani przecież wie, że mam fioła.
– Nie gniewam się – mówi pani. – Bardzo cię lubię, Kasieńko. Kiedyś byłam taka sama, jak ty. No nic, tośmy pogadały. Pójdę już. Wstają z kanapy.