Выбрать главу

Stuk, znowu mnie stuknęła.

To ja ją też stuk. Patrzę przez szybkę, a tu już dojeżdżamy do białego muru, otaczającego willę Ewy. Brama jest otwarta, wjeżdżamy do środka. Przed garażem stoi samochód, z którego właśnie wysiada tatuś Ewy.

Zsiadamy z Yamahy i ściągamy kaski.

– Cześć, Tutu! – woła Ewa, a ja mówię: – Dzień dobry.

– Cześć ślicznotki – odpowiada tatuś Ewy. Wchodzimy razem do domu.

– Co słychać w interesach? – pyta Ewa.

– Okej – odpowiada tatuś. W hallu się rozchodzimy. Tatuś idzie po schodkach do góry, a my do pokoju. Ewa rzuca swoją torbę w kąt, a po chwili i moja teczka tam ląduje. Rozwalamy się na dmuchanych, przezroczystych fotelach po obu stronach stolika ze szklanym blatem.

Nagle Ewa pstryka palcami.

Zrywa się z fotela, jest już przy szafie. Wyciąga z niej sukienkę z turkusowego dżinsu z błyszczącymi sprzączkami. Rzuca mi ja.

– Przymierz – mówi.

– Nie, po co.

– Szybko.

– Nie chcę.

– Bo skoczę przez okno, jak nie przymierzysz – grozi i robi krok w stronę okna. Śmieję się, bo przecież okno wychodzi na taras. Ewa podchodzi do mnie i ściąga mi na siłę moją elastyczną bluzeczkę.

– Ja sama – mówię. Zdejmuję spódniczkę i biorę sukienkę. Wchodzę w nią nogami, bo przez ręce nie chciała przejść. Podciągam ją do góry. Ewa zapina mi na plecach zamek błyskawiczny.

– W sam raz – mówi Ewa. – Zobacz się. Prowadzi mnie do wielkiego lustra.

Jejku, jak ładnie wyglądam. Sukienka jest obcisła i wąska na dole, z rozcięciem z przodu. I ma bardzo fajny dekolt. Wkładam ręce do kieszeni.

– Dobrze się w niej czujesz? – pyta Ewa.

– Yhm.

– To jest twoja.

– Nie, coś ty…

– To świetna sukienka, kosztowała trzydzieści dziewięć dolarów i sześćdziesiąt centów.

– Ja ci nie mogę zapłacić – mówię i zerkam po raz ostatni w lustro.

– Daję ci za darmo.

– Nie, nie mogę.

– Nie bądź głupia. Głupi daje, mądry bierze. Jest twoja i cześć.

– A co powie twoja mama?

– Czemu ma coś mówić? – dziwi się Ewa. – Ona nie zna moich sukienek, interesuje się tylko swoimi.

– Jakoś mi nie wypada – mówię cicho. – Taka droga sukienka…

– Pamiętaj na przyszłość o jednym – mówi Ewa. – Nigdy nie żałuj bogatych, bo oni na pewno cię nie pożałują. Popatrz, jak ślicznie w niej wyglądasz. Pasuje do twoich włosów i do twojej karnacji. A dla mnie i tak za ciasna, zobacz, jak mi cycuszki urosły.

– To bardzo ci dziękuję – mówię i chciałabym się do niej uśmiechnąć, ale nie mogę, bo jakoś mi głupio.

– Mam bardzo dużo super fajnych ciuchów w których już nie chodzę – mówi Ewa. – Ale jak mam cię prosić na kolanach…

– Nie wygłupiaj się – mówię. – Nie jestem żebraczką.

– Jesteś moją przyjaciółką – mówi Ewa – i tak się akurat złożyło, że ty masz mało, a ja dużo. Ani to twoja wina, ani moja zasługa. To co, poprzymierzasz jeszcze?

– Nie – mówię – nie chcę.

– Bo już nie mam siły patrzeć, jak ty się męczysz w tych swoich dwóch spódnicach i dwóch bluzkach. A te twoje majtki… serce się kraje. No nie, czy twoi rodzice są normalni?

Przecież twój ojciec jest górnikiem, górnicy nieźle zarabiają. Wzruszam ramionami.

– Wcale nie tak dużo – mówię. – Jest nas siedmioro na jedną pensję. To sobie podziel. Trzeba dobrze się nagłowić, żeby nie zdechnąć z głodu. Dobrze, że tata trochę dorabia na boku. Zresztą dla mnie i tak nie opłaca się niczego kupować, bo jeszcze ciągle rosnę…

Ewa wybucha śmiechem. Przytula się do mnie.

– Jesteś cudowna – mówi. – Po prostu cię uwielbiam. Każde twoje słowo jest słodkie. Bardzo chciałabym być taka jak ty.

– Jaka? – pytam.

– Taka słoneczna i taka silna. Mogłabym na ciebie patrzeć godzinami. Gdybym miała milion dolarów, kupiłabym cię na zawsze. Chciałabyś?

– Nie – mówię. Ewa przytula się do mnie jeszcze mocniej.

– Och – wzdycha – skąd ty się wzięłaś na tym idiotycznym świecie, z jakiej gwiazdki tu spadłaś? Wiesz, wczoraj leżałam w łóżku, słuchałam muzyki i bez przerwy myślałam o tobie. Przypominałam sobie wszystkie twoje słowa… Chodź, klapniemy sobie.

Siadamy w fotelu, we dwie w jednym. Ewa zaraz wtula się we mnie.

– Wygodnie ci? – pyta.

– Tak.

Patrzę na jej uszko. Jest śliczne, jak Ewunia cała. Dotykam ich, cieplutkie. Ewunia zaczyna mruczeć jak nasz Mruczuś, którego zostawiliśmy w Jawiszowie. Bardzo za nim tęsknię. Zawsze do mnie przychodził i chciał, żebym go głaskała. To głaskałam, a jak się zapominałam, to podnosił łepek i zaglądał mi w oczy. To znów go głaskałam, a on znowu mruczał. Mruczał tak, jak teraz Ewa, gdy głaszczę ją po włosach. Są mięciutkie i tak czarne, że aż granatowe. – Mruczuś, Mruczuś – mówię pieszczotliwie, a Ewunia: – Miauuu! – i zagląda mi w oczy, identycznie jak Mruczuś.

– Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć prawdziwą przyjaciółkę, taką, jak ty – mówi.

– A Klaudia i Magda? Ewa krzywi się.

– Kretynki. Klaudia to sopel lodu, a Magda jest interesowna. Pożyczam jej pieniądze, a ona mi nigdy nie oddaje. Ja się zapominam i znów jej pożyczam. Potem muszę ściągać od niej w naturze.

– Jak?

– Lata u mnie na posługi – mówi Ewa pogardliwie. – A wiesz, ona kocha się w moim bracie.

– A on?

Ma ją gdzieś. Ona ciągle się dopytuje, czy on coś o niej mówił, to zmyślam różne idiotyzmy, żeby ją podniecić. Myśli, że się załapie do rodziny. Szkoda, że Michał to taki palant…

– Dlaczego palant?

– Bo wydałabym cię za niego. Niestety, on się kocha z wzajemnością w dyskietkach komputerowych, a ty nie jesteś dyskietką. Ty wiesz, co to za idiota? Kiedyś nie mogłam spać i wstałam o szóstej rano. Usłyszałam, że się kręci u siebie. Wchodzę, patrzę, a on siedzi przed monitorem i bawi się w start odrzutowca. I pomyśleć, ten człowiek ma już dwadzieścia lat, prawie dwadzieścia jeden. U nas w domu każdy ma jakiegoś fioła. Tutu ma swoje interesy dwadzieścia pięć godzin na dobę. Nawet, gdy się z Mimi kocha, to na pewno myśli o interesach. Z kolei Mimi nigdy nie ma czasu, ciągle w biegu, ciągle spóźniona o pół minuty. Język na brzuchu, w oczach zegarek. Ma chyba ze trzydzieści zegarków. A ich kupowanie, to jej hobby. Naumawia się z ludźmi, potem lata od jednego do drugiego, a po drodze fryzjer, kosmetyczka, masaż i solarium. Przylatuje zziajana wieczorem i od razu do telefonu umawiać na jutro tysiąc dwieście trzydzieści siedem spotkań. Michał, to już wiesz, komputerowa masturbacja. A gdybyś jeszcze do tego poznała Zdzisię… to już paw totalny. Dopiero drugi rok siedzi w Londynie, a jak do nas dzwoni, rozmawia po angielsku, bo po polsku to już nie umie.

Ewa śmieje się. Przykłada do ucha rękę i szczebiocze do niej, jak do słuchawki: – Helou If! Hałdjudu maj diii…!

– A ty? – pytam.

– Co ja?

– No… jaka ty jesteś?

– Ja? Nie wiem. Chyba jestem tą małpką, co miała rodzinę z drutu.

– Dlaczego z drutu?

– Kiedyś czytałam taki artykuł o małpce, którą zaraz po urodzeniu odłączyli od mamusi i zamknęli w izolowanej klatce z dwiema matkami sztucznymi. Jedna była wyściełana pluszem, druga była z drutu. Ta z drutu miała cycki z mlekiem. Mała małpka cały dzień przytulała się do tej pluszowej, tylko possać mleka chodziła do drucianej.

– Biedna małpka – mówię.

– To ja jestem biedna małpka – piszczy Ewunia żałośnie i przytula buzię do mojej piersi. Obejmuję ją i głaszczę po główce. Bierze do ust materiał mojej nowej sukienki i mlaska, udając, że cysia.

– Przecież nie jestem z drutu – mówię.

– Jesteś z aksamitu – mówi Ewunia. – Ale masz i cycuszki i mleczko.

I tak siedziałyśmy przytulone do obiadu. Znów podawała nam panna Zenobia, ale to chyba nie jest ta panna Zenobia od Kaśki, bo mnie nie poznaje. A może to są siostry bliźniaczki i jedna gotuje u Kaśki a druga u Ewuni?

Po obiedzie poszłyśmy na spacer.

I właśnie spacerujemy. Szczawno jest cudowne. Każdy dom jest inny, i każdy jak z bajki o dawnych czasach. Gdy przechodzi jakiś chłopak albo pan, obojętne czy stary, czy młody, to Ewa strzela na niego oczami, a on zaraz się za nią ogląda. Ewa nazywa to polowaniem. Bo ona kolekcjonuje facetów, którzy tak się na nią zagapią, że aż się przewrócą. Od początku roku nazbierała takich pięciu. Chodzimy już od pół godziny i jeszcze żaden się nie przewrócił. Jeden tylko wpadł na panią z wózkiem i ją strasznie przepraszał, a ona krzyczała. To wcale nie jest takie łatwe, żeby się któryś przewrócił, bo kaleki Ewunia oszczędza. Niekiedy poluje cały miesiąc, poluje drugi, i nic, a znów któregoś dnia upolowała aż dwóch, z tym, że ten drugi przewrócił się niezupełnie, bo się podparł.

Najlepiej jest strzelać do faceta w momencie, gdy zbliża się do krawężnika lub innej przeszkody. Fajno jest też strzelać do takich, którzy idą z żoną, bo gdy się za Ewunią obejrzą, to żony urządzają im piekielne awantury. Nawet, jeśli nie od razu, to później, w domu. Ale czasem polowanie głupio się kończy, bo zdarzają się faceci, którzy nie chcą się od niej odczepić. A jak który jest pod gazem, to koniec. Trzeba zwiewać, albo szukać milicjanta.

Raz wskoczyła do taksówki, a facet za nią. To napuściła na niego taksówkarza, bo nie chciał wy leźć. Taksówkarz wyciągnął go i stuknął, on oddał i zaczęli się tłuc, a wtedy ona uciekła.

– Ja bym się bała – mówię.

– Na tym polega polowanie – mówi Ewunia – że jest niebezpieczne. Jeśli strzelisz do tygrysa i nie trafisz, to po tobie. Ale jeszcze nie spotkałam prawdziwego tygrysa.

– A gdybyś spotkała?

– Dałabym mu się zjeść – śmieje się Ewunia. Przystaje i mówi: – Mam inny pomysł, zabawmy się w rozkazy.

– Jak to jest? – pytam.

– Przysięgamy sobie posłuszeństwo i ty wypełniasz moje rozkazy, a ja twoje. Chcesz?

– Yhm…