– Gdzie jest? – pytam. Tadzio pokazuje głową na półkę w segmencie. Biorę list i lecę do mojego pokoiku. Na kopercie nie ma nadawcy. Rozrywam ją., a to kulfony Kasi.
„Najdroższa, Kochana Minko. Jeśli potrafisz mi przebaczyć, to bardzo Cię proszę, przebacz mi. Nigdy za nikim nie tęskniłam tak, jak za Tobą. Błagam Cię, przyjdź do mnie, jak tylko dostaniesz ten list. Już wróciłam z Sobótki, ale Karolina nie chce mnie wypuścić z łóżka, bo jestem jeszcze chora i dlatego nie mogę sama do Ciebie przyjść. Wiem, że strasznie zawiniłam wobec Ciebie, ale proszę, nie gniewaj się. Byłam bardzo nieszczęśliwa i może dlatego tak się stało między nami. Więc przebacz mi, a jak nie możesz mi przebaczyć, to chociaż przyjdź i mi to powiedz. Tak bardzo chcę zobaczyć Twoją najdroższą buzię. Tęsknię za Tobą i czekam na Ciebie przez cały czas.
– Katarzyna P.S. Proszę, przyjdź.”
Popłakałam się i nie spałam przez ten list pół nocy. Wzięłam go ze sobą do szkoły i przez wszystkie lekcje nosiłam w kieszeni sukienki i ciągle wsadzałam tam rękę i dotykałam koperty… ale nie poszłam do Kasi. Nie poszłam i już. Wieczorem, wystrojone jak lalki, wzięłyśmy Michała i pojechałyśmy samochodem na dyskotekę. Wypiłyśmy po dwie lampki wina i zebrało nam się na wygłupy, aż Michał zdenerwował się na nas i poprosił do tańca jakąś ponurą, milczącą idiotkę z rozczochranymi kudłami w kolorze lilaróż. A do nas przyczepiło się dwóch dziwnych ludzi z hotelu robotniczego. Chcieli z nami tańczyć, taką śmieszną gwarą mówili… – Bardzo mię psikro – odpowiedziała Ewuńka, naśladując trochę ich wymowę – ale mię sie proteza odkręciła.
– Chooo, nie pierdziel – powiedział jeden z nich i złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć. To wzięłam ze stołu butelkę po coca – coli i trzasnęłam go nią z całej siły w twarz. Przewrócił się i zanim się podniósł, był już przy nas Michał. Ale na sali było pełno chłopaków z hotelu i nie mogli w spokoju patrzeć, jak jakiś facet załatwia im kumpla. Więc musieliśmy się ratować ucieczką, bo nie ma takiej możliwości w przyrodzie, żeby jeden początkujący karateka poradził sobie z dziesięcioma młodymi górnikami.
Ewa prowadziła samochód, a my z Michałem siedzieliśmy z tyłu i ja całowałam go w podbite oko, a on trzymał mi rękę na udzie pod spódniczką i był bardzo zadowolony z całej tej afery. A ja przez cały czas myślałam o zapomnianych gestach. Nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego właśnie to mi się przypomniało… Zapomniane Gesty.
Kasia kiedyś czytała o tym w jednej ze swoich mądrych książek i zaraz mi opowiedziała. To te wszystkie ludzkie czynności, które kiedyś były bardzo popularne, a teraz już nikt ich nie wykonuje. Na przykład gest osłaniania dłonią świecy, gdy się idzie korytarzem pełnym przeciągów… Albo gest wyciągania szpady. Uchylanie kapelusza… Podciąganie długiej sukni przy wchodzeniu na schody… Te wszystkie gesty towarzyszące ludziom przez setki lat. Niektóre z nich poszły w zupełną odstawkę, a niektóre właśnie tam idą. Jest ich na pewno dużo więcej, ale jakoś nie mogłyśmy z Kasią ich sobie przypomnieć, chociaż miałyśmy wrażenie, że pamięć o nich jest tuż, tuż, na końcu języka. Kasia mówiła, że to błąkają się nam w główkach wyblakłe wspomnienia z poprzednich inkarnacji. W każdym bądź razie bardzo mi tych zapomnianych gestów żal, bo przecież one są jak kwiaty, których nikt nie podlewa, więc więdną w zapomnieniu i ciszy.
Na drugi dzień też nie poszłam do Kasi, tylko że ciągle nosiłam przy sobie jej list, aż mi go Ewka wyciągnęła z kieszeni, bo wystawał rożek. Zaraz go przeczytała.
– Kiedy go dostałaś?
– Przedwczoraj.
– Ale nie poszłaś do niej, prawda?
– Nie.
– Co ona ci zrobiła, że tak błaga o przebaczenie?
– Nic mi nie zrobiła, Po prostu… wyprowadziła mnie na ludzi. Razem mnie wyprowadziłyście.
– Nie rozumiem.
– Wszystkiego nie musisz rozumieć.
– Ale nie pójdziesz do niej?
– Zgłupiałaś?
– Cudna jesteś.
Ewunia zaśmiała się, popatrzyła na list i zadeklamowała z uczuciem:
– „Najdroższa, kochana Minko. Jeśli potrafisz mi przebaczyć, to bardzo cię proszę, przebacz mi!!!”…
Złapała się z przesadą za serce i zawiesiła na mnie błagalne spojrzenie. Zaśmiałam się i wyrwałam jej list. I moje oczy zobaczyły, jak moje ręce drą list na drobne kawałki i wyrzucają go do kosza.
Później otworzyłam szafę i wzięłam stamtąd jakiś pasek od sukienki. Odwróciłam się do Ewy i powiedziałam rozkazująco:
– Chodź tu! Podeszła, ociągając się.
– Nie… proszę. Nie…
– Odwróć się.
Wykręciłam do tyłu jej ręce i skrępowałam je w przegubach. Mocno, na wiele węzłów, żeby nie mogła się uwolnić. Pchnęłam ją na dywan, usiadłam okrakiem na jej brzuchu. Rozpięłam powoli guziczki jej bluzki. Patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem, drżała i jęczała cicho.
– Dżamajka – szepnęła – Dżamajka…
Wtedy wyciągnęłam finkę. W jej oczy wróciła przytomność, rozszerzyła je śmiertelnym przerażeniem. Szarpnęła się pode mną. A moje usta powiedziały:
– To stanie się teraz.
– Błagam cię, jeszcze nie! Przecież mi obiecałaś, że w tym roku jeszcze nie!
– Obiecanki, cacanki – powiedziałam ze smutnym uśmiechem. Wolną ręką pogłaskałam ją po twarzy. – Żegnaj, Ewuniu.
Zagryzła w rozpaczy usta. Znieruchomiała.
– Żebyś tylko trafiła…
– Nie bój się, trafię – powiedziałam. – I zamknij oczy.
– Do zobaczenia – szepnęła i przymknęła powieki. Polizałam ostrze mojej finki i czując w ustach smak krwi z rozciętego języka, uniosłam rękę. Nagle Ewa zatrzęsła się, spojrzała na mnie i już było za późno, już nie mogłam uderzyć. Odrzuciłam finkę, pochyliłam się nad Ewunią. Krew z moich ust kapała na jej wargi, a ona zlizywała ją i połykała.
Pocałowałam ją. Piła teraz krew wprost z moich ust, jak pisklaczek, co wydziobuje glistę z otwartego dziobka swojej mamusi.
– Stchórzyłaś – szepnęła.
– Ty też.
– Następnym razem nie stchórzę.
– Ani ja.
Całą noc bolał mnie zraniony język i jak przyszłam do szkoły, to strasznie sepleniłam. To Ewunia, żeby mi było raźniej, też zaczęła seplenić. Magda zaczęła seplenić i Klaudia. Zaraziła się od nas cała klasa, i wszyscy chodzili i seplenili. Zaraza seplenienia błyskawicznie rozeszła się po całej szkole i teraz nawet nauczyciele seplenią. To już ostatnie dni szkoły i wszędzie, w klasach i na korytarzach, pachnie wakacjami.
Jest duża przerwa. Siedzę sama w klasie, czytam książkę. Słyszę, że ktoś wchodzi. Podnoszę oczy… i widzę panią Karolinę, mamusię Kasi.
Podchodzi do mnie z uśmiechem. To mówię:
– Dzień dobry pani.
– Cześć, Minka – mówi i siada w ławce, obok mnie. – Nie chciałabyś odwiedzić Katarzyny?
– Właśnie się wybierałam – mówię, a serce wali mi jak kafar.
– Nie gniewaj się na nią. Ona to strasznie przeżyła. Czekała tyle lat, żeby się z nim zobaczyć, i nie doczekała się…
– A co się stało?
– Umarł jej ojciec.
– Kiedy?
– To ty nic nie wiedziałaś?
– Nie! Skąd miałam wiedzieć?
– Dowiedziałyśmy się jakieś dwa tygodnie temu – mówi pani Karolina.
Dwa tygodnie temu… To było wtedy. Wtedy, gdy szukałam jej w deszczu po całym mieście. Więc to było wtedy, gdy znalazłam ją w kościele. Boże, więc to było wtedy. Wstaję i zaczynam pakować książki.
– Już idę – mówię.
– Nie masz już lekcji?
– Mam, ale to nie szkodzi, już nie pytają.
– W takim razie podwiozę cię.
Idziemy rozwrzeszczanym korytarzem, a ja rozglądam się, czy nie ma tu gdzieś Ewy. Nie widzę jej, to dobrze. Na pewno poszły z Klaudią palić papierosy.
Z bijącym sercem wchodzę do pokoju Kasi.
Ona śpi. Śpi w swojej czerwonej piżamce w kwiatuszki. Siadam na brzegu łóżka i patrzę na nią. Jej szczuplutka buzia cała piegowata.
Więc to jest moja Kasia. Jaka śmieszna, jaka śliczna. Jest śliczna, choć nie jest nawet ładna. Moja mała Kasieńka. Słyszę, jak oddycha. Co jej się teraz może śnić? Może ja jej się śnię?
Śliczna moja, moja Kasia. Siedzę i patrzę. Tyle nocy o niej myślałam. A teraz jest tu, obok mnie, śpi, a ja w każdej chwili mogę wyciągnąć rękę i dotknąć jej.
Biedactwo, jak ona schudła.
A może była taka zawsze, tylko że ja nic nie widziałam. Nie umiałam patrzeć, chociaż patrzyłam. Co to się ze mną stało, że już nie jestem taka, jak kiedyś? Kiedyś, kiedyś, całe dwa tygodnie temu.
A więc tak wyglądasz, Kasiu, kochanie moje. Otwiera oczy, budzi się. Patrzy na mnie i widzę, że jej oczka robią się coraz bardziej mokre. I nagle krzyczy z radości, rzuca się na mnie, obejmuje mnie, spocona i gorąca. Przytulam ją mocno, och, więc tak wygląda prawdziwe szczęście. Szlochamy w swoich objęciach i nie możemy przestać, aż mija pięć minut, a może dziesięć. A może tylko minuta, a może sto lat.
Kasia ociera mi oczy brzeżkiem kołdry. Teraz ociera sobie.
Patrzymy na siebie i nie możemy się napatrzeć.
– Jaka ty jesteś piękna – mówi Kasia – jaka dziwna. Uśmiecham się. A Kasia: – Jak ty się zmieniłaś. Przecież ty jesteś najpiękniejszą istotą na świecie. Ja się ciebie wstydzę… Chowa buzię w kołdrę.
– Minko, to na pewno jesteś ty?
– Tak, to na pewno ja – mówię. A może już nie ja? Skąd mam to wiedzieć? Kasia przytula się do mnie.
– Przebacz mi.
– To głupstwo. Już dawno zapomniałam. To jakby dziesięć lat minęło…
– Wiesz, że on umarł?
– Wiem.
Głaszczę ją po włosach. Moja maleńka. Tyle lat czekała, żeby się spotkać ze swoim tatusiem i już nigdy się nie spotkają.
– On był chory już od roku, ale nie chciał mnie martwić i nic mi nie mówił, i nic nie pisał o tym. Dlatego tak bardzo chciał, żebym przyjechała.
– Kasiu, tak bardzo za tobą tęskniłam.
Spogląda na mnie oczkami jak guziczki. Są jak zawsze podkrążone. Wyciąga rękę i dotyka mojej twarzy.