Przed nami stoi wentylator i kręci głową. Dmucha na Kasię i znów na mnie, a po drodze bawi się z kartkami książki. Gdyby był żywy, to już dawno znudziłoby mu się chłodzenie dwóch leniwych dziewczynek. Już trzeci dzień nic nie robimy, tylko opalamy się na balkonie. Ja jestem brązowa, a Kasia złota. Mamy na sobie identyczne podkoszulki. Są żółte, na jednej napis „GLIMP”, a na drugiej „GLUMP”. Gdy założyłyśmy je pierwszy raz, to Kasia cały dzień mówiła na mnie Glump, a ja na nią Glimp.
Pod powiekami różowo od słońca, a ja mam okropne wyrzuty sumienia.
Godzinę temu zgrzeszyłam, i to ciężko. A było to tak:
Wracamy z Kasią ze szkoły i liżemy waniliowe lody w waflowych kubeczkach.
– Katarzyno – mówię – co bym zobaczyła, gdybym była bardzo odważna?
Co?
– No, to piękno, co jak się go zobaczy, to potrafi nawet zabić… To jak ono wygląda?
– Proszę, nie pytaj, bo i tak ci nie powiem.
– Ja też cię proszę, powiedz.
– Przestań, bo ci jeszcze powiem i skończy się to dla ciebie identycznie, jak dla Ewy.
– To Ewie powiedziałaś, a mnie nie chcesz?
– Co? – Kasia spogląda na mnie zdziwiona. – Ja? Ewie?
– Sama o niej wspomniałaś – mówię. – Ewa Bogdaj. Kasia śmieje się.
– Głupia – mówi – miałam na myśli Ewę z raju. A zresztą ja nic nie wiem, tak tylko wtedy żartowałam.
– Nie wierzę ci.
– Mam się przysiąc?
– No, przysięgnij się…
– To przysięgam na tego loda, że nic nie wiem. Jeśli skłamałam, to mi wypadnie z ręki.
A ja buch w jej loda, już leży na ziemi. Kasia patrzy na niego z żalem.
– No i coś ty zrobiła?
– Masz mój – mówię i daję jej mojego.
– Twojego nie potrzebuję – odpowiada nadąsana.
– To nie chcesz?
– Nie!
– To ja go też nie chcę! – I buch, mojego też rzucam na ziemię. Na chodniku leżą już dwa lody.
– Wstrętna wariatka – mówi Kasia.
– A ty skłamałaś, bo ci wypadł.
– Bo mi go wytrąciłaś.
– Katarzyno, tak bardzo cię proszę, powiedz mi o tym pięknie, bo chyba naprawdę zwariuję, jak mi nie powiesz. Ciągle o tym myślę.
– Żałuję, że w ogóle ci o tym wspomniałam.
– Ale wspomniałaś. Powiedz.
– Zrozum kochanie – mówi Kasia słodko – to wiedza tajemna, tylko dla wybranych.
– To znaczy, że jestem gorsza od ciebie?
– Tego nie powiedziałam.
– Powiedz chociaż troszeczkę, co ci zależy…
– Ty sama musisz do tego dotrzeć.
– To chociaż powiedz, jak mam to zrobić. To wezmę i dotrę.
– To się może okazać za trudne dla ciebie. Może nie urodziłaś się na to, żeby to zobaczyć… Może urodziłaś się po to, żeby po prostu żyć.
– Skąd wiesz, po co się urodziłam?
Kasia wzdycha. Rozgniata bucikiem leżące na chodniku wafle z lodami. Pękają z cichutkim trzaskiem. Kasia spogląda na mnie, gryząc wargę. Wreszcie mówi:
– To chcesz się dowiedzieć?
– Tak.
– Dobrze. Widzisz tę babcię?
Pokazuje palcem na starszą panią, siedzącą samotnie na ławce przy skwerku.
– Widzę.
– Idź do niej i powiedz jej głośno: „ty biedna, stara krowo”.
– Coś ty! – mówię oburzona.
– To znaczy, że nie chcesz wiedzieć.
– Jak jej tak powiem, to się dowiem?
– To może być początkiem tej wiedzy – mówi Kasia tajemniczo. – Od czegoś trzeba zacząć.
– W takim razie – mówię stanowczo – nie chcę niczego wiedzieć ani widzieć.
– Świetnie, to mi się podoba – mówi Kasia, bierze mnie za rękę i odchodzimy od naszych zmarnowanych lodów. Ale ja nagle przystaję, bo strasznie chce mi się wiedzieć.
– Poczekaj na mnie – mówię i idę do staruszki, na skwerek. Trudno, powiem. Najwyżej walnie mnie laską po nogach i będę miała za swoje.
Staję przed nią. Nabieram w płuca powietrza i mówię głośno:
– Ty biedna, stara krowo!
Staruszka spogląda na mnie, brwi marszczy i, uśmiechając się, przykłada dłoń do ucha.
– Co mówiłaś, dziecinko?
– Przepraszam bardzo – mówię i biegnę do Kasi. – Ona była głucha. Kasia zaczyna się chichrać. Chichra się i chichra. Mnie tam jakoś nie do śmiechu.
– Masz szczęście – mówi wreszcie Kasia – to było ostrzeżenie. Widocznie nie powinnaś wiedzieć.
– Mogę to powiedzieć do innej staruszki – mówię. Kasia poważnieje.
– Nie radzę. Okazuje się, że to dla ciebie zbyt łatwe. Nie doceniłam twojej bezczelności. Nie wstyd ci tak brzydko mówić do staruszki, która przecież mogłaby być twoją babcią?
– Ty mi kazałaś – mówię ze złością.
– Ja tylko powiedziałam, że jeśli jej tak powiesz, to może się o czymś dowiesz. To był twój wybór, mogłaś tam nie chodzić. I co, miałam rację? Czy nie dowiedziałaś się czegoś o sobie?
Kasia spogląda na mnie dziwnie, jakby mną pogardzała. A mnie robi się strasznie wstyd. Jak ja mogłam tak postąpić? Co to się ze mną stało? Taka miła staruszka, a ja tak brzydko do niej powiedziałam. Co z tego, że nie słyszała. Boże, co ja zrobiłam. Wszystko powiem księdzu, niech mi zada pokutę, będę klęczała i modliła się przez cały dzień.
– Och, jaka słodka istotka – mówi Kasia z ironią. – Podstawi nogę staruszce, potem się szybciutko wyspowiada i znów będzie miała sumienie czyściutkie, będzie je mogła lizać jak loda.
Znowu słuchała moich myśli. Nie wiem, gdzie mam podziać oczy. Spuszczam głowę, chce mi się płakać.
– Wiem – mówię – jestem ohydna świnia. Ale wcale nie podstawiłam jej nogi.
Kasia wybucha śmiechem. Przytula mnie do siebie.
– Moja mała, słodziutka świnka – mówi pieszczotliwie. – Nie przejmuj się, to moja wina. Chodź, kupimy sobie nowe lody. Te nowe lody lizałyśmy aż do samego domu.
I proszę. Niczego się nie dowiedziałam, a w dodatku zgrzeszyłam. I Kasia mną na pewno pogardza.
Osłaniając dłonią oczy przed słońcem, spoglądam na Kasię. Tak ślicznie wygląda z tym rozwichrzonym, różowozłotym kokiem. Chyba nie zasnęła?
– Katarzyno… Co? – pyta sennie.
– Z tą staruszką na ławce – mówię – to ja cię zbujałam. Wcale jej tak brzydko nie powiedziałam. Zapytałam ją, która godzina, a ona mi powiedziała, że nie ma zegarka. Zbujałam cię tylko dlatego, bo strasznie chciałam, żebyś mi o tym Pięknie opowiedziała.
Kasia uśmiecha się nie otwierając oczu.
– Domyślałam się tego – mówi. – Przecież wiem, Minko, że takie ohydne słowa nigdy by ci nie przeszły przez twoje usta. I za to cię kocham.
Boże, jaka ja jestem podła. Kasia mnie kocha, a ja ją okłamałam. Nie zasługuję na jej miłość.
– Katarzyno – mówię.
– Co znowu?
– Ja cię wtedy nie zbujałam. Teraz cię zbujałam. Bo te ohydne słowa przeszły przez moje usta. Jestem chamka i kłamczucha. Kasia odwraca do mnie twarz. Patrzy na mnie i uśmiecha się.
– A za to – mówi – kocham cię jeszcze bardziej.
– Za co?
– Że nawet skłamać nie umiesz!
I Kasia dostaje ataku śmiechu. Trzymając się za brzuch, skręca się na leżaku i śmieje się, i śmieje się, i nie może przestać.
A wentylatorek między nami kręci głową przecząco, jakby mówił do mnie: „Nie, nie, nawet kłamać nie umiesz. Nie, nie, nigdy ci Kasia o tym Pięknie nie powie. Nie, nie, nigdy tego Piękna nie zobaczysz”.
Jestem w kościele i klęczę, ale nie w ławkach, tylko obok, na kamiennej posadzce. Jakiś okruch uwiera mnie w prawe kolano, ale niech uwiera, niech się męczę.
Spowiadałam się księdzu i już miałam powiedzieć o tej staruszce, ale się zlękłam i nie powiedziałam. Zamiast tego powiedziałam, że nie byłam na dwóch niedzielnych mszach. A to przecież nieprawda.
To ksiądz zadał mi lekką pokutę, bo skąd miał wiedzieć, jakim to gagatkiem jestem naprawdę. To postanowiłam sobie, że będę klęczeć przez dwie godziny i ani minuty krócej. I nie poruszę się i nie wstanę, choćby nie wiem co.
A tu dopiero dwadzieścia minut minęło i już nie mogę z tym okruchem pod kolanem. W kościele jest ciemno, tylko przy ołtarzu pali się trochę światełek. Czasem przyjdzie jakaś babcia, posiedzi, pomodli się i pójdzie.
Ja klęczę za filarem, nikt mnie nie widzi.
Przebacz mi Panie Boże. Używałam wulgarnych słów w stosunku do starszej osoby i jestem kłamczucha. Okłamałam Kasię i choć zaraz się przyznałam, to jednak okłamałam. A już mamusię to ciągle okłamuję. Ona sama się męczy z zakupami, z dziećmi, z całym domem, a ja nic nie robię, tylko ciągle przesiaduję u Kasi.
Chciałabym z nią być przez całe dni i noce, i nigdy się z nią nie rozstawać. Dlaczego nie urodziłam się jej prawdziwą siostrą? Wtedy byśmy zawsze były razem. Na przykład Zosia i Krysia. Urodziły się bliźniaczkami i ciągle są razem i wszędzie chodzą razem. To czemu my z Kasią tak nie możemy?
Dlaczego mamusia Kasi nie urodziła mnie razem z nią? Albo czemu moja mamusia nie urodziła jej ze mną? Z tym, że byłoby lepiej, gdyby to mamusia Kasi nas urodziła, bo gdyby nas urodziła moja mamusia, to skąd by Kasia wzięła pieniądze na te wszystkie swoje syntezatory i komputery? No i może nie byłaby taka zdolna.
Bo ja to nie jestem zdolna. A może jestem, tylko że jeszcze nie wiem, do czego. Lubię szyć, ale szyłam tylko w ręku, to nawet jeszcze nie wiadomo, czy będę umiała szyć na maszynie. To się dopiero okaże w szkole odzieżowej, jeśli oczywiście zdam egzaminy.
Nie wiem, co ze mną będzie, gdy Kasia pojedzie do tej Afryki.
Chyba będę płakać po całych dniach. Kocham bardzo moją mamusię i Zenusia, dziewczynki, Tadzia i tatę, ale najbardziej kocham moją Kasię. Czemu tak jest, nie wiem. Nawet jeśli ona przestanie mnie kochać, to ja nigdy o niej nie zapomnę i będę ją kochać do końca moich dni. Panie Boże, co mam zrobić, żeby ona nie pojechała.
Bo Kasia znów zaczęła komponować i mówi, że jak zdąży, to najwyżej zrezygnuje z płyty i zawiezie swojemu tatusiowi kasetę magnetofonową. A przecież miałyśmy całe dwa miesiące wakacji spędzić w domu jej babci i już nawet moja mamusia się na to zgodziła.