Выбрать главу

Powiedziała, że nauczy mnie grać, że to bardzo łatwe. A to by się mamusia zdziwiła, jakbym jej zagrała. Tylko na czym bym mamusi zagrała? My nie mamy nic do grania. Za to Kasia ma aż dwa takie pianina, które nazywają się synte…zatory. Na jednym napisane jest srebrnymi literami „KORG”, a na drugim złotymi: „YAMAHA”. Ma też pełno różnych urządzeń i nawet komputer. I taki stół z gałkami, na którym miesza się muzykę jak zupę, żeby się nie przypaliła. Tak Kasia powiedziała. Że miesza tu zupę.

A jeszcze do tego ma prawdziwy fortepian, ale nie gra na nim, mówi, że fortepian jest nudny, jeśli się nie jest takim na przykład Kitem Dżaretem.

Jest czarny i stoi na białym dywanie w pokoju jej mamusi, w którym jest czyściutko i ślicznie, jak na zdjęciach w kolorowych gazetach. A ten fortepian jest ogromny, w moim pokoiku by się nie 7mieścił. Jak pójdę do pracy i wyjdę za mąż, to może też kupię sobie fortepian. Postawię go w dużym pokoju obok telewizora, bo telewizor też sobie kupię, kolorowy. Zaproszę mamusię z całą rodziną i jej zagram. Ona się zdziwi i zapyta: – A skąd ty umiesz tak ładnie grać? – A ja powiem: – Nauczyłam się. Będę miała dużo nut. Bo Kasia to gra z pamięci. Najpierw zapisuje nuty, a potem wcale w nie nie patrzy. Mówi, że słowa to zapomina w pięć minut, a nut nigdy. Ja odwrotnie. Pamiętam każde słowo, które powiem albo które ktoś powie, i długo nie mogę zapomnieć, nawet wtedy, jak chcę zapomnieć. Żyję na świecie od piętnastu lat, to ile tych słów muszę mieć w głowie.

Chyba, że się zdenerwuję. Wtedy w głowie mam nic, a czasem to nawet i nic nie mam, tylko mi tam coś szumi i brzęczy, jak w tej wielkiej muszli mamusi. Bo moja mamusia ma muszlę, w której bardzo ładnie szumi. Dostała ją od swojego narzeczonego. To było jeszcze wtedy, gdy tatusia nie znała. Potem ten narzeczony ożenił się z inną dziewczyną, a moja mamusia wyszła za tatusia. Miała szczęście z tym narzeczonym, że za niego nie wyszła, bo on się potem zabił na motorze i zostawił wdowę i dwie sieroty. A nasz tatuś, jaki jest, taki jest, ale jest.

Mamusia kiedyś była bardzo chudziutka, chudsza nawet od tatusia. Zaczęła tyć dopiero po tym, jak mnie urodziła. Ale wcale się tym nie przejmuje i mówi, że chude kobiety są złe, a tłuste mają dobre serca. To może być prawdą, bo pani Kamińska jest chuda. Jak byłam mała, zbiła mnie patykiem za to, że jej grządkę podeptałam. A ja tej grządki nie podeptałam specjalnie, Kaziu Kamiński mnie pchnął. Teraz jest w wojsku. Pani Kamińska jest z tego bardzo zadowolona, mówi, że tam oduczą go chuliganić. Po wojsku chce go pchnąć na zawodowego, albo na milicjanta, to będzie miał w życiu dobrze. No bo mieszkanie, pieniądze, mundur i poważanie u ludzi. Raz Kaziu przyjechał na przepustkę i popił z panem Krzyśkiem i moim tatą. Najpierw było bardzo wesoło, bo siedzieli na ławeczce przy siatce i śpiewali piosenki o wojsku, ale potem Kaziu zaczął rozrabiać i podskakiwać do pana Krzyśka. Pan Krzysiek złapał go za frak, podniósł do góry i mówi: – Do mnie synu fikasz? I pchnął go na komórkę, komórka się rozwaliła, a to była nasza komórka i zdusiło jednego królika. To tata mówi do pana Krzyśka: – No, bracie, czeka cię wydatek, królika musisz mi odkupić. – A pan Krzysiek na to: – Gówno ci odkupię, a nie królika! – I zaczął tatę bić, ale tata, choć malutki, nie dał sobie w kaszę dmuchać i walnął pana Krzyśka głową w brzuch. Kaziu Kamiński mu pomógł i nie wiem, co by to było, gdyby nie wyleciała moja mamusia i pani Marysia, która ma na imię tak samo jak ja i jest żoną pana Krzyśka. Tylko pani Kamińska nic nie wiedziała, bo oglądała telewizor.

Na drugi dzień tata z panem Krzyśkiem pogodzili się. Tylko że potem tacie ruszał się ząb przez dwa tygodnie. No i mieliśmy na obiad królika. I jeszcze by zostało na drugi dzień, ale w nocy Tadziu podkradł się i wszystko obżarł do kości. Dostał od mamusi ścierką po buzi, jak się wydało, że to on. By się nie wydało, ale jedną kość wziął do obgryzywania do łóżka i zasnął, a rano, jak mamusia słała łóżko, to ją znalazła i cała pościel była tłusta. Później na obiad jedliśmy pierogi, tylko Tadziu siedział i płakał, bo na talerzu przed nim mamusia położyła obgryzione do czysta kości po króliku.

– Przepraszam bardzo – mówię – daleko jeszcze do osiedla Piaskowa Góra?

Pani w niebieskim płaszczu zatrzymuje się.

– Co mówiłaś?

– Do Piaskowej Góry… czy dobrze idę?

– Źle – mówi pani i odchodzi. Po chwili odwraca się i woła: – Chodź ze mną! Ja też na Piaskową!

Biegnę za nią. Idziemy teraz obok siebie. Pani jest zamyślona, ja się rozglądam. Jak to dobrze, że się zapytałam. Bym szła i szła i nie wiadomo gdzie bym doszła.

Puk puk, puk puk…

To stukają obcasy tej pani. Ja to bym nie umiała chodzić na takich wysokich obcasach, chyba zaraz bym się przewróciła. Pani bardzo szybko rusza nogami. Ja robię jeden krok, a ona w tym czasie prawie dwa. Zaczynam iść tak, jak ona.

Jakoś głupio, ale jak się idzie na palcach to lepiej. O, jaki śmieszny piesek leci…

Nagle pani zaczyna biec. To ja biegnę za nią. Piesek leci za nami, szczekając piskliwie. Pani dobiega do jezdni i zaczyna machać ręką. Koło niej zatrzymuje się taksówka. Jest niebieska. Pani otwiera drzwi, schyla się i wchodzi do środka. Zawracam, a pani za mną: – Ej, ty, wsiadaj!

Ale ja nie mam pieniędzy – mówię.

– Wsiadaj – mówi pani. – Nikt cię o forsę nie pyta. To wsiadam do tyłu. Pani siedzi obok pana kierowcy.

– Na Piaskową – mówi pani. Jedziemy.

O, tędy niedawno szłam. Teraz skręcamy. A ja nie skręciłam, tylko poszłam prosto. Jak to dobrze, że tę panią spotkałam.

– Pani mnie nie pamięta? – pyta pan kierowca. Pani spogląda na niego i mówi: – Nie. A co?

– A to kiedyś pani słyszała?

Pan kierowca zaczyna gwizdać. Znam tę piosenkę, jest bardzo ładna.

– Słyszałam – mówi pani. – A co?

– Raz panią wiozłem, a pani całą drogę to gwizdała. Pani śmieje się.

– To chyba byłam pijana.

– Tego nie wiem – mówi pan kierowca. – W balonik mi pani nie dmuchała.

I znów zaczyna gwizdać tę piosenkę. Pani też zaczyna gwizdać. I ja też cichutko gwiżdżę. Jedziemy i gwiżdżemy.

– Była noc – mówi pan kierowca. – Tylko pani i ja, pani Jadwigo.

– Skąd pan wie, jak mam na imię?

– Naprawdę pani nie pamięta?

Pan kierowca nachyla się do ucha pani, coś jej mówi. Pani spogląda na niego. – Naprawdę? – pyta. Pan kierowca kiwa głową i śmieje się. Śmieją się teraz oboje. A ja patrzę, jedziemy między blokami. To już chyba tu? Mówię cienko:

– Czy to już Piaskowa Góra? Pani odwraca się do mnie.

– Zupełnie o tobie zapomniałam – mówi. – Jaką chcesz ulicę?

– T. Rabiegi – mówię.

– Który numer? – pyta pan kierowca.

– Dwadzieścia siedem.

Jedziemy jeszcze trochę i taksówka się zatrzymuje.

– Bardzo dziękuję – mówię i szukam klamki. Nigdzie nie mogę jej znaleźć. Pan kierowca odwraca się, wyciąga rękę, coś naciska i drzwi otwarte. Wychodzę.

– Do widzenia – mówię, ale pani już na mnie nie patrzy. Taksówka odjeżdża, chowa się za bloki. A któryś z tych bloków to na pewno nasz. Dwadzieścia siedem, to ten. Zadzieram głowę, patrzę do góry na dziewiąte piętro. Które to mogą być nasze okna? Po tej stronie nie ma balkonów, więc gdzieś tutaj jest okno mojego pokoju. Obchodzę blok naokoło. Przy trzepaku pełno dziewczynek. Po chodniku jeżdżą chłopcy na wrotkach. Nasza brama to ta druga, o… za szybą twarz mojego braciszka. Nie widzi mnie, gdzie indziej patrzy.

Wchodzę i pytam: – Co tak stoisz, czemu się nie bawisz? Nie odpowiada.

– Wiesz – mówię – a ja przyjechałam taksówką. Byś zobaczył, ale się zatrzymała z tamtej strony.

– Odwal się.

– Czemu tak brzydko do mnie mówisz?

Milczy, odwraca się ode mnie. Pod nosem ma brudno.

– Ojej – mówię – tobie krew z nosa leci. Chodź szybko do domu, umyjesz się.

Odpycha mnie.

– Sama sobie idź!

– Co ci się stało? – pytam. – Biłeś się, czy co?

– Uważaj, żebym ciebie też nie gwizdnął.

– To idziesz ze mną, czy nie?

Nic nie mówi. Trudno, niech tu sobie stoi, jak chce. Wchodzę po schodkach i naciskam guzik od windy. Zapala się na czerwono, gdzieś wysoko coś brzęknęło. Przykładam ucho do drzwi. Jedzie.

Nagle w okienku robi się jasno. Wchodzę do środka i naciskam guziczek z cyfrą 9.

Jadę. Jadę do góry, coraz wyżej i wyżej. Przyjemnie jeździć windą.

Jak to dobrze, że nasze mieszkanie nie jest na parterze. A z drugiej strony szkoda, bo ci, co mieszkają na parterze, mają pod oknami własne, malutkie ogródki.

Jakaś dziewczynka zagląda do mnie przez szybkę. I już jej nie ma, już zniknęła w dole. Jak to dobrze, że nie czekaliśmy z przeprowadzką do końca roku szkolnego. Gdybyśmy czekali, nigdy bym nie poznała Kasi.

Zatrzymało się. Wychodzę z windy i idę długim korytarzem. Wszędzie drzwi. Jedne z nich są nasze. Żeby nie numer, to bym nie wiedziała które. Stukam cichutko paznokciem, bo może Zenuś śpi. Stukam troszeczkę głośniej. Nikt nie otwiera. Przecież nie będę dzwonić, bo Zenuś. A może nikogo nie ma? Ale że Tadziu nic mi nie powiedział? Tak na wszelki wypadek naciskam klamkę. Drzwi otwierają się. Wchodzę, wszędzie cicho.

Pachnie farbą.

Zaglądam do pokoiku Zosi i Krysi. Śpią. Jeszcze jasno na dworze, a one śpią, w sukienkach, przykryte kocykiem. W dużym pokoju, na nowej wersalce, leży mamusia. Śpi i chrapie. Nawet się nie przykryła. W łóżeczku leży Zenuś i też śpi. Coś takiego, wszyscy śpią. A drzwi nie zamknięte, dobrze, że nas ktoś nie okradł.

Wychodzę z pokoju na palcach. Idę do mojego. Jest tak samo malutki, jak pokoik Zosi i Krysi. Mamy tu tylko stary tapczan, na którym w Jawiszowie spali mamusia z tatusiem, oraz stół i dwa krzesła do odrabiania lekcji. By się nam przydała jakaś szafeczka i półka na przybory szkolne, ale na razie jest dobrze jak jest.

Jeszcze przedwczoraj mieliśmy pokój z kuchnią na całą rodzinę i nikt nie narzekał, to czemu teraz miałby ktoś narzekać. Oczywiście pierwszego wieczoru pokłóciliśmy się z Tadziem o to, kto będzie spać od ściany. No bo ja chciałam spać od ściany i Tadziu chciał spać od ściany. W końcu ustaliliśmy, że przez jeden tydzień on będzie spał od ściany, przez drugi ja… i tak na okrągło. Raz on, raz ja. Najważniejsze, że każde z nas ma własną pierzynę. Nie będziemy jej sobie wyrywać przez sen.