Выбрать главу

– Kasiu! – wołam. – Ja bym bardzo chciała wiedzieć, co wiozę, po co i dokąd!

Kasia przystaje, czeka na mnie. I uśmiecha się słodko.

– Przecież wiem Minko, że chcesz – mówi. – Uniosłam się, bo tak bardzo chciałam, żebyś wiedziała to wszystko, co ja. To i tak niewiele, ale zawsze coś więcej, niż nic. Tylko, że musisz zrozumieć, że jeśli chcesz poznać siebie i świat, to nie możesz mieć tylu klapek na oczach.

– Nie mam żadnych klapek.

– Masz ich pełno, jesteś przez nie ślepa jak kret. Wiem, że to nie twoja wina, że dałaś je sobie nałożyć, ale w końcu musisz je zerwać. Nikt tego za ciebie nie zrobi.

– To zerwę – mówię. – Ale jak mam to zrobić? Nigdzie ich nie widzę!

– Chociażby ta twoja wiara w Boga…

– Och, Kasiu, nie mów nic o Bogu. Błagam cię.

– Przecież to twoja najgłupsza z klapek.

– Nie, nie, nie mów nic!

– Dlaczego?

– Bo nie, bo nie wolno. Może cię za to spotkać straszna kara, błagam cię, nic nie mów!

– Powiem ci tylko jedno – mówi Kasia. – Jeśli rzeczywiście Bóg jest taki, jakim ty go sobie wyobrażasz, to jak możesz go kochać, jak możesz w niego wierzyć, on zasługuje tylko na wzgardę i nienawiść. To jakiś tyran, mściwy idiota, krwawy psychopata.

– Przestań! – krzyczę, żeby ją zagłuszyć, żeby jej Pan Bóg nie usłyszał. Zatykam uszy. Kasia mówi coś jeszcze. Uciekam z szosy na łąkę, biegnę w dół, po zboczu. Potykam się i przewracam. Kasia jest już przy mnie, znów coś mówi. Krzycząc, zatykam uszy.

Kasia siada na mnie okrakiem, na siłę odrywa mi ręce od uszu. Krzyczę i krzyczę. Kasia przyciska mi ręce do trawy, patrzy na mnie z góry. Leżę, nie mogę się jej wyrwać i krzyczę. Już nie mam siły krzyczeć. Cisza, ćwierkają ptaszki. A Kasia mówi z uśmiechem:

– Wyobraź sobie, że dostałaś od kogoś w prezencie ogromny i piękny pałac. Jasny, przestronny i ślicznie umeblowany. Pomyśl, czy nie obraziłabyś ofiarodawcy, gdybyś wlazła do zakurzonej komórki pod pałacowymi schodami i gnieździła się tam do końca życia?

– No – mówię – obraziłabym.

– Takim właśnie pałacem otrzymanym w darze od Boga jest ludzki umysł. Wspaniały, skomplikowany, niepojęty. A tobie się wydaje, że to zardzewiała puszka po śledziach. Więc to nie ja bluźnię, to ty bluźnisz bez przerwy!

– Wcale nie bluźnię, to nieprawda!

– Właśnie, że bluźnisz! Traktujesz Boga tak, jakby był małym urzędasem od siódmej do piętnastej, któremu ciągle trzeba wsuwać łapówki do łapy.

– Wcale tak nie myślę, wcale nie daję żadnych łapówek!

– A jak nazwać to twoje latanie do kościoła co tydzień na mszę i odbębnianie wieczornych paciorków? Jak nazwać to zbieranie do kieszonki grzeszków, żeby je wysypać przed księdzem na ladę konfesjonału raz na miesiąc? Jak nazwać to odwalanie dziesięciu zdrowasiek na pokutę, i do widzenia!

– To co mam więcej robić? Ksiądz nie mówił, żeby na mszę przychodzić codziennie! Jakby mówił, tobym chodziła! I co ja na to poradzę, że nigdy mi nie zadał tysiąca zdrowasiek, tylko zawsze dziesięć?…

– To nie ksiądz cię stworzył, to Bóg cię stworzył. Stworzył cię po to, żebyś próbowała dorównać Mu mądrością. A przede wszystkim stworzył cię po to, żebyś była wolna, także od Niego, rozumiesz? Wolna, wolna, wolna! Bo to wolność jest tą modlitwą, która przynosi Bogu największą radość. Módl się do Niego swoją wolnością.

– Puść mnie – mówię ze złością. Kasia uwalnia moje ręce, siada na trawie. Wzdycha boleśnie. Odwraca się ode mnie. Jej plecy zaczynają drżeć. Dotykam jej.

– Kasiu – mówię – nie płacz.

– Tak strasznie mi ciebie żal – mówi przez szloch łamiącym się głosem. – Jest w tobie takie ogromne dobro, a nawet nie zauważysz, kiedy je zgubisz…

Szlocha coraz głośniej.

– Nie martw się, nie zgubię.

– Zgubisz, zgubisz, bo dobro to ogromny i ciężki kamień, który trzeba nieść przez całe życie. I trzeba być bardzo mądrym, żeby umieć go nieść. Bo jest tak ciężki, że i najlepszym zabraknie sił. Wtedy trzeba wiedzieć, gdzie go położyć, by odpocząć i znów go dźwigać.

– A ty wiesz?

– Nie, bo nie jestem dobra i już dawno go wyrzuciłam. Ale ty powinnaś wiedzieć, bo i tak jesteś na niego skazana. Bardzo się boję o ciebie. Któregoś dnia rzucisz ten kamień ze strasznym hukiem i stracisz wszystko, bo ty nie umiesz bez niego żyć.

– To co mam zrobić?

– Musisz zrozumieć, że jesteś jedynym właścicielem swojej duszy. Nie możesz jej nikomu oddać. Ani niczemu. I nie gniewaj się na mnie za to wszystko, co ci powiedziałam, bo bardzo cię kocham, najbardziej ze wszystkich na świecie.

I Kasia znów w płacz. To ja też. Płaczemy, a tu zachodzi słońce i wszystko robi się pomarańczowe. Niebo, zakręt drogi w dole, Kasi twarz i moje ręce. Wszystko takie piękne. Już nie płaczemy. Siedzimy i podziwiamy złote warkocze chmur.

– Chcę – mówi Kasia – opowiedzieć ci coś jeszcze o Dżigim. Tobie się wydaje, że on jest moim wrogiem. To nieprawda. Dżigi jest częścią mnie, jest posłańcem z mojego środka, z mojej duszy. I choć bardzo chce mnie zjeść, to ja nie mogę się go pozbyć. Muszę z nim walczyć, bronić się przed jego zębami, gdy jest silny i otwiera swoją wstrętną paszczę, ale, gdy osłabnie, muszę go oszczędzać. Nie wolno mi go pokonać, bo jeśli go zabiję, razem z nim zginie mój wewnętrzny świat i zostanie mi pustka, pustka, będę futerałem na pustkę. A jeśli zeżre mnie on, Dżigi, to czeka mnie totalne schizo i szpital wariatów. Więc muszę z nim ciągle walczyć i zawierać rozejmy i je zrywać… i tak bez końca, po wieki wieków, aż zamknie się łańcuch moich inkarnacji.

Kładę głowę na jej kolanach i zamykam oczy. Myśli latają mi jak te muchy, które Tadziu zamknął kiedyś w słoiku. Kasia głaszcze mnie delikatnie.

– Czemu ten Dżigi jest taki zły i brzydki? pytam.

– Nie wiem. Może dlatego, że to ja taka jestem gdzieś w środku. Może kiedyś uda mi się wychować go na grzecznego chłopca. Nawet nie wiesz, moja kochana Minko, jak bardzo zmieniłam się na korzyść. To dzięki tobie. Ale ja nie chcę tylko brać od ciebie, chcę ci także coś dać. Więc może dlatego tak bardzo pragnę cię obudzić.

– Ja wcale nie śpię – mówię i otwieram oczy. Patrzę do góry, na Kasię. Uśmiecha się do mnie, a wokół jej buzi pełno włosów i chmur. Coraz mniej w nich złota, coraz więcej czerwieni. Kasia unosi twarz ku niebu.

– Och, gdybyś kiedyś mogła zobaczyć to piękno, które ja widziałam – mówi. Rozkłada ręce w powietrzu i porusza nimi wolno, jakby frunęła.

– Opowiedz mi o tym – mówię cicho.

– To coś bardzo maleńkiego, mniejszego niż nic, ale i ogromnego, ogromnego jak wszystko, a nawet więcej niż wszystko. Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Bardzo chciałabym, żebyś kiedyś sama to poznała.

– Jak mam poznać, jak nawet nie wiem, co to jest i jak wygląda.

– Nie, nie, tobie jeszcze nie wolno.

– Skąd wiesz? A może już wolno.

– Tylko niewielu potrafi tam dotrzeć – mówi Kasia. – To piękno, gdy je się ujrzy, potrafi nawet zabić.

Uśmiecha się cudnie. Aureola jej włosów płonie na czerwono. Wygląda jak anioł, a może jest aniołem. Klękam przed nią, składam dłonie jak do modlitwy.

– Błagam cię, zaprowadź mnie tam, ja też chcę zobaczyć to piękno. Gdy wróciłyśmy do domu jej babci, pani Karolina obejrzała moją głowę i moje oczy i powiedziała, że wygląda na to, że wszystko dobrze się skończyło, ale gdybym wieczorem albo w nocy poczuła się źle i gdyby zbierało mi się na wymioty, to mam natychmiast do niej zadzwonić. Potem pojechałyśmy do Wałbrzycha. Odwiozły mnie pod sam blok.

Jeszcze nie było dziewiątej, a u mnie wszyscy spali przed telewizorem, tylko Tadziu siedział i twardo oglądał. Zaniosłam dziewczynki do łóżek, a sama szybko się wykąpałam i poszłam spać. Minęły dwie godziny, już po jedenastej.

Jakoś nie mogę zasnąć. Leżę w ciemności i tyle myśli mam w głowie, że aż nie wiadomo, od której zacząć. Pchają się zewsząd. Nie wiadomo, która jest którą.

Tak mi żal Kasi. Jest taka mądra i dzielna, ale jak tak dalej będzie litować się nad tym swoim Dżigi to on ją w końcu zeżre. Gdyby wtedy, w nocy, zobaczyła siebie… to przecież już nie była ona, to był Dżigi.

To już lepiej mieć pustkę w środku, niż zwariować i wrzeszczeć i rzucać się przez całe życie. A nawet, jak nie zwariuje, to będzie musiała się z nim męczyć i ciągle się kłócić. To straszne mieć w sobie kogoś takiego. To jakby mieć w ustach robaka i nie móc go wypluć. I tak męczyć się do końca życia? To harówa, nie życie. Mało to kłopotów człowiek ma, żeby ich jeszcze w sobie szukać? Trzeba chodzić do szkoły, wokół siebie trzeba zrobić, o dzieciaki zadbać, i jeszcze lekcje odrobić. Dopiero co zaczął się dzień, a już się kończy. Skąd wziąć czas na to, żeby ciągle zaglądać, co jest w tej przyczepie. A przy tym ani obejrzeć się nie można, ani zatrzymać. Ciekawe, czy ja też mam w sobie kogoś takiego, jak Dżigi. Chyba nie, no bo skąd by się u mnie wziął? A gdyby się wziął… to jak by wyglądał? Czy też byłby taki brzydki jak Dżigi? Bardzo bym go chciała zobaczyć, choćby na sekundkę. Co ja mogę w środku mieć? Wiadomo, w środku są żyły, serce jest, wątroba, nerki i żołądek. Co jeszcze? W żołądku jest to, co zjadam. Krew jest, ale wylatuje dopiero wtedy, gdy się człowiek ukłuje. O, ślinę mam w ustach, zawsze mogę ją wypluć. A co jest w głowie? Mózg. A w mózgu myśli. Jak one mogą wyglądać?… Z całą pewnością są bardzo malutkie, bo przecież głowa nie większa od piłki, a tyle ich się w niej mieści. Jak taka myśl może wyglądać, poza tym, że jest malutka? Jak się na przykład coś pomyśli i zaraz się powie, to to są słowa. Ale słowa są niewidzialne. Gdy zapisze się je na kartce, to zamieniają się w wyrazy. I już wiadomo jak wyglądają. Składają się z literek. Ja piszę małe literki, proste i wyraźne. Inni piszą pochylone. Jedni w lewo, drudzy w prawo. Niektórzy piszą wielkie, a inni jeszcze mniejsze od moich, tak, że aż trudno je odczytać. Więc jeśli myśli wyglądają jak wyrazy, to u każdego wyglądają inaczej. I inaczej u Polaków, inaczej u Rosjan, a jeszcze inaczej u Francuzów. A są przecież i takie myśli, które nie wiadomo jak powiedzieć i zapisać. To jak wyglądają takie myśli? Może jak kleksy? I skąd biorą się te wszystkie myśli? Może są w mózgu od zawsze, tylko że śpią i czasem niektóre budzą się i wtedy człowiek zaczyna myśleć. A może skądś przylatują? Ale skąd by miały przylatywać? Przylatują tylko cudze myśli. Jak ktoś coś do mnie powie, to wlatują do moich uszu słowami. A jak coś przeczytam, to wlatują do oczu wyrazami. Własne myśli chyba jednak śpią w środku, w mózgu. Co je budzi? Bo mnie to budzi budzik. Raz mnie budzi, gdy zadzwoni w tamtym pokoju na tatusia, a potem tatuś wstawia go do naszego pokoju i po dwóch godzinach budzi mnie jeszcze raz. A jak nie usłyszę, to mnie mamusia budzi. Albo Tadziu mnie obudzi, ale częściej ja budzę Tadzia. A jak ja się budzę, to i moje myśli się budzą. Ale tylko niektóre, a które, to zależy od różnych rzeczy. Inne się budzą, gdy wstaję do szkoły, a znów inne budzą się w niedzielę. Ale czy na pewno moje myśli śpią, gdy ja śpię? Może ja śpię, a one harcują? No bo dlaczego śnią się sny? Może dlatego, że jak człowiek zasypia, to myśli nie zasypiają, i już to nie człowiek myśli, to myśli same się myślą i tworzą się sny. Niektóre takie dziwne, że aż nie mogę uwierzyć, że są moje. Mamusia mówi, że jak się śni pożar, to trzeba uważać na mieszkanie, żeby złodzieje nie okradli. To dlaczego nie śnią się wtedy złodzieje? A co się śni, jak ma być pożar?