Выбрать главу

I znowu wpada, znowu innymi drzwiami. Do mnie się rzuca. Kucam, chowam się za ludzi. On łapie kogoś innego, wypada. Przeciskam się wśród ludzi, staję plecami przy ścianie, gdzie nie ma drzwi. Tu mnie nie zaskoczy. Nagle trzask, huk, łomot i wstrząs. Odskakuję od ściany. W niej wielka dziura. Wpada potwór, paszczę otwiera, na mnie się rzuca. Odskakuję do tyłu… i budzę się. Strasznie mnie głowa boli, wszędzie dym, aż czarno.

Bo to czad ulatniał się z pieca. Cudem wstałam z łóżka, kręciło mi się wszystko dookoła, upadłam. Doczołgałam się do okna, wybiłam szybę, trochę powietrza złapałam i zaczęłam budzić tatusia i mamusię. Ale nie mogłam ich dobudzić. Tadzia i dziewczynek też nie mogłam. Obudzili się dopiero wtedy, jak otworzyłam drzwi i zrobił się przeciąg i zimno. Strasznie wszystkich głowy bolały. Opowiedziałam im mój sen i mamusia powiedziała, że zawdzięczamy temu potworowi życie, bo jakby mnie tak w tym kinie nie prześladował, tobym się nie obudziła i byśmy wszyscy zaczadzieli na śmierć.

Pomyślałam sobie wtedy, że ja tak się go bałam i uciekałam przed nim, a On był przecież moim wielkim przyjacielem i tylko dlatego mnie straszył, żebym się obudziła. To dzięki niemu wszystko się dobrze skończyło. Tyle tylko, że mamusia była wtedy w ciąży i jak potem urodził się Zenuś, to się okazało, że jest całkiem ślepy i będzie taki przez całe życie, bo ma uszkodzony jakiś nerw wzrokowy, i bardzo możliwe, że to przez ten czad, co się wtedy ulatniał…

Czuję, jak Kasia głaska mnie po ręce.

Unoszę powieki.

Uśmiecham się do niej. Jestem jakaś lekka i wesoła.

– Już mi dobrze – mówię, a ona: – To cudownie. – A ja: – Która to godzina?

– Za pięć czwarta – odpowiada Kasia. Po co ja pytałam? Przecież mam zegarek. Patrzę, na moim po czwartej piętnaście. Spieszy się? Muszę go przestawić. Trzeba iść do domu, nie chce mi się.

– Zrobię coś gorącego do picia – mówi Kasia.

– Nie chcę pić – mówię siadając na łóżku. – Wiesz, co bym chciała? Co?

– Pobębnić. – Pokazuję na bębny w kącie.

– To zasuwaj – mówi Kasia. – Nie żałuj sobie.

Zasiadam na stołeczku za bębnami. Biorę pałeczki. – Tu masz pedał na nogę – mówi Kasia. Naciskam nogą, a tu pałka z wielką głową łup w bęben.

Znów cicho jest. Uderzam delikatnie pałeczkami, same odskakują, jakbym trzymała za ogony dwie chude jaszczurki. Słyszę deszcz za oknem, ale nie taki normalny, to suchy deszcz, leciutki i suchy, każda kropelka to rodzynka. Tak mi słodko w buzi.

Kap kap kap, złote guziczki.

Trzeba ziemię poczęstować trochę gradem. Coraz szybciej uderzam, coraz mocniej. Walę z całej siły. Kasia biegnie do pianina.

Klawiszy dotyka… Z głośników wylatuje cienki dźwięk i zaczyna gonić za moim bum bum bum. Jeszcze szybciej uderzam, uciekam, a za mną, za moim bębnem w dwie jaszczurki zaprzężonym, lecą dźwięki Katarzyny. Doganiają nas, kręcą się w kółko i się chichrają.

Poganiam moje dwa skrzydlate smoki. W górę lecimy, wysoko, coraz wyżej i jeszcze wyżej. Oglądam się… dźwięki Kasi to kolorowe banieczki, ścigają mnie.

Już nie mam siły, na chmurce siadam.

A tam, na drugiej, siedzi Kasia. Rzuca we mnie banieczkami, a ja je odbijam moimi czarodziejskimi pałeczkami. Każda banieczka wydaje inny dźwięk, rozpryskuje się na błyszczące okruszki i na ziemię spada. Już cała ziemia kolorowa i błyszcząca.

– Chodź do mnie! – wola Kasia z tamtej chmurki. Odkładam pałeczki, biegnę do niej. – Bierz Yamahę – mówi – ja dosiądę Korga! Naciskam klawisz… a tu fiuuuu!!!

TRYSKA fontanna ze srebra i złota. Naciskam drugi, druga fontanna tryska. Już pełno ich wszędzie, brzęczących i lśniących, już wszystkie moje palce w robocie, a każdy palec na własną pracuje rękę.

Fontanny, wszędzie fontanny, wszystkie moje. Pomiędzy nimi latają serpentyny wesolutkie. To Kasi muzyka z moją się bawi. Złota i srebrna piana, pełno jej wszędzie. Kasia ją ubija i rośnie wielka beza, rośnie aż do nieba, słodka, chrupiąca, przejrzysta.

Boże, jak cudownie jest grać.

Przychodzę do domu. Mamusia wściekła, bo już po siódmej.

– Gdzie byłaś?

– U koleżanki.

– Dam ja ci koleżanki! Już dawno nie byłaś bita. W kuchni siedzi tata, pije kompot.

– Dzień dobry, tatusiu – mówię i idę do swojego pokoiku, rozpakować książki. Mamusia wchodzi za mną, a za nią w drzwiach, stoją dwie moje siostrzyczki, Zosia i Krysia.

– Masz być moją wy ręką, a nie wyrodną córką – mówi mamusia. – Ja obiadu nie mogłam przez ciebie ugotować, bo zabrakło mi jarzyn.

– Nie mogłam wcześniej, naprawdę nie mogłam.

– Bo co? Co robiłaś takiego, że nie mogłaś?

– Myśmy… grały i słuchały muzyki – mówię i robi mi się bardzo głupio.

– Usłyszysz ty muzykę, jak cię zaraz palnę w ucho! – I mamusia pac mnie w ucho. Trzymam się za nie, bo boli, a mamusia: – Ty co, sweter ojcu ukradłaś?

– Bo nie miałam w czym iść do szkoły.

– To w ojca swetrze musiałaś iść? Słyszałeś ociec?!

– A co?! – woła z kuchni tata.

– Ty zdejmuj spodnie, bo twoja córka nie ma w czym chodzić do szkoły!

Zosia i Krysia chichoczą. Mama też się śmieje i pyta:

– Co ty za rajtki masz na sobie? – Patrzy na moje nogi. – A ściągaj mi je zaraz, i to już!

Siadam na tapczanie i ściągam rajstopy.

– Nie kupiłam ci ich do latania – mówi mamusia – tylko po to, żebyś miała w czym iść na koniec roku szkolnego i na egzamin do zawodówki.

– To będzie w czerwcu – mówię – na pewno będzie ciepło.

– W tamtym roku było zimno, w tym też może być tak samo. – Mamusia zabiera mi rajstopy i, już wychodząc z pokoju, mówi: – Przebierz się, zasłony trzeba wieszać. Człowiek miota się po domu jak po akwarium.

Wieszam zasłony w dużym pokoju. Zosia i Krysia pomagają, trzymając w górze dół, żeby się o podłogę nie pobrudził. Mamusia siedzi przy stole i trochę patrzy na telewizor, a trochę na to, jak wieszam.

A tata chrapie w ubraniu na wersalce.

W łóżeczku Zenuś bawi się grzechotką.

Już wszystkie firanki i wszystkie zasłony powieszone. Zeskakuję z parapetu na podłogę.

A tu po chwili coś w nią łup spod spodu. Patrzymy na podłogę. Coś tu wali:

– Co tak wali? – pyta mamusia.

– Na pewno sąsiad z dołu wali w sufit – mówię. – Bo jak zeskoczyłam, to mu huknęło nad głową.

– O, jeszcze wali – mówi mamusia. – Ile jeszcze będzie tak walił. – I sama łup, nogą w podłogę. I jeszcze raz.

Spod spodu buch buch! Mamusia wstaje.

– Co to – mówi – co to? To już człowiek nie ma prawa pochodzić po własnym mieszkaniu?

Wychodzi na balkon, przechyla się przez poręcz i woła:

– Sąsiedzie! Sąsiedzie!…

– Co się tam dzieje? – woła cienki głos z dołu. Cienki, bo to nie sąsiad był, tylko sąsiadka.

– Co sąsiadka tak wali? – pyta mamusia. – Pali się u pani, czy co?

– To pani mi tu bez przerwy w sufit stuka!

– Co? Ja? Bez przerwy? – dziwi się mamusia. – A kto mi pierwszy zastukał w podłogę?

– Ja stukałam w sufit mówi sąsiadka. – Bo u pani stukało.

– Chyba w uchu sąsiadce stukało! – mówi mamusia głośno. – I niech mi więcej tu sąsiadka nie stuka, bo my też umiemy stukać.

– Chamka! – mówi sąsiadka i słychać jak zamyka drzwi na balkon. Mamusia wraca do pokoju.

– A to dziadówa! – mówi i łup, kapciem o podłogę. Słuchamy, czy ta sąsiadka z dołu odstuknie, ale jakoś nie stuka, cisza, tylko pan w telewizorze gada. – No – mówi mamusia z triumfem i siada na krześle. – Niech mi tu spróbuje stuknąć.

– Niech stuka – mówi Zosia. – Cały sufit sobie obdrapie. Śmiejemy się we trzy. Zenuś słyszy nasz śmiech i też zaczyna gulgotać wesoło.

– Dosyć tych śmichów chichów na dzisiaj mówi mamusia. – Dziewczynki do łazienki, a ty do lekcji.

Przeciąga się, ziewa, szturcha tatę.

– Budź się, ociec, wersalkę trzeba rozkładać.

Trochę odrabiam lekcje, a trochę jestem zamyślona. Mam na uszach słuchawki, bo Kasia pożyczyła mi taki malutki magnetofonik na baterie. Słucham Kasi muzyki. To o mnie, ten utwór nazywa się „Minki mojej Minki”. Kasia mi to nagrała, żebym sobie słuchała.

Muzyka raz jest wesoła, raz jest smutna. I jeszcze jakaś, ale nie wiem jaka. Ciągle się zmienia. Kasia mówi, że jak moje minki. Ja to nawet nie wiem, że je robię.

Pójdę, zobaczę je w lusterku, które wisi w ubikacji, nad umywalką.

Jest malutkie, ale jak tacie wystarcza do golenia, to i mnie wystarczy do robienia min.

Idę do ubikacji, a mamusia z kuchni woła:

– Co ty masz na głowie?

Wchodzę do niej. Tadziu je kolację, a mamusia pali papierosa.

– To słuchawki – mówię. – A z tego leci muzyka. – Wyciągam z kieszeni magnetofonik Kasi.

– Skąd to masz? – pyta mamusia.

– Kasia mi pożyczyła. To właśnie ta koleżanka, co sama komponuje. Tadziu wyciąga rękę i zabiera mi słuchawki. Wkłada je sobie na głowę.

– Ale coś ryczy – mówi.

– Pokaż – mówi mamusia. Ściągam słuchawki Tadziowi i zakładam je na głowę mamusi. Mamusia krzywi się, ściszam szybko, ale na wyczucie, bo sama nie słyszę.

– To kompozycja Kasi leci – mówię.

– Eee, taka kompozycja – mówi mamusia. – Jakieś brzęczenie, jakieś świsty…

– Bo to muzyka nowoczesna – mówię. Mamusia zdejmuje słuchawki. Znów bierze je Tadziu, zakłada na uszy.

– To nie melodia, to jakieś głupoty – mówi mamusia. – O, Kasia Sobczyk, ta to pięknie śpiewała. O tym grajku z kawiarni róż.

– Jakby gwoździe ktoś teraz rozsypywał! – mówi Tadziu głośno. Śmieje się. Zabieram mu słuchawki.

– To tak odrabiasz lekcje? – pyta mamusia.

– Muzyka przy odrabianiu nie przeszkadza – mówię. – Jak coś gra, to jeszcze lepiej się myśli.

– Tu masz rację – mówi mamusia. – Ja też przy radiu lekcje odrabiałam, a wasza babcia zawsze mi gasiła.