Выбрать главу

– Nie jestem.

– Od dwóch dni nie mogę sobie znaleźć miejsca. Ciągle o tobie myślę.

– A ja o tobie – mówię. – Tak się cieszę. I rzucamy się sobie w objęcia.

– Tak bym chciała, żebyście stały się przyjaciółkami – mówię. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ona bardzo się zmieniła. Zobaczysz, że ją teraz polubisz.

– Dla ciebie mogę się ożenić nawet z hyclem.

– Nie mów tak. Kasia to nie hycel.

– Wiem, to ja jestem hycel.

– Ty też nie jesteś hycel.

– No to kto w końcu jest hyclem?

W tym momencie Tadzio wsuwa głowę w drzwi i pyta, czy oddaję partię walkowerem. Wybuchamy z Ewunią śmiechem. Z tej radości przegrywam ostatniego seta do pięciu. Potem z Tadziem gra Ewunia i też przegrywa. Tak więc Tadzio ma złoty medal, a my z Ewunią gramy o srebro.

Tadzio sędziuje.

– A co to za afera z tymi biletami do Sobótki? – pyta Ewunia serwując:

– To tajemnica – mówię i ścinam mocno. Prowadzę. – Ale tobie powiem. Kasia szykuje dla całej naszej klasy wielkie przyjęcie ogródkowe u swojej babci. Będzie na nas czekać na dworcu.

Ewunia serwuje. Ścinam i prowadzę już dwoma punktami. Kolejny serw Ewuni. Długo odbijamy piłeczkę.

– Bo wiesz – mówię – ona zrozumiała, że bardzo głupio robiła, odgradzając się od swoich rówieśników. Postanowiła zostać zwykłą, normalną dziewczynką.

Piłeczka odbija się od rakietki Ewuni i zamiast w stół, uderza w żyrandol. Jestem lepsza już o trzy punkty.

– To fajnie, że zmądrzała – mówi Ewa. – Może my też kiedyś zmądrzejemy?

– Na pewno – mówię. Teraz ja serwuję. Ewunia odbija, ja odbijam, Ewunia odbija, ja odbijam… i wygrywam.

Tadzio wręcza medale. Sobie żółtą landrynkę, mnie migdałową, a Ewuni, w charakterze brązowego medalu, krówkę. Dochodzę do wniosku, że głupio zrobiłam wygrywając z Ewunia, bo przecież brązowy medal najsmaczniejszy.

Stacja Wałbrzych Miasto. Dochodzi godzina dziewiąta rano. Są wszyscy. Szkapa złapała Zenka pod ramiona i kręci się z nim w kółko po peronie.

– Puszczaj! – wrzeszczy Zenek, machając w powietrzu nogami.

– Kocham cię, kocham cię, kocham cię! – woła Szkapa. Woła, jakby śpiewała. Wreszcie stawia go na nogi. Zenek nie może iść, zatacza się jak pijany. Gruby Ziębiński mówi:

– Co ty, Zenek, wóda od samego rana? My w śmiech.

Nadjeżdża pociąg. Jest prawie pusty i bardzo fajny, bo piętrowy.

Chłopaki ganiają się z piętra na parter i z powrotem, a Klaudia organizuje dyskotekę, bo wzięła ze sobą magnetofon.

My z Ewunia uciekamy na drugi koniec pociągu, bo jej chce się strasznie spać. Siadam przy oknie, a ona kładzie mi głowę na kolanach. Głaszczę ja po głowie, zasypia.

Już minęliśmy Świdnicę. Wszędzie zielone i żółte pola. Daleko, daleko widać górę Ślężę. Przybliżam się do niej powolutku wraz z pociągiem. Gdzieś tam, pod Ślężą jest Kasia. Na pewno uwija się z babcią po ogrodzie, czyniąc ostatnie przygotowania.

Góra kąpie się w słońcu. Jak to dobrze, bo w Wałbrzychu zbierało się na deszcz. Obok nasypu kolejowego, na którym telepie się nasz pociąg, biegnie dróżka. Jakiś chłopak jedzie na rowerze, ścigając się z nami.

Długo się nie pościgał, już go nie widać. Przechodzi pan konduktor. Wyciągam bilet, on macha ręką.

– Do Sobótki jeszcze daleko? – pytam. – Czwarta stacja – odpowiada i znika. Budzi się Ewunia.

– Co on mówił?

– Że czwarta stacja to już Sobótka.

– Ojej – mówi Ewunia, ziewając. – Siku mi się chce, zaraz wracam. I biegnie do ubikacji. Patrzę przez okno. Ślęża już bliziutko, można stąd zobaczyć każde drzewo na jej zboczu. Czy widać domek babci Kasi?

Już tylko trzy stacje do Sobótki.

A to już Szczepanów. Na peronie rośnie trawa i chodzą kury. I nawet kwiatki tu rosną. Mogłabym szybko wyskoczyć i trochę ich nazrywać, ale boję się, że nie zdążyłabym potem wskoczyć. O, jaki biedny piesek się wlecze. Kulawy. Ma brudną, posklejaną sierść. Chyba jest chory. I taki smutny… A tam idzie trzech podpitych facetów. Jeden z nich kopie pieska. Piesek odskakuje ze skowytem. Pociąg rusza.

Sobótka Zachodnia. Co z tą Ewą? Może zasłabła? Idę do ubikacji, pukam. Cisza. Otwieram drzwi, pusto. Idę do następnej. Naciskam klamkę, zamknięte.

– Ewa!

– Czego? – odpowiada jakiś gruby głos. Biegnę przez cały pociąg. Może poszła zobaczyć, co się dzieje z resztą klasy?

Słyszę ich głosy z piętra. Wchodzę po schodkach.

Są tam wszyscy, Ewa razem z nimi. Głośno o czymś dyskutują.

– Mogą nam nie sprzedać – mówi Florek.

– Myślisz że co, że mało razy kupowałam w sklepie wino? – mówi Ewa. – Pójdę z Grubym, to nam sprzedadzą.

– Ale to dwadzieścia butelek, nie dacie sobie rady.

– Głupi – mówi Ewa. – Jak już nam sprzedadzą, to na was gwizdniemy.

– Słusznie.

– Ale ja nie mam forsy – mówi Marlena.

– Ani ja…

– Przecież powiedziałam, że stawiam – mówi Ewa. – To co, okej?

– Okej!

Podchodzę do nich. Magda szturcha Ewę. Ewa odwraca się do mnie. Bierze mnie za rękę i ciągnie z powrotem, na korytarz w dole.

– Co się dzieje? – pytam. Ewa kładzie dłonie na moich ramionach, i patrząc mi w oczy, mówi szybko:

– Posłuchaj. Postanowiliśmy wszyscy, że nie pójdziemy na to przyjęcie u Kaśki.

– Dlaczego?

– Bo nie. Ty też tam nie pójdziesz.

– Ewka, co ty chcesz zrobić?

– To moja sprawa – mówi zimno. – A teraz uważaj… niespodzianka. Jeżeli nie pójdziesz z nami, to ja natychmiast wracam taksówką do Wałbrzycha i mówię mojej mamie, że to ty ukradłaś jej pierścionek. Magda i Klaudia widziały go u ciebie na palcu.

– To nieprawda!

Ewa wbiega na schodki. Woła:

– Klaudia! Magda!

Wraca do mnie. Po chwili są przy nas Magda i Klaudia.

– Widziałyście u niej ten pierścionek?

– Widziałam – mówi Magda.

– Ja też widziałam – mówi Klaudia.

– Zeznacie to na milicji? – pyta Ewa.

– Zeznamy – mówi Klaudia. Magda kiwa głową, że też.

– Nie mogłyście widzieć! – krzyczę. – Kiedy widziałyście? Gdzie?!

– Co cię spotkałyśmy w poniedziałek na placu Grunwaldzkim – mówi Magda. – Co już nie pamiętasz?

– Kłamiesz!

Ewa robi gest ręką, one wracają na górę.

– Jeszcze dzisiaj milicja zrobi rewizję w twoim mieszkaniu – mówi Ewa.

– Nie rób tego – mówię w rozpaczy. – Moja mamusia tego nie przeżyje. Przecież wiesz, że ona ma chore serce!

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem – mówi Ewa. – Masz trzymać się nas i nie wolno ci się odezwać do Kaśki ani jednym słowem. A teraz wybieraj.

– Nie, ty tego nie zrobisz!

– Widocznie jeszcze mnie nie znasz, moje maleństwo. Przysięgam ci. Jedno twoje słowo w stronę Kaśki, a ja natychmiast wsiadam w taksówkę razem z Magdą i Klaudią i jedziemy do Wałbrzycha na milicję.

– Przecież wiesz, że nie ukradłam – mówię. Ewa uśmiecha się.

– No wiesz, trudno mi sobie ciebie wyobrazić kradnącą cokolwiek… Ale ja cię znam, a milicja nie.

– Błagam cię – mówię – nie rób tego. Nie niszcz Kasi, ona się załamie. Przysięgam ci, od jutra przestanę się z nią przyjaźnić, już nigdy się z nią nie spotkam… Ale dzisiaj pozwól mi być z nią. Proszę cię.

Zaczynają mi lecieć łzy. Klękam przed Ewą, obejmuję jej nogi.

– Ewuniu, błagam, nie bądź taka zła. Ewa podnosi mnie.

– Nic z tego – mówi – już za późno. Więc zastanów się szybko. Na czym ci bardziej zależy? Na tej idiotce, czy na zdrowiu twojej mamy. I przestań się mazać. Masz być uśmiechnięta.

Wyciera łzy z mojej twarzy.

Pociąg zwalnia. Z góry zbiegają chłopcy i dziewczęta z naszej klasy. Zbliża się budynek z wielkim napisem:

„SOBÓTKA MIASTO”

A tam, na peronie, stoi Kasia.

– A to się zdziwi primadonna – śmieje się Ziębiński, otwierając drzwi. Wysypujemy się gromadą z pociągu. Ja i Ewa wysiadamy na końcu.

Idzie do nas Kasia. Jest ubrana w króciutkie spodenki i żółtą koszulkę z napisem „Glimp”. Na głowie ma słomiany kapelusik. Wygląda jak mała dziewczynka. Uśmiecha się do nas ślicznie.

– Okropnie was przepraszam, że tak was fatygowałam – mówi głośno – ale pomyślałam, że musimy jakoś wspólnie uczcić koniec szkoły podstawowej. Więc zapraszam was na wielkie przyjęcie ogródkowe. Będzie muzyka, będą smakołyki i inne atrakcje.

– Lody będą? – pyta Ziębiński.

– A tort będzie? – pyta Kawczak.

– Będzie, wszystko będzie – śmieje się Kasia. Ziębiński robi zmartwioną minę i mówi:

– Szkoda, bo jestem na diecie. Wysuwa się Klaudia.

– Bardzo nam przykro – mówi – ale wcale nie przyjechaliśmy do ciebie. Po prostu skorzystaliśmy z darmowych biletów.

– Co się wygłupiacie – mówi Kasia z uśmiechem.

– Zaraz się okaże, kto tu się wygłupił – mówi Ziębiński z drwiącym uśmieszkiem. – Chodźta chłopaki. Dziewczyny, kaman!

I wszyscy odchodzą od Kasi. Tylko ja zostałam. Kasia spogląda na mnie, a Ewa woła:

– Majka!

Przełykam ślinę i odchodzę od Kasi.

– Minka! – woła za mną. – Minka!

Nie odwracam się, odchodzę. Skończyło się. Muszę tak, nie mogę inaczej. Mamusia nie przeżyłaby rewizji w naszym domu. Czeka na mnie Ewa. Obejmuje mnie, idziemy razem, przytulone. Już daleko za nami Kasia i budynek stacji. Wleczemy się całą bandą w stronę rynku.

– Wiem, co przeżywasz – mówi Ewa – jednak najwyższy czas, żebyś stała się wreszcie dorosła. A gdy się jest dorosłym, to trzeba trzymać albo z jednymi, albo z drugimi. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że wrogowie naszych przyjaciół są naszymi wrogami. A to przecież ja jestem twoją przyjaciółką. Kiedyś zrozumiesz, że miałam rację. Nie ma innej drogi do bogactwa i sławy oprócz tej drogi, którą idę ja. Jeśli chcesz dojść na sam szczyt, musisz być taka sama, jak ja. Może ja to wszystko wymyśliłam specjalnie dla ciebie? Żebyś sobie trochę potrenowała. Jeszcze nieraz będziesz musiała wybierać. Jeśli chcesz wyrwać z błota siebie i swoją rodzinę, musisz nauczyć się wybierać. I to mądrze wybierać. Kaśka to egoistka i wariatka. Prędzej czy później trafi do szpitala dla czubków. Kiedyś mi podziękujesz, że cię od niej uratowałam. Ona by cię tylko wyssała i rzuciła. A ja ciebie potrzebuję i jestem także tobie potrzebna. Ty potrafisz być bardzo silna, wiem coś o tym. Potrzebuję twojej siły. Ale jak się będziesz zadawać ze słabymi, twoja siła ulotni się. Więc proszę cię, przyjmij moją pomoc teraz, żebym ja mogła kiedyś przyjąć twoją.