Выбрать главу

3. Pragnąc nadać SWGPGO własne i odrębne oblicze, zaopatrzyć ją w takie znaki reprezentatywne, które, nie ujawniając jej działalności czynnikom zewnętrznym, pozwolą przynajmniej wchodzącym w jej skład na wzajemne rozpoznanie się i które służyć będą indentyfikacji jej członków, lokali, pojazdów i mienia, niżej podpisany przystąpił do wyznaczenia koloru zielonego i czerwonego na barwy emblematu Służby Wizytantek ze względu na następującą symbolikę:

a) zielony jako oddający bujną i piękną przyrodę regionu Amazonii, która stała się miejscem przeznaczenia Służby,

b) czerwony jako oddający męską żarliwość naszych żołnierzy, do której zaspokojenia Służba będzie wnosić swój Wkład.

Niżej podpisany melduje, że wydał odpowiednie instrukcje, aby tak stanowisko dowodzenia, jak i kolumny transportowe Służby Wizytantek zostały w widocznych miejscach oznakowane barwami emblematu, jak również, iż za sumę 185 solów (rachunek załączony) kazał wykonać w warsztacie blacharskim „Blaszany Raj” dwa tuziny małych znaczków czerwono-zielonych (oczywiście bez żadnego napisu), które mają być wpinane w 'butonierkę przez męski personel i w bluzkę lub suknię przez wizytanłki, a które to znaczki, nie łamiąc wymaganych od SWGPGO norm wszelkiej dyskrecji, zastąpią mundury i przepustki tym wszystkim, którzy mają i mieć będą zaszczyt stanowić personel Służby.

Niech Bóg zachowa Pana w opiece!

Podpisano:

kapitan PSL (Intendentura) Pantaleon Pantoja.

Kopia załączona dla generała Rogera Scavino, szefa V Okręgu (Amazonia).

Załącznik: l rachunek.

3

Iquitos, 23 sierpnia 1956.

Kochana Chichi!

Przebacz, że tak długo nie pisałam do ciebie, na pewno wieszasz psy na swojej siostrzyczce, która bardzo cię kocha, i burczysz wściekła pod nosem, że dlaczego ta idiotka Focha nic mi nie pisze, jak jej tam poszło, jaka jest Amazonia. Ale wiesz, Chichi, tak naprawdę, chociaż dużo o tobie myślałam od chwili przyjazdu i okrutnie się za tobą stęskniłam, to nie miałam czasu, żeby napisać list i chęci też (no już, tylko się nie gniewaj), a teraz powiem ci dlaczego. Okazuje się, Chichi, że Iquitos nie (przyjęło zbyt dobrze twojej siostrzyczki. Nie jestem zbyt zadowolona z tej zmiany, sprawy mają.się tutaj źle i dziwnie. Nie chcę powiedzieć, że miasto jest brzydsze od Chiclayo, nie, wprost przeciwnie. Bo chociaż nialusieńkie, to jest wesołe i sympatyczne, a najpiękniejsze, jasne, to dżungla i wielka Amazonka, o której ciągle słyszałam, że jest wielka jak morze, że nie widać drugiego brzegu i kupę innych rzeczy, ale naprawdę to sobie tego nawet wyobrazić nie możesz, dopóki nie zobaczysz z bliska: przepiękne. Mówię ci, zrobiliśmy masę.wycieczek na ślizgaczu (tak tutaj nazywają motorówki), w jedną niedzielę do Tamshiyaco, to takie miasteczko w górę rzeki, w inną do takiego 60 o śmiesznej nazwie San Juan de Munich, a w następną aż do Indiana, takiej wsi w dół rzeki, którą właściwie wybudowali całą księża i zakonnicy kanadyjscy, fantastyczne, no nie? żeby przyjeżdżać aż z tak daleka, na taki upał i samotność, aby cywilizować dzikusków w puszczy. Pojechaliśmy z moją teściową, ale już nigdy więcej nie weźmiemy jej na ślizgacz, bo na wszystkich trzech wyprawach umierała ze strachu, cały czas trzymając się kurczowo Pantaleona i rycząc, że się wywrócimy, że wy się uratujecie, bo umiecie pływać, ale ja się utopię i piranie mnie zjedzą (dobrze by było, Chichi, ale te biedne rybki by się zatruły). A później, jak wracaliśmy, to nic tylko narzekała na bąble bo, mówię ci, jedną z najstraszniejszych rzeczy są tutaj moskity i zangi (takie ziemne moskity, chowają się w trawie), bo tak cię przez cały czas tną, że czujesz się jak jeden ogromny bąbel i musisz lać na siebie różne środki i drapać się. Widzisz więc, co to znaczy mieć delikatną skórę i błękitną krew, która przyciąga do ciebie robaczki (haha).

Jest faktem, że jeśli mnie przyjazd do Iquitos nie przyniósł nic dobrego, to dla teściowej okazał się wprost fatalny. Bo tam w Chiclayo była szczęśliwa, wiesz, jaka z niej przylepa, jak ona lubi spotykać się na ploty ze staruchami z Kolonii' Wojskowej, grać co wieczór w kanastę, zalewać się łzami przy tych swoich słuchowiskach i przyjmować gości na herbatkach, ale tutaj tego, co ona tak bardzo lubiła, tego, czym ją tak doprowadzałyśmy do białej gorączki mówiąc jej „to pani życie w barakach” (och, Chichi, przypomina mi się Chiclayo i umieram z żalu), tutaj tego nie będzie miała, tak że odbiło jej, żeby pocieszyć się religią czy raczej czarami, tak, tak, nie przesłyszałaś się. Bo zaraz padniesz, to był pierwszy kubeł zimnej wody, jaki na mnie wylano: nie będziemy mieszkać w Kolonii Wojskowej ani nie będziemy mogli spotykać się z rodzinami oficerów. Nic dodać, nic ująć. I to jest dla pani Leonor straszne, ona tak marzyła o tym, żeby zostać przyjaciółką-nierozłączką żony komendanta V Okręgu i kłuć (wszystkich tą przyjaźnią w oczy, tak jak kłuła tam w Chiclayo, bo była najbliższą przyjaciółką żony pułkownika Montesa, i to tak bliską, że tym dwóm staruchom brakowało tylko wpakować się razem do łóżka (ale żeby plotkować pod prześcieradłem i ludzi obmawiać, nie miej brzydkich myśli). Słuchaj, a ten dowcip pamiętasz? Pepito mówi do Carlitosa: chcesz, żeby moja babcia zrobiła tak jak wilk, tak, chcę, jak dawno nie robisz tych rzeczy z dziadziu babciu? Uuuuuuuuu! W każdym razie w ten sposób nas dobili, Chiehi, bo jedynymi nowoczesnymi i wygodnymi domkami w Iquitos są albo te z Kolonii Wojskowej, albo Marynarki, albo Zgrupowania Lotniczego. Te w mieście są stare, brzydkie, niewygodne. Wzięliśmy domek na ulicy Sargento Lores, jeden z tych wybudowanych na początku wieku, w czasach kauczuku, które z tymi fasadami z portugalskich kafelków i z drewnianymi balkonami są najcudniejsze; fakt, że jest duży i z okna widać rzekę, ale odpada przy najskromniejszym z Kolonii Wojskowej. A najbardziej doprowadza mnie do szału to, że nawet nie możemy kąpać się w basenie Kolonii ani w basenie marynarzy czy lotników, a w Iquitos jest tylko jeden basen, straszny, komunalny, gdzie pcha się, kto żyw: poszłam tam raz i było tysiące ludzi, ohyda, kupy typków z pazernymi minami czekały tylko na wchodzące do wody kobiety i pod pretekstem, że niby ścisk, no, wyobrażasz sobie. Nigdy więcej, Chichi, wolę prysznic. A jaka jestem zła, kiedy sobie pomyślę, że żona byle poruczniczymy może teraz siedzieć na basenie Kolonii Wojskowej, opalać się, słuchać sobie radia i spokojnie wchodzić do wody, gdy ja tutaj muszę przylepiać się do wentylatora, żeby się nie roztopić: przysięgam ci, że obcięłabym generałowi Scavino, no, już wiesz co (haha). Bo do tego wszystkiego nie mogę robić nawet zakupów w konsumach wojskowych, gdzie wszystko kosztuje o połowę taniej, a tylko w normalnych sklepach, jak byle kto. Nawet na to nam nie pozwalają, musimy żyć tak, jakby Panta był cywilem. Dali mu dwa tysiące więcej jako rekompensatę, ale to niczego nie załatwia. Chichi, widzisz więc, że pieniążków mało, a Pochltę zrobili na szaro (wyszło mi wierszem, ale przynajmniej dobrze, że nie straciłam humoru, nie?).