Выбрать главу

– I pan myśli, że ja tam wyjdę? – popłakuje Dorotea. – Ja samiuteńka przed tyloma żołnierzami?

– Przemaszerują tutaj, przed posterunkiem żandarmerii – chowa się za metalową siateczką pułkownik Maximo Davila. – Panienka Jesiis będzie ich podglądać przez okno i gdy tylko panienka pozna tych krzywdzicieli panienki, to proszę mi ich natychmiast pokazać!

– Krzywdziciele? – spluwa ojciec Beltran. – Już raczej rozpustnicy, kanalie, nędznicy. Tak zbezcześcić Donem Asuntę! Tak kompromitować mundur!

– Luisę Canepa, moją służącą, zgwałcił jakiś sierżant, później kapral, a później szeregowiec – czyści okulary porucznik Bacacorzo. – Spodobało się jej czy co, panie komendancie, w każdym razie kurwi się teraz pod przezwiskiem Cyculka i ma alfonsa pedała, którego przezywają Stugębek.

– A teraz, panienko Dolores, proszę mi łaskawie wskazać, za którego z tych tu kawalerów chce pani wyjść za mąż – spaceruje przed trzema rekrutami pułkownik Augusto Yaldes. – A kapelan natychmiast udzieli wam ślubu. Proszę wybierać, proszę wybierać, no i kogo panienka woli na tatusia dla swego przyszłego dzidziusia?

– Moją żonę przyłapali w samym kościele – siedzi sztywno na brzegu krzesła stolarz Adriano Lharąue. – Nie w katedrze, tylko w tym Pana Naszego z Bagazan, proszę pana.

– Właśnie tak, szanowni radiosłuchacze – ryczy Waleczny. – Tych rozpustnych świętokradców nie powstrzymała ani bojaźń przed Bogiem, ani szacunek dla Jego świętego przybytku, ani szlachetna siwizna owej zacnej matrony, która dała początek już dwóm loretańskim pokoleniom.

– I zaczęli mnie szarpać, o Jezu, i chcieli mnie rzucić na ziemię – płacze pani Cristina. – I zataczali się, tak byli pijani, i jakie wulgarne rzeczy mówili. Tak, tak, przy samym ołtarzu, przysięgam.

– Najbardziej miłosierną duszę w całym Loreto, panie generale – grzmi ojciec Beltran. – Znieważyli ją pięć razy!

– I córeczkę też, i kuzyneczkę, i chrześniaczkę, już wiem, Scavino – zdmuchuje łupież ze swych epoletów Tygrys Collazos. – Ale ten księżulek Beltran jest z nami czy z tamtymi? Jest czy nie jest kapelanem wojskowym?

– Protestuję i jako duchowny, i jako żołnierz, panie generale – wciąga brzuch, wypina pierś major Beltran. – Ponieważ ci krzywdziciele szkodzą tak instytucji, jak i ofiarom.

– Oczywiście to, co rekruci chcieli zrobić z damą, jest godne potępienia – uspokaja, uśmiecha się, gestykuluje przepraszająco generał Victoria. – Ale -j jej krewni o mało nie pozabijali ich kijami, proszę]

O tym nie zapominać. Tu mam orzeczenie lekarskie: połamane żebra, hematopsje, rozdarcie ucha. W tym wypadku, doktorku, mamy remis.

– Do Iquitos? – przestaje spryskiwać koszule

1 unosi żelazko Pochita. – Ojej, ale wysyłają nas daleko, Panta.

– Z drewna rozpalasz ogień, który ogrzewa twoje pożywienie, z drewna budujesz dom, w którym mieszkasz, łóżko, w którym śpisz, i tratwę, którą przepływasz rzekę – wisi nad lasem nieruchomych głów, spragnionych twarzy i rozwartych ramion Brat Francisco. – Z drewna strugasz harpun, który łowi paiche, dmuchawę, która powala kapibarę, i trumnę, w której grzebiesz zmarłego. Siostry! Bracia! Klęknijcie za mnie!

– To bardzo poważny problem, Pantoja – potakuje pułkownik López López. – W Contamana burmistrz wydał rozporządzenie prosząc mieszkańców, aby w dniach, kiedy żołnierze są na przepustce, zamykali kobiety w domu.

– A przede wszystkim jak to daleko od morza – puszcza igłę, robi supełek i przegryza nitkę pani Leonor. – W puszczy jest dużo komarów? To moje utrapienie, wiesz o tym.

– Proszę spojrzeć na tę listę – drapie się w czoło Tygrys Collazos. – W niecały rok czterdzieści trzy kobiety w ciąży. Kapelani księdza Beltrana udzielili ślubu około dwudziestu, ale oczywiście zło wymaga środków ostrzejszych niż małżeństwa na siłę. Jak dotąd ani areszty, ani kary nie zmieniły stanu rzeczy: żołnierz, który przyjeżdża na służbę do puszczy, staje się z miejsca szalejącym jebusem.

– Ale to ty, kochanie, wydajesz się najbardziej przygnębiony tym miejscem – otwiera i odkurza walizki Pochita. – Dlaczego, Panta?

– To chyba upał, klimat, prawda? – ożywia się Tygrys Collazos.

– Bardzo możliwe, panie generale – jąka się kapitan Pantoja.

– Ciepła wilgoć w powietrzu, bujna natura – oblizuje wargi Tygrys Collazos. – Mnie się to ciągle przytrafia: przyjeżdżam do puszczy i zaczynam oddychać ogniem, i czuję, że krew zaczyna bulgotać.

– No, gdyby teraz generałowa cię słyszała – śmieje się generał Victoria. – Nie chciałbym być w twojej skórze, Tygrys.

– Z początku myśleliśmy, że to sprawa wyżywienia – poklepuje się po brzuchu generał Collazos. – Że w garnizonach używa się za dużo przypraw, czegoś, co wzmaga seksualny głód mężczyzn.

– Odwołaliśmy się do specjalistów, nawet sprowadziliśmy jakiegoś Szwajcara, który kosztował nas masę pieniędzy – pociera dwa palce pułkownik López López. – Dietetyk z całą kupą dyplomów.

– Pas d'inconvenient – zapisuje w notatniku profesor Bernard Lahos. – Przygotujemy dietę, która nie redukując potrzebnych protein osłabi libido żołnierzy o około 85 procent.

– Tylko proszę nie przesolić – szepce Tygrys Collazos. – Na armii eunuchów również nam nie zależy, doktorze.

– Horcones wzywa Iguitos, Horcones wzywa Iquitos – niecierpliwi się chorąży Santana. – Tak, bardzo ważne, pilne. W związku z operacją Szwajcarska Strawa nie uzyskaliśmy pożądanych efektów. Moi ludzie umierają z głodu, zapadają na gruźlicę. Dziś na apelu znowu dwóch zemdlało, panie komendancie.

– To żaden dowcip, Scavino – ściskając słuchawkę między uchem a ramieniem zapala papierosa Tygrys Collazos. – Rozważyliśmy wszystkie za i przeciw i to jest jedyne rozwiązanie. Posyłam ci naszego Pantaleonka z matką i żoną. Powodzenia.

– Pochita i ja już się przyzwyczaiłyśmy do tej myśli i jesteśmy szczęśliwe, że jedziemy do Iquitos – składa chusteczki, porządkuje spódnice, pakuje obuwie pani Leonor. – A ty ciągle z nosem zwieszonym na kwintę. Dlaczego, synku?

– I wy, Pantoja, jesteście tym człowiekiem, którego potrzebujemy – wstaje i obejmuje go za ramiona pułkownik López López. – Wy skończycie z tym urwaniem głowy.

– Mimo wszystko, Panta, to jest miasto i chyba nawet ładne miasto – wyrzuca szmaty do śmieci, zawiązuje supełki, zamyka teczki Pochita. – No, nie rób takiej miny, góry byłyby gorsze, nie?

– Prawdę mówiąc, panie pułkowniku, nie bardzo wyobrażam sobie jak – przełyka ślinę kapitan Pantoja. – Ale zrobię to, co mi rozkażą, oczywiście.

– Przede wszystkim pojechać do Amazonii – bierze pałeczkę i wskazuje jakiś punkt pułkownik López López. – Waszym ośrodkiem operacyjnym będzie Iquitos.

– Sięgniemy do jądra problemu i wyrwiemy go z korzeniami – uderza pięścią w swą otwartą dłoń pułkownik Victoria. – Bo problemem są, jak się domyślacie, Pantoja, nie tylko zgwałcone kobiety.

– Problemem jest też sprawa rekrutów, którzy muszą w tym nieprzyzwoitym upale żyć jak cnotliwe panienki – strzela językiem Tygrys Collazos. – Odbywać służbę w puszczy to odwaga, Pantoja, nie lada odwaga.

– W amazońskich osadach wszystkie spódniczki mają swego właściciela – gestykuluje pułkownik López López. – Nie ma żadnych burdelików, dziwek, niczego w tym guście.

– Cały tydzień mija w odosobnieniu, na wypełnianiu w lesie różnych zadań, a jedynym ich marzeniem jest przepustka – snuje generał Victoria. – Muszą całymi kilometrami iść do najbliższej osady. A co się dzieje, kiedy tam docierają?

– Nic a nic, z powodu cholernego braku bab – wzrusza ramionami Tygrys Collazos. – Wtedy ci, co sobie wcześniej nie przygadali jakiejś, tracą rozum i po byle kieliszku anyżówki rzucają się jak pumy na wszystko, co staje im na drodze.