Выбрать главу

Ale jeśli uda nam się zostać wziętymi modelkami, to niech się te wszystkie grube ryby wypchają swoimi funtami i dolarami. Będziemy miały własne, przez nas zarobione. Wtedy będą mogli sobie nas co najwyżej polizać przez szybę telewizora, albo na okładce.

Najważniejsze, to się stąd wyrwać. I jeśli się sprzedać, to jak najdrożej. I jeśli potem uciec, to z workiem pieniędzy.

Ewunia ma świętą rację.

Pieniądze wcale nie są najważniejsze, ale pod warunkiem, że się je ma. Najcudowniejsze w tym jest to, że już teraz to wiem, w wieku piętnastu lat, bo gdybym doszła do takiego wniosku po czterdziestce, jak wiele idiotek, to mogłabym się co najwyżej ugryźć w cipkę i tak zostać, z mężem kapciem na karku i bandą dzieciaków, z których każde chce dżinsy za dwadzieścia parę dolarów, a ja tymczasem mam pięćdziesiąt tysięcy złotych do pierwszego i muszę kombinować, żebyśmy wszyscy z głodu nie zdechli.

Wystarczy popatrzeć na moją mamusię, na te sto kilo słoniny i miss żylaków. Przecież jeszcze dwadzieścia lat temu była śliczną, szczuplutką dziewczyną. Co to się z nią stało? Gdzie zniknęła tamta śliczna dziewczyna?

O nie, nie będę biegła w tej samej sztafecie, co ona. Nikt mnie do tego nie zmusi. To dzięki Ewuni wiem to wszystko, co wiem, choć mam też wrażenie, że wiedziałam o tym od zawsze. Czy to tak trudno pomyśleć, gdy jest się odrobinę inteligentną i do tego piękną? Jak ja o sobie nie pomyślę, to kto o mnie pomyśli?

Choćbym miała przepłynąć żabką wszystkie morza i wszystkie oceany… muszę dostać się na wysepkę, gdzie mieszkają bogaci. I inteligentni, bo wszyscy bogaci są inteligentni, a jeśli ktoś jest inteligentny i biedny, to widocznie wcale nie jest taki inteligentny.

To prawdziwe dla mnie szczęście, że spotkałam Ewunię i zaprzyjaźniłam się z jej rodziną, bo zrozumiałam nareszcie, jak jest na tym świecie naprawdę. Bogaci i inteligentni trzymają ze sobą i pomagają sobie, bo jest ich mało, a miliardy głupich biedaków gryzą się między sobą w kolejkach i wszędzie. Tak było zawsze, i tak zawsze będzie na tym świecie i już tylko gorzej może być, bo coraz więcej na ziemi ludzi, a coraz mniej do rozdania między nich. Więc trzeba się nachapać póki co, bo ma się tylko jedno życie. A może do tego jeszcze bardzo krótkie?

Kto wie…

Kto wie… może za pięć minut, a może zaraz skręcę kierownicę w lewo i pocałuję jakieś drzewo z szybkością stu kilometrów na godzinę? I tam, gdzie teraz ryk motoru, będzie cisza, świergot ptaszków i dwie śliczne dziewczyny w czerwonej kałuży. Nieżywe i nagie.

Bo jedziemy po lesie nago, całkiem nago.

Dwie nagie panny Twardowskie na czarnej, japońskiej miotle z zakrytą tablicą rejestracyjną przelatują teraz przez wioskę z piekielnym rykiem silnika, w kłębach kurzu i niebieskiego dymu.

To niesamowite, że można być taką realistką, a jednocześnie tak bardzo szaloną. Bo Ewunia jest całkiem szalona, teraz to wiem… i żeby nie oszalała do samego końca, muszę być jeszcze bardziej szaloną, niż ona.

A może wszystkie dziewczynki w naszym wieku są szalone?

Kasia przecież też była szalona.

A Magda to nie szalona? Chodzi po kryjomu do jednego pana, który ma siedemdziesiąt sześć lat. Taki ohydny, elegancki staruch w białym garniturze, w kapeluszu i z laską. Jak mi go kiedyś Ewa pokazała na ulicy, to nie mogłam długo uwierzyć, że Magda chodzi do niego do domu, przebiera się w różową halkę i pończochy z gumkami na pasku, i daje mu się lizać po cipce.

A zaczęło się to tak, że dwa lata temu prowadziła szkolny sklepik, ale zjadła więcej czekolad, niż ich sprzedała i miała straszne manko, a wtedy jedna jej koleżanka ze starszej klasy powiedziała w tajemnicy, że jest jeden taki pan, który płaci dwa dolary, jak mu się jakaś dziewczynka da polizać. Zaprowadziła ją do niego. Magda mu się bardzo spodobała i chodziła do niego trzy razy w tygodniu.

I w ciągu miesiąca miała w sklepiku superatę. Potem ten stary zbiedniał, bo mu umarł brat z Ameryki, a żona brata już nie przysyłała mu dolarów. Więc od pół roku nie może Magdzie płacić, a ona mimo to przychodzi do niego i daje mu się lizać za darmo.

A Klaudia… czyż nie jest szalona?

No, może trochę mniej, albo po prostu inaczej, ale jest przecież starsza od nas o rok.

A Bogusia, której nie znam, bo leży w szpitalu., ta to dopiero była szalona. Skoczyła na nartach z dużej Krokwi i może już do końca życia będzie kaleką. Była największą przyjaciółką Klaudii i to właśnie ona wymyśliła te słynne „chwile, w których dziewczynki mogą być naprawdę sobą”

Bardzo chciałam się dowiedzieć, na czym polega ta gra, więc któregoś dnia Ewa zaprowadziła mnie do domku Klaudii. Ona ma prapradziadka, który jest emerytowanym pułkownikiem. Ma dziewięćdziesiąt lat, walczył w Tobruku i pod Monte Cassino. Teraz jest ślepy i ciągle przesiaduje w fotelu na kółkach. I bardzo lubi, jak ktoś go odwiedzi w jego pokoju, bo się wtedy nie nudzi i może opowiadać o wojnie. Więc poszłyśmy do niego we trzy, piłyśmy czekoladę, a on nam opowiadał bardzo ciekawe historie. Aż żałowałam, że nie przyszłam z Tadziem, bo on bardzo lubi słuchać o różnych wojnach. Nagle, patrzę… Ewa podciąga bluzkę i zaczyna trząść gołymi cycuszkami. A prapradziadek opowiada i nic nie widzi, bo ślepy. I mówi do Klaudii, żeby przyniosła z szafy jego szablę i ordery. To Klaudia mu przynosi te ordery i szablę, ale po drodze ściąga dżinsy i majtki. Idąc, wypina do nas gołą pupę. Ta z gołą pupą… Ewka z cyckami na wierzchu… to co miałam zrobić? Wszystko z siebie zdjęłam. Prapradziadek wymacywał order po orderze i mówił, że ten dostał za to, a tamten za tamto, a ja włożyłam na głowę jego wojskową czapkę i przypasałam do boku jego szablę. Ewka z Klaudią na ten widok dostały ataku i pod jakimś pretekstem uciekły z pokoju, żeby się spokojnie wyśmiać. W dodatku zabrały moje rzeczy, więc siedziałam z prapradziadkiem zupełnie goła, tylko w czapce i z szablą na rapciach u boku, a on opowiadał 0 tym, jak to miał trzech największych przyjaciół i wszyscy trzej zginęli tego samego dnia. Opowiadał, a spod ciemnych okularów ciekły mu łzy.

W ten sposób dowiedziałam się, co to są te „chwile, w których dziewczynki mogą być naprawdę sobą”. I proszę, czyż Klaudia nie jest szalona? Tak się wyśmiewać ze starszego człowieka… i do tego z własnego prapradziadka? Albo szalona, albo zwykła świnia.

A ja wcale nie jestem lepsza. Jestem taka sama świnia, jak ona. Niedawno wyraziłam się brzydko o mojej mamusi do innej osoby. A było to tak.

Przyjechał do Michała kumpel. Kiedyś chodzili razem do szkoły, a potem Julek wyjechał z rodzicami do Austrii i odwiedził Polskę dopiero po siedmiu latach. Miał fantastyczny samochód i sam też był całkiem, całkiem, więc założyłyśmy się z Ewą, która szybciej go poderwie. Ale tak, żeby się na śmierć zabujał. I ja wygrałam, bo zanim Ewa zdążyła otworzyć usta, złapałam go za rękę i wyciągnęłam do ogrodu. Powiedziałam jak ostatnia chamka, że moim największym i jedynym marzeniem jest przejażdżka jego samochodem tylko we dwoje. On się od razu poczuł strasznie ważny, że tak na niego lecę i łaskawie mnie zaprosił na krótką przejażdżkę. I pojechaliśmy, chociaż Ewa i Michał byli na mnie okropnie wściekli. Julek jedną ręką prowadził, a drugą trzymał mnie za kolano i na pewno kombinował, w którym rowie po drodze mnie zaliczyć. Ale ja się wcale nie bałam, bo wiedziałam, że jestem silniejsza od wszystkich facetów na świecie i wystarczy mi tylko pstryknąć, żeby który zniknął. Powiedziałam mu, że mam ochotę na ciastko. Zatrzymaliśmy się obok najbliższej kawiarni, to już było w Wałbrzychu. Wysiadamy, a tu naraz ktoś woła:

– Marysia!

Oglądam się, a to moja mamusia z Tadziem idą od rynku. Bo akurat było po pierwszym i mamusia wybrała się do miasta, żeby Tadziowi jakie sandałki kupić. Udałam, że nie słyszę, cofnęłam się do samochodu i odjechaliśmy szybko. Julek kapnął się po mojej minie, że coś było nie tak, i zapytał, co to za baba mnie wołała. A ja wtedy powiedziałam od niechcenia: – To była nasza służąca. Właśnie tak powiedziałam o mojej mamusi. Potem pojechaliśmy w stronę Książa i chodziliśmy po lesie. Julek bez swojego samochodu zrobił się okropnie nieśmiały. A może zrobił się taki dlatego, że ja byłam poważna, bo myślałam o mojej mamusi, i o tym, że tak o niej powiedziałam. W końcu sobie przypomniałam o zakładzie z Ewką 1 doprawdy, ile ja się musiałam namęczyć, żeby zdecydował mnie pocałować. A jak mnie całował, to przejechałam palcami po jego dżinsach, w tym miejscu, które każdy facet uważa za najważniejsze. Od razu zrobił się strasznie śmiały, to musiałam go ostudzić, bo w zakładzie nie chodziło o stosunek, tylko o miłość. Wystarczyło trochę ironii, jakieś cięte słówko, spojrzenie z uniesieniem brwi, i z powrotem stał się nieśmiały, niezgrabny i jakiś zły. A wtedy znowu stałam się delikatna i czuła.

– Za bardzo mi się podobasz – powiedziałam tajemniczo i odeszłam w stronę samochodu. Gdy jechaliśmy z powrotem, byłam wesoła i straszliwie błyskotliwa, więc zanim dojechaliśmy do Szczawna, Julek poczuł się ostatnim debilem przy najinteligentniejszej dziewczynie świata. Dopiero przed willą Bogdajów dotknęłam go tam znowu i zagryzłam wargi… i zadrżałam na całym ciele. – Tak się ciebie boję – jęknęłam i był mój. Gdybym to z nim kontynuowała, już po tygodniu byłby wycieraczką w mojej komórce na węgiel. Wchodzimy do domu, Ewa spogląda i wie, że przegrała. Michał pije już czwartą puszkę piwa i się nie odzywa. – Nie wiem jak wy – mówię – ale jeśli chodzi o mnie, to zjadłabym całą miednicę lodów.

Na te słowa Julek kopnął się do łazienki, złapał wielką, plastikową miednicę, wskoczył z nią do samochodu i po dziesięciu minutach, ryzykując życiem na zakrętach, był z powrotem z miednicą wypełnioną po brzegi lodami z najlepszej cukierni w Wałbrzychu. Michał powitał go serdecznie, bo zdążyłyśmy go z Ewunią oświecić co do istoty zakładu. Zjedliśmy trochę tych lodów, resztę wynieśliśmy psom do ogrodu, a fundatora wzięła w swoje obroty Ewunia, bo w międzyczasie założyłyśmy się znów. Tym razem o to, czy Ewuni uda się odbić go mnie. Powiedziała, że musi mu coś pokazać w swoim pokoju… On rzucił ku mnie tęskne, rozkochane spojrzenie, ale nie wypadało mu odmówić i poszedł za nią. Zdążyliśmy rozegrać z Michałem mały mecz na komputerze, gdy wrócili. O dziwo, Julek już na mnie nie patrzył, tylko wgapiał się w Ewunię gałami jak talerze oglądane przez szkło powiększające, bo zakochał się w niej na śmierć i wyjechał ze świętym postanowieniem, że za rok, gdy Ewunia skończy szesnaście lat, to przyjedzie do niego do Wiednia i wezmą ślub. Później jej przysłał ze trzy telegramy o treści: „Tylko Ty, Ty, Ty. Julek”, ale Ewa nie odpowiedziała na żaden, a gdy zadzwonił, to powiedziała mu przez telefon, że to był tylko taki zakład między nami i dał jej spokój całkowicie załamany. W dodatku obraził się na Michała. I pomyśleć, że nawet nie dała mu się pocałować. Przez pół godziny gadali o różnych straszliwych perwersjach, to znaczy Ewunia gadała, a on słuchał cały blady i spocony, jakie to dziwne rzeczy chodzą jej pod kopułą… Ewka, wiadomo. Umie mówić o tym niesłychanie konkretnie, a jednocześnie nie wiadomo, o co w ogóle chodzi. W końcu nic się nie wie, oprócz jednego, że to wszystko jest cudowne.