Выбрать главу

Trzeba obudzić Tadzia.

Akurat nogę wystawił spod pierzyny. Łaskoczę go palcem. Schował.

– Tadziu, wstawaj.

Coś zagadał, na drugi bok się przekręcił.

– Tadziu…

– Tak tak, zaraz wstaję – mówi i znów zasypia. Idę do łazienki. Myję się szybko, tylko buzia i ręce. Wchodzę do kuchni. Mamusia gotuje mleczko dla Zenusia.

– Dzień dobry, mamusiu – mówię. Mamusia nic, jakby mnie tu nie było. I dopiero sobie wszystko przypominam, co wczoraj narobiłam. Tatusia na podłogę pchnęłam, krzyczałam na niego. Powinien mnie zabić. Gdyby nie mamusia, toby mnie zabił i by dobrze zrobił.

– Mamusiu – mówię cicho. – Bardzo przepraszam.

Mamusia nic. Trudno, trzeba iść do szkoły. Biorę teczkę, szturcham Tadzia i wychodzę. Jest godzina siódma dziesięć.

A teraz jest już piętnaście po ósmej. Spocona, zdyszana, biegnę szkolnym korytarzem. Już dawno po dzwonku. Jak to się stało, gdzie zgubiłam tyle czasu?

Jechałam autobusem, wysiadłam za wcześnie, potem na coś się zagapiłam… Wpadam do klasy. Chcę coś powiedzieć, ale nic powiedzieć nie mogę, bo mam strasznie sucho w ustach.

Pani Trauman się uśmiecha.

– Siadaj, wszystko widać bez mówienia.

Lecę do mojej ławki, patrzę… siedzi tu Ewunia. Cudna i uśmiechnięta.

– Nie wygonisz mnie ze swojej ławki? – pyta. Ja dyszę i nic nie mogę odpowiedzieć.

– Coś ty – mówię wreszcie – bardzo się cieszę. W ogóle nie odrobiłam lekcji.

– Nie przejmuj się – mówi Ewa. – Na przerwie damy twoje zeszyty Magdzie, to ci szybko przepisze ze swoich.

– Sama przepiszę.

– Co się będziesz męczyć.

– Panienki Bogdaj i Kawczak, co się u was dzieje? – pyta pani. Ewa otwiera swój zeszyt i podsuwa w moją stronę. Wstaje.

– Kłócimy się o Mickiewicza – mówi. – Bo Majka twierdzi, że był wysoki, a ja jestem wprost pewna, że był bardzo niski.

– Wiecie co, dziewczynki – mówi pani Trauman – ja nie mam pojęcia. Może po prostu był średniego wzrostu. – Wybucha śmiechem. – Słyszeliście, jak mi się rymnęło? Gdy tylko mowa o poecie, to zaraz rymy się cisną.

– On był wysoki – mówi Zbyszek Karpiel.

– Skąd wiesz? – pyta pani.

– Bo jest bardzo podobny na zdjęciu do mojego wujka. A mój wujek jest wysoki, o, taki.

Zbyszek wstaje i wyciąga rękę nad głowę.

– Ja obstaję przy swoim – mówi Ewa. – Bo choć Mickiewicz jest mi bliski, to myślę, że był niski.

Wszyscy śmieją się z nowego rymu. Pani Trauman też. Ewa zwraca się do Zbyszka.

– A jeśli nawet był wysoki, to nie wyższy od foki. Nowy śmiech. Ewa gestem ucisza klasę.

– Ale mówiąc poważnie, to uważam tak dlatego, bo wiadomo, że ludzie niskiego wzrostu wszędzie szukają okazji do wybicia się. W historii pełno takich przykładów.

– Napoleon! – woła Edzio Skała.

– Balzak też był mały – mówi Rita Salomon. – I gruby – dodaje. Wstaje Szkapa i pokazuje na Zenka.

– Nasz Zenek też malutki – mówi. Klasa w śmiech. Tylko Zenek się nie śmieje. Spogląda na Szkapę ze złością i przykłada pięść do brody.

– Powinno się napisać książkę o wpływie wzrostu na osiągnięcia życiowe – mówi Ewa. – Mogłaby być bardzo ciekawa.

– Hitler też był malutki! – woła ktoś.

– Wcale nie taki malutki – prostuje Florek Gamburowicz. – Hitler był średniego wzrostu.

– To tak, jak Mickiewicz – mówi cienko Marlena Bryćko.

– Głupia jesteś – mówi do niej Ziębiński. – Mickiewicz był sto razy wyższy od Hitlera.

– Na pewno nie – mówi Florek. – Hitler wcale nie był niski.

– A ja ci mówię, że sto razy niższy od Mickiewicza – mówi Ziębiński, czerwieniejąc jeszcze bardziej.

– Nie byłbym tego taki pewien – odpowiada Florek. – Kto wie, czy nie był nawet wyższy.

– No, uważaj sobie! – zaperza się Ziębiński.

– A jeśli chodzi o ścisłość – mówi Florek – to gdyby Mickiewicz miał nawet dwa metry wzrostu, to sto razy niższy Hitler miałby dwa centymetry wzrostu. To tyle.

Florek pokazuje klasie, ile to jest dwa centymetry.

– No i proszę, jakie zamieszanie – mówi Ewa. – I tylko dlatego, że w podręcznikach szkolnych obok daty urodzin i zgonu nie podaje się wzrostu. We wszystkich zachodnich magazynach, w artykułach o sławnych ludziach, podane jest wszystko. Wiek, wzrost, waga, imię żony, ilość dzieci… po prostu wszystko. A u nas? Ewa macha ręką i siada. Spogląda na mnie.

– Czemu nie przepisujesz? – pyta.

– Już mam odrobione – mówię. – Polski był przedwczoraj.

– To po co ja się tak wygłupiam?

I dopiero teraz wszystko zrozumiałam. Tymczasem trwa coraz głośniejsza dyskusja między Ziębińskim a Gamburowiczem. Ewunia, Klaudia i ja. Siedzimy na parapecie, machamy nogami i żujemy gumę. A Magda w klasie przepisuje mi zadania domowe. Nie chciałam jej dać swoich zeszytów, ale Ewa powiedziała, że przecież za darmo tego nie robi, więc żebym jej nie zabierała fuchy. To ja powiedziałam, że nie będę miała czym jej zapłacić, a Ewunia na to, że już dawno zapłacone i teraz Magda odrabia dług, ale jeśli tak się nad nią lituję to mogę pójść i wylizać jej z wdzięczności nogi, albo coś innego, bo ona bardzo lubi, jak się ją liże. No to siedzę i macham nogami.

– Wiecie co – mówi Klaudia – ze mną dzieje się coś bardzo dziwnego. Nic mi się nie chce. Nie chce mi się kłaść spać, a jak się obudzę, to nie chce mi się wstawać. A teraz chce mi się potwornie siku, a nie chce mi się iść… Boże, gdyby tak się kto znalazł, zaniósł mnie i wysadził…

– Nie widzę problemu – mówi Ewa i woła: – Julek! Podchodzi do nas duży chłopak z ósmej C.

– Co jest? – pyta.

– Podobno trenujesz kulturystykę. To prawda?

– Prawda – odpowiada Julek i zaraz się prostuje wypychając do przodu piersiową klatkę.

– To daj pomacać bicepsa – mówi Ewa. Julek odwija rękaw koszuli, zgina rękę i napina muskuły. Macamy wszystkie po kolei małą, twardą kulkę na jego ramieniu.

– Słyszałam od mojego brata – mówi Ewa – że kulturyści wcale nie są tacy silni jak na to wyglądają. Że te mięśnie są tylko nadmuchane.

Co? – oburza się Julek. Przyjdź z bratem, szybko się przekona.

– On trenuje karate.

– To niech przyjdzie z kolegami. Jeden kulturysta trzech karateków załatwi.

– Nie bujasz?

– Chcesz, to też z nimi przyjdź. Zobaczysz na własne oczy.

– A dałbyś radę przenieść ciężar wagi pięćdziesięciu kilogramów do końca korytarza?

Julek parska lekceważąco.

– Co to dla mnie.

Ewa spogląda na Klaudię.

– O, przecież ty ważysz pięćdziesiąt kilogramów – mówi.

– Pięćdziesiąt cztery i pół – odpowiada Klaudia.

– Tym lepiej – mówi Julek i rzuca się na Klaudię. Bierze ją na ręce i zasuwa truchtem na koniec korytarza. A korytarz w naszej szkole długi, kończy się za horyzontem. Są już daleko, już Julek nie biegnie. Idzie coraz wolniej, ale Klaudii nie puszcza.

– O tak, bardzo silni są kulturyści – mówi Ewa z zadumą w głosie. Przy drzwiach naszej klasy wybucha bijatyka. Ziębiński kontra Gamburowicz. Już po bijatyce. Florek trzyma się za twarz i jęczy żałośnie:

– Oko mi wybił… oko mi wybił!

– Niech ci Hitler odda swoje – mówi Ziębiński.

– Gruby, chodź tu! – woła Ewa. Ziębiński podchodzi do nas.

– Co chcesz?

– Masz ode mnie medal za patriotyzm – mówi Ewa. Wyciąga z kieszeni pięć centów i daje Ziębińskiemu. On ogląda monetę, chowa ją i mówi z triumfem:

– A co? Ma za swoje, hitlerjugend.

– Przynieś mi jego oko, to dam ci pięć dolców – mówi Ewa. Ja go tylko lekko stukłem – odpowiada Ziębiński, nagle przestraszony. Leci za Gamburowiczem, który w asyście Marleny udaje się do ubikacji w celu przemycia oka.

Grupa sanitarna mija się z Julkiem kulturystą, niosącym Klaudię z powrotem. Sadza ją na parapecie obok nas i, ciężko dysząc, pyta:

– No i co?

– Przekonałeś mnie – mówi Ewa. – Ty to byś zabił każdego kulturystę.

Julek spogląda na nią ostro.

– Kulturystów nie zabijam.

– Ojej, pomyliło mi się. Chodziło mi o karatekę. Powiem mojemu bratu i jego kumplom, żeby cię omijali z daleka.

– A jak – mówi Julek i uśmiecha się nonszalancko. – A jakby ktoś do was, dziewczyny, szurał, to możecie na mnie liczyć.

– Zenek! – woła nagle Ewa. Podbiega do nas Zenek. Co?

– Szurasz do nas? – pyta Ewa.

– Ja?… Nie.

– To masz szczęście.

– A co?

– Bo jakbyś zaszurał, to miałbyś z Julkiem do czynienia. Zenuś zadziera głowę i spogląda z dołu na Julka. Julek patrzy na niego, potem na nas i chyba coś mu zaczyna świtać w łepetynie, że Ewa się z niego nabija.

– Eee – mówi, macha ręką i odchodzi. A my od tłumionego śmiechu rozlatujemy się na malutkie kawałeczki.

Z początku jechały za nami Simsonem Klaudia i Magda, ale już dawno je zgubiłyśmy, klucząc uliczkami Szczawna Zdroju. Mam na głowie wielki, czarny, błyszczący kask, a Ewa ma taki sam i bez przerwy się stukamy.

Ja ja stuk, to ona odchyla głowę i mnie stuk.

Stuk stuk. Stuk stuk.

Te kaski to stąd, że Ewunia doszła do wniosku, że ma już dosyć ciągłego umizgiwania się do mundurowych i farbowania na zielono ich kieszeni.

Wreszcie się dowiedziałam, dlaczego wczoraj tamten milicjant mówił do niej „pani Zdzisławo”. Bo Ewa ma prawo jazdy swojej starszej siostry, która jest od roku w Londynie. Są do siebie na zdjęciach bardzo podobne i dzięki temu Ewa, choć ma dopiero piętnaście lat, może sobie jeździć ciężkim motocyklem i samochodem.

Siedziałyśmy w jednej ławce przez wszystkie lekcje. Na przerwach dołączały do nas Klaudia i Magda i wygłupiałyśmy się we cztery.

Nigdy w życiu tak się nie uśmiałam, jak dzisiaj. Nawet wtedy, jak byłam z Kasią. Ewa ciągle wpada na jakiś nowy pomysł, jakby tu kogoś zrobić w balona. Ale nie robi tego ze złośliwości, czy co, tylko tak dla żartu, żeby się pośmiać.