Obrazy upokorzenia, migaiwki cierpkiej i jątrzącej historii torturujących łaskotek: w zwartym, wspaniałym szyku Dnia Przysięgi pod pomnikiem Francisco Bolognesi, kadet ostatniego roku Szkoły Wojskowej w Chorillos Pantaleon Pantoja zostaje nagle, podczas wybijania dziarskiego kroku defiladowego, przeniesiony duszą i ciałem do piekła, a to poprzez przemianę jego odbytu i odbytnicy W, uclass="underline" sto żądeł torturuje wilgotną i tajemną ranę, podczas gdy on, zaciskając zęby nieomal do granicy ich wytrzymałości, pocąc się olbrzymimi, lodowatymi kroplami, maszeruje ciągle równym krokiem; na wesołym, pełnym splendoru balu wydanym na cześć Promocji w szkole im. Alfonsa Ugarte przez pułkownika Marcial Gumucio, dyrektora Szkoły Wojskowej w Chorillos, młody, dopiero co mianowany chorąży Pantaleon Pantoja czuje, że gwałtownie lodowacieją mu paznokcie u stóp, gdy rozległy się pierwsze takty walca, gdy trzyma w ramionach olśniewającą sędziwą małżonkę pułkownika Gumucio, gdy właśnie on i jego przyciężka partnerka zainaugurowali bal – swędzenie rozpalone do białości, wężowate mrowie, tortura w formie drobnych, jednoczesnych i kąśliwych łaskotek, rozszerza, drażni, nadyma wnętrze odbytnicy i odbytu: z oczyma pełnymi łez, nie zwiększając i nie zmniejszając ucisku na pasie i krzepkiej dłoni żony pułkownika Gumucio, chorąży Intendentury Pantoja, wstrzymując oddech, nic nie mówiąc, tańczy nadal; w namiocie Sztabu Głównego Pułku numer 17 z Chiclayo, w pobliżu huku haubic, serii karabinu maszynowego i suchego odbijania się strzałów kompanii przedniej, które właśnie rozpoczęły jesienne manewry, porucznik Pantaleon Pantoja, który, stojąc przed tablicą i mapami, metalicznym i mocnym głosem objaśnia kadrze system składowania i dystrybucji, planowane rozmieszczenie parków maszynowych i magazynów, nagle i niewidzialnie zostaje porwany z ziemi i z najbliższej rzeczywistości przez drgający, ognisty, wrzący, oleisty i trzaskający prąd, który pali, piecze, wyolbrzymia, rozmnaża, dręczy, do-, prowadza do obłędu odbyt i przetokę odbytniczą, rozczapierza się jak pająk między jego pośladkami, ale on, nagle posiniały, gwałtownie oblany potem, ściskający skrycie zadek, z głosem tylko trochę drżącym, nie przestaje wymieniać cyfr, tworzy formuły, dodaje i odejmuje. „Musisz się. operować, Pantaleonku”, szepce macierzyńskim tonem pani Leonor. „Poddaj się operacji, kochany”, powtarza cichutko Pochita. „Niech ci je w końcu wytną, stary, wtóruje porucznik Luis Rengifo B^lores, to łatwiejsze niż nacięcie napletka i w miejscu mniej niebezpiecznym dla męskości.” Major Antipa Negron z wojskowej służby zdrowia ryczy ze śmiechu: „Odetnę głowy tym trzem krwawnicom za jednym zamachem, pójdzie jak po maśle, kochany Pantaleonie.”
Wokół stołu operacyjnego zachodzi seria przemian, hybryd i połączeń, które dręczą go bardziej niż milcząca krzątanina lekarzy i pielęgniarek w białych pantofelkach czy oślepiające kaskady światła, które posyłają w jego stronę reflektory lamp. „Nie będziecie, poluczniku, cielpieć nic a nic”, podtrzymuje go na duchu Tygrys Collazos, który oprócz głosu ma również skośne oczy, trzęsące się ręce i słodki uśmiech Chińczyka Poriirio. „Szybciej, łatwiej i z mniejszymi konsekwencjami niż usunięcie zęba, Pantaleonku”, zapewnia jakaś pani Leonor, której biodra, podbródek i piersi nadęły się i zaczęły się przelewać, aż nabrały kształtów Leonor Curinchili. Ale tam, też pochylone nad Stołem operacyjnym, na którym ułożono go w pozycji ginekologicznej – między jego rozwartymi nogami manipuluje lancetem, watkami, nożyczkami, naczyńkami doktor Antipa Negrón – stoją dwie kobiety tak nierozdzielne i tak różne od siebie jak partnerzy w pewnych parach, które teraz krążą w jego głowie i przywracają go dzieciństwu, początkom młodości (Flip i Flap, Mandrake i Lotario, Tarzan i Jane): góra tłuszczu okryta hiszpańską mantylką i dziewczynka-babcia, w dżinsach, z grzywką i dziobami po ospie. Niemożność dowiedzenia się, co tu robią ani kim są – ale ma mgliste wrażenie, że już kiedyś je widział, jakby przelotnie, w tłumie ludzi – powoduje w nim bezgraniczną udrękę i nie próbując nawet się powstrzymać uderza w płacz. „Proszę się ich tak nie bać, to pierwsze poborowe Służby Wizytantek, czyżby nie poznawał pan Cyculki i Sandry? Już je panu przedstawiłem zeszłej nocy w Domu Ciuciumamy”, uspokaja go Juan Rivera, popularny Ciupelek, który zrobił się jeszcze mniejszy i jest małpką, która wdrapała się na krągłe, gołe, szczupłe ramiona smutnej Pochity. Czuje, że mógłby umrzeć ze wstydu, wściekłości, rozczarowania, strachu. Chciałby krzyczeć: „Jak śmiesz odkrywać sekret przed moją mamą i Pochą? Karle, wymiocie, plemniku! Jak śmiesz mówić o wizytantkach przed moją żoną, przed wdową po moim nieboszczyku tatusiu?” Ale nie otwiera ust, tylko poci się i cierpi. Doktor Negrón zakończył swoją robotę i prostuje się trzymając w dłoni krwawiące strzępy, które on dostrzega tylko przez sekundę, gdyż na pewien czas zamyka oczy. Lada chwilą jest coraz, bardziej zraniony, znieważony, i przerażony. Tygrys Couazos ryczy ze śmiechu: „Trzeba stawić czoło rzeczywistości i nazywać rzeczy po imieniu: żołnierze muszą rżnąć i wy im tego dostarczycie, albo was rozstrzelamy salwami z plemników.” „Wybraliśmy posterunek w Horcones na próbną operację Służby Wizytantek, Pantoja”, oświadcza mu ze swadą generał Victoria i chociaż on, celując oczyma, rękami w panią Leonor, w kruchą i bladą Pochitę, błaga o dyskrecję, powściągliwość, odroczenie, zapomnienie, generał Victoria napiera: „Już wiemy, że oprócz Sandry i Cyculki zakontraktowaliście Iris i Lalitę. Niech żyją cztery muszkieterki!” On, u kresu niemożności zaczyna znowu płakać.
Ale teraz, wokół jego łóżka rekonwalescenta, pani Leonor i Pochita patrzą na niego z miłością i czułością, bez najmniejszego cienia złośliwości, z manifestacyjną, cudowną, balsamiczną nieświadomością odbijającą się w oczach: nic nie wiedzą. Czuje ironiczną radość, która rozlewa się po jego ciele i kpi z samego siebie: skąd mogą wiedzieć o Służbie Wizytantek, jeśli to się jeszcze nie wydarzyło, jeśli jeszcze jestem szczęśliwcem i porucznikiem i nawet jeszcze nie wyjechaliśmy z Chiclayo? Ale właśnie wchodzi doktor Negrón w towarzystwie młodej i uśmiechniętej pielęgniarki (poznaje ją i rumieni się: Alicja, przyjaciółka Pochyl), która niesie w ramionach, jak niemowlę, irygator. Pochita i pani Leonor wychodzą z pokoju żegnając go od drzwi ruchem ręki, Współczującym, prawie tragicznym. „Kolana rozsunąć, usta całują materac. zadek w górę”, komenderuje doktor Antipa Negrón. I tłumaczy: „Minęły dwadzieścia cztery godziny i nadeszła chwila oczyszczenia żołądka. Te dwa litry solonej wody zmuszą was do wyrzucenia z siebie wszystkich grzechów śmiertelnych i powszednich, które popełniliście w swym życiu, poruczniku.” Wsunięcie rurki w odbytnicę, mimo wysmarowania wazeliną i prestidigitatorskiej zręczności lekarza1, wyrywa z niego krzyk. Ale teraz płyn wlewa się cierpłem, które nie jest już bolesne, jest nawet przyjemne. Przez minutę woda bezustannie wpływa bulgocąc, nadymając jego brzuch, podczas gdy porucznik Pantoja z zamkniętymi oczyma myśli zawzięcie: „Służba Wizytantek? Nie zaboli mnie, nie zaboli mnie. „Znowu krzyczy: doktor Negrón wyciągnął rurkę i między nogi wsunął watkę. Pielęgniarka wychodzi niosąc pusty irygator. „Do tej pory nie poczuliście żadnych boli pooperacyjnych, prawda?”, pyta lekarz. „Tak jest, panie majorze”, odpowiada porucznik Pantoja, podczas gdy z trudem odwraca się, siada, wstaje, ręką przyciska watkę, którą pośladki trzymają w szczypcach, i podchodzi do ustępu, sztywny, jakby kij połknął, obnażony od pasa w dół, prowadzony pod rękę przez doktora, który obserwuje go z życzliwością, nawet z odrobiną współczucia. Mały płomień zaczął wciskać się w odbytnicę, słoniowaty żołądek przeżywa teraz skręty, szybkie kurcze i gwałtowne dreszcze elektryzują jego kręgosłup. Lekarz pomaga mu usiąść na muszli, uderza go lekko po ramieniu i streszcza mu swą filozofię: