Выбрать главу

Wielkie mi halo, co mi to przeszkadza.

I tak żyję po nic. Przynajmniej do czegoś się przydałam. I to nie do byle czego, ale do stworzenia wielkiego arcydzieła.

A może tak zawsze musi być?

Może za każdą cudowną symfonią, za każdą piękną książką, stoi ofiara z kogoś nieznanego, kogoś takiego jak ja? Może za pięćset lat ktoś będzie słuchał kompozycji Kasi i powie: „Och, jakie to piękne!” A jeśli w tym pięknie zostanie trochę trzepotu moich skrzydeł w tym pudełku po landrynkach? Gdy mi kiedyś Kasia opowiadała o reinkarnacjach, to ja sobie marzyłam, że w następnym wcieleniu chciałabym się urodzić muzyką. I może właśnie przyszła ta chwila? Może właśnie w ten sposób staję się muzyką?

Jestem ohydna. Jak zawsze, myślę o sobie. A Kasia tam czeka i nawet nie wie, czy podobała mi się jej kompozycja.

Wyciągam rękę po telefon, leżący obok tapczanu. Naciskam klawisze.

Po chwili słyszę głos Kasi:

– Tak, słucham?

– To ja – mówię szeptem, żeby nie obudzić Ewy.

– Czekam na ciebie.

– Kasiu, twoja kompozycja jest cudowna. Naprawdę. To arcydzieło. Zobaczysz, przejdziesz do historii muzyki.

– Coś ty – śmieje się Kasia. – Za ile przyjedziesz?

– Dzisiaj nie mogę – szepczę. – Zenuś się rozchorował, muszę się nim opiekować…

Patrzę, a Ewa podnosi się na łokciu i wszystkiego słucha. I drżą jej usta i patrzy na mnie tak smutno… aż mi się serce kraje na kawałki. A w słuchawce daleki, daleki głos Kasi:

– To może ja do ciebie przyjadę? Czuję się już lepiej.

– Nie, nie, nie przyjeżdżaj!

– Czemu?

– Bo cię okłamałam – mówię z nagłą złością. Zenuś wcale nie jest chory. Już nigdy do ciebie nie przyjdę. Zegnaj, Kasiu.

Słyszę, jak Kasia zaczyna szlochać. Ewa bierze ode mnie słuchawkę i przykłada ją sobie do ucha. Słysząc płacz Kasi, uśmiecha się do mnie.

Odkłada słuchawkę. Kładzie głowę na moim ramieniu. Wsłuchuję się w jej oddech.

– Czy jesteś ze mnie zadowolona? – pytam.

– Nigdy ci tego nie zapomnę. Jesteś słodka.

– Zrobisz mi herbaty?

– Już lecę.

Ewunia wskakuje w szlafrok, podbiega do okna, podnosi rolety i już jej w pokoju nie ma. Ubieram się szybko. Z załamania fotela wygrzebuję fiolkę z cjankiem, bo widziałam, jak ją tu chowała. Mocuję się z zakrętką. W tym momencie wraca Ewa.

– Nastawiłam wodę – mówi i widzi mnie z fiolką w ręce. Krzyczy: – Zostaw to!

Biegnie do mnie, za późno, już połknęłam. Patrzy na mnie, ja na nią… nic się ze mną nie dzieje.

– Ale dałaś się nabrać, to była aspiryna.

Wkładam buciki, biorę teczkę, wychodzę. Ewa biegnie za mną.

– Nie bądź głupia! Majka! Zamykam bramę za sobą. Idę ulicą.

Świeci słoneczko, wieje wietrzyk… jest cudnie.

Zadzwoniłam do Kasi z pierwszej budki i bardzo ją przeprosiłam, ale ona wcale się nie gniewała, więc wskoczyłam do autobusu i już po pół godzinie byłyśmy razem. Do wieczora gadałyśmy o muzyce i o filozofii. Musimy być cierpliwe. W życiu jest jeszcze tyle tajemnic, których istnienia jeszcze się nawet nie domyślamy…

Kiedy wróciłam do domu, tata był pijany i strasznie rozrabiał.

Mamusię bolało serce, a dziewczynki płakały. I nawet Tadziu był zły, bo w tym hałasie nie mógł oglądać telewizora. Zaraz zaprowadziłam porządek. Tatusia położyłam spać na moim tapczanie razem z Tadziem, dziewczynkom opowiedziałam bajkę na dobranoc, a w końcu uspokoiłam i mamusię, wyciągając ją na wspomnienia z dzieciństwa.

Już wszystko dobrze w naszym domu. Śpią wszyscy, tylko ja zasnąć nie mogę, bo śpię razem z mamusią, a ona tak głośno chrapie, że aż się obraz trzęsie na ścianie. No, może trochę przesadziłam z tym obrazem, ale spać przy takim chrapaniu to się naprawdę nie da.

Wychodzę na balkon.

Jest ciepło, świecą gwiazdy.

Ziemia widziana z daleka jest taką samą gwiazdką, jak one.

Maluteńkie światełko w ciemności. Oto, czym wszyscy razem jesteśmy tu, na ziemi. Jakoś mi dobrze z tą myślą.

Już piąta rano. Trochę się zdrzemnęłam. Teraz robię tatusiowi śniadanie.

Budzę go.

Ubiera się i przychodzi do kuchni. Aż żal na niego patrzeć.

Stawiam przed nim kubek z herbatą i głaszczę go po głowie. Po raz pierwszy w moim życiu głaszczę mojego tatusia po głowie, jakby był moim małym braciszkiem, albo nawet małym synkiem.

– Narozrabiałem, co?

– Trochę tak – mówię. – Kup mamusi kwiaty, jak będziesz wracał z roboty. Nigdy jej nie kupujesz kwiatów.

– Jak to nie? A co jej przyniosłem na dzień kobiet?

– Ale kup jej dzisiaj.

– Akurat… Kupię i mi piekło zrobi, że pieniądze na duperele wydaję.

– Ale może dziś nie zrobi. Zaryzykuj. Tata śmieje się.

– No dobra. Ryzyk fizyk, kupię.

Jest już przy drzwiach, już ma wychodzić do roboty, gdy odwraca się do mnie, mruga i mówi cicho:

– Ryzyk fizyk.

Odmruguję mu z uśmiechem. Och, jak w tym domu potrzebna jest dorosła córka.

– Haj, Majka. Haj.

– Słuchaj, głupia sprawa. Mimi zginął pierścionek. Ten z brylantem, wiesz, co kosztował ponad tysiąc dolarów. Chciała go wczoraj włożyć, bo szli na przyjęcie. Szukam go od rana. Pamiętasz… bawiłyśmy się nim.

– Pamiętam. Ale przecież włożyłyśmy go z powrotem do pudełka. Razem z kolią.

– Ty ostatnia go miałaś. Może zapomniałaś zdjąć?

– Zdjęłam. Chyba nie myślisz, że ukradłam.

– Ja nic nie myślę. Ale mogłaś zapomnieć. Potem zdjęłaś go u siebie w domu, gdzieś położyłaś i zapomniałaś… To się zdarza.

– Na pewno nie, bym pamiętała. Przysięgam ci, że go nie mam.

– Zrozum. Ostatnio tylko ty do mnie przychodziłaś. Jak się nie znajdzie, będzie na ciebie.

– Ale ja go nie mam.

– Mimo to proszę, poszukaj u siebie. Musimy się upewnić. Jak znajdziesz, zaraz do mnie zadzwoń. Ja też będę jeszcze szukać.

– Mogę poszukać, ale wiem na pewno, że go u mnie nie ma.

– Ale poszukaj. Haj, wracam do domu.

I pojechała. A ja ostatni dzień lekcji mam zatruty myślą o pierścionku.

Przypominam sobie cały tamten dzień, w którym bawiłyśmy się biżuterią mamy Ewy, ale czym więcej o tym myślę, tym mniej pamiętam, co mogłam zrobić z tym pierścionkiem. Nagle przychodzi mi do głowy taka myśl, że… ten pierścionek wcale nie zginął, że to Ewa tylko tak wymyśliła, żeby mnie dręczyć, żeby się na mnie zemścić za wczorajsze.

Tak, jestem pewna, że tak właśnie jest.

Prawie pewna.

Nie, całkowicie pewna. Trochę Ewę poznałam i wiem, na co ją stać.

Nikt jej nie zna tak dobrze, jak ja. Może nawet nie chodzi jej o zemstę. Może tym pierścionkiem chce jakoś unieważnić to, co stało się między nami wczoraj. A ja przecież nie gniewam się na nią, potrafię doskonale zrozumieć jej zazdrość o Kasię. Może ja też na jej miejscu byłabym zazdrosna?

Czuję, że się jeszcze między nami wszystko ułoży. Och, jak byłoby cudownie, gdyby chciała się zaprzyjaźnić z Kasią. Wtedy miałabym je dwie. A może nawet udałoby się nam namówić Kasię na to, żeby zdawała z nami do liceum? I aż do matury byśmy były razem, we trzy.

Kasia w normalnej sukience to ktoś zupełnie inny, niż Kasia w stroju cygańskim. Dopiero teraz tak naprawdę widać, jaka jest szczuplutka i śliczna. I taka beztroska. To na pewno dlatego, że pozbyła się Dżigiego. I dobrze ci tak, kolego.

Czuje się już dobrze. Nie ma gorączki, ani nic, tylko jeszcze trochę się smarka. To przeziębienie to stąd, że jak po tych pięciu dniach i nocach komponowania wyszła do ogrodu, to położyła się w trawie i spała na ziemi chyba z pięć godzin, zanim jej babcia nie znalazła.

Nagrała swoją kompozycję na kasetę i wysłała ją do bardzo dobrego krytyka muzycznego z prośbą, żeby jej napisał, co o tym myśli, i teraz ciągle lata na dół do skrzynki, czy już nie ma listu od niego. Ale jak ma być, jeśli od wysłania kasety upłynęło dopiero kilka dni…?

Byłyśmy na długim spacerze. Kupiłyśmy na dworcu kolejowym prawie czterdzieści biletów powrotnych do Sobótki. Teraz siedzimy w domu i wkładamy je do kopert.

Bilety są na pojutrze, na każdym wypisałyśmy godzinę odjazdu.

Po co tyle biletów?

Tajemnica.

Na uroczystości wręczania świadectw ukończenia szkoły podstawowej nie ma tylko dwóch dziewcząt z naszej klasy. Kasi i Ewy. Kasia jest już w Sobótce, przygotowuje wszystko na jutro. A Ewa? Jej świadectwo bierze Magda, ja biorę Kasi. Zaglądam… zdała. Tylko że tróje od góry do dołu.

Podchodzi do mnie Magda. Pyta, czy nie znalazłam pierścionka. Mówię, że nie i daję jej dwie koperty z biletami dla niej i Ewy. Rozdaję je reszcie koleżanek i kolegów z klasy i uciekam z uroczystości przed końcem, bo nie chcę, żeby mnie wypytywali, o co chodzi z tymi biletami. Powinnam teraz pojechać do Ewy. Może rzeczywiście ten pierścionek zginął? Ale nie, dzisiaj nie mam ochoty na rozmowę z nią.

Tadzio za przejście do następnej klasy dostał od taty dwie rakietki do ping – ponga i piłeczkę. Rozłożyliśmy stół w dużym pokoju, zamiast siatki ustawiliśmy książki na sztorc i gramy.

Jesteśmy w domu tylko z Tadziem, bo mamusia z Zenusiem i dziewczynkami poszły na słoneczko pod blok.

Dwa sety przegrałam do zera, ale w trzecim zaczęłam powoli kapować i prowadzę pięć do trzech.

Rozlega się dzwonek do drzwi. Tadzio leci otworzyć.

A to Ewa.

Od razu wiem, że chodzi o pierścionek. Prowadzę ją do mojego pokoju i mówię, że szukałam, ale nie znalazłam. Ewa macha ręką i uśmiecha się.

– Znalazł się? – pytam.

– Nie… Ale na pewno Mimi sama go gdzieś zarzuciła, nie przejmuj się.

Oddycham z ulgą. Ewa siada na tapczanie, wyciąga do mnie rękę. Siadam obok niej. Ona wzdycha i mówi:

– Przyszłam, żeby cię przeprosić za wszystko. Jestem głupia, zazdrosna świnia. Ale proszę cię, nie bądź na mnie zła.