Выбрать главу

Co do skarg, które zajmują resztę waszego listu, muszę udzielić wam surowej nagany. Major Zegarra Avalos jest waszym dowódcą i do jego kompetencji, a nie waszych, należy osądzanie użyteczności czy nieużyteczności misji, które się wam powierza. Waszym obowiązkiem jest wypełniać je możliwie najszybciej i najskuteczniej. Odnośnie do kpin, których jesteście obiektem, a Morę oczywiście potępiam, odpowiedzialnością za nie obarczam równie, a może i więcej, wasz brak charakteru, a nie złe instynkty pozostałych. Czyż muszę wam przypominać, że to przede wszystkim na was leży obowiązek takiego postępowania, by traktowano was z najwyższym szacunkiem, którego wymaga nasz podwójny stan kapłana i żołnierza? Tylko raz w moim życiu kapelana, będzie już z piętnaście lat temu, nie uszanowano mnie i zapewniani was, że zuchwalca jeszcze do tej pory pali twarz. Wdziewać sutannę nie oznacza wkładać sukni, kapitanie Rojas, a w wojsku nie tolerujemy kapelanów o babskich skłonnościach. Żałuję, że z powodu źle zrozumianego przez was pojęcia ewangelicznej pokory lub po prostu małoduszności przyczyniacie się do podtrzymywania nikczemnego przekonania, że ksiądz i niewiasta z jednego ciasta i że my, duchowni, nie jesteśmy zdolni do tego, by pójść w ślady Jezusa Chrystusa, który wypędził, nie szczędząc bicza, kupców profanujących świątynię.

Więcej godności i odwagi, kapitanie Rojas!

Wasz przyjaciel,

major (KK) Godofredo Beltran Calila,

4 Dziekan KK V Okręgu Wojskowego.

5

– Obudź się, Panta – mówi Pochita. – Pantaleonku, już szósta!

– Czy kadeciątko już się luszyło? – przeciera oczy Panta. – Można dotknąć brzuszka?

– Nie gadaj jak idiota, co ci tak nagle strzeliło do głowy udawać Chińczyków – robi grymas zniecierpliwienia Pochita. – Nie, nie ruszył się. Dotknij, czujesz coś?

– A jednak okazało się, że z tymi szaleńcami od „bractwa” sprawa jest poważniejsza – macha numerem „El Oriente” Bacacorzo. – No i widział pan, co zrobili w Moronacocha? Rozstrzelać łobuzów, cholera. Dobrze przynajmniej, że policja zrobiła na nich nagonkę, jak sią patrzy.

– Kadecik Pantoja juriiol wstaje laz, dwa przykłada ucho do pępka Pochity Panta. – Nie słyszał kadecik tląbki? Na co kadecik jeszcze czeka, wstawać, wstawać.

– Nie lubię, jak tak mówisz, czy nie widzisz, że po tym, co się stało z tym maleństwem, jestem cała roztrzęsiona? – opiera się Pochita. – Nie przyciskaj mi tak mocno brzucha, jeszcze dzidziusiowi zrobisz krzywdę.

– Kochanie, przecież tylko żartuję – dwoma, palcami robi sobie skośne oczy Panta. – Zarażam się sposobem mówienia jednego z moich pomocników. I z powodu takiego głupstwa będziesz się gniewać? No już, daj buziaka.

– Boję się, że kadecik umarł – pociera sobie brzuch Pochita. – W nocy się nie ruszył i teraz rano się.nie rusza. Coś mu jest, Panta.

– Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z tak normalnym przebiegiem ciąży, proszę pani – uspokaja ją doktor Arizmendi. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku, proszę się nie martwić. A jedyne, co mogę pani zalecić, to szanowanie własnych nerwów. A tu już pani wie, co ma robić, żadnego rozpamiętywania i wspominania o tragedii w Moronacocha.

– A telaz, panie Pantoja, wstawać i polanna gimnastyka – wyskakuje z łóżka Panta. – Do goły, do goły.

– Nienawidzę cię, ażebyś zdechł, no i dlaczego nie możesz mnie posłuchać – rzuca w niego poduszką Pochita. – Nie mów jak te Chińczyki, Panta.

– Jestem bardzo szczęśliwy, kochanie, sprawy idą znakomicie – wymachuje ramionami, robi przysiady Panta. – Nie przypuszczałem, że będę mógł sobie poradzić z misją, którą mi powierzyli. A w sześć miesięcy tak ją ruszyłem, że sam jestem zaskoczony.

– Na początku to nie bardzo to szpiegowanie cię bawiło. Ciągle coś ci się śniło, płakałeś i krzyczałeś przez sen – pokazuje mu język Pochita. – Ale teraz widzę, że jesteś cały zadowolony z tego wywiadu.

– Jasne, że wiem o tej okropności – przytakuje kapitan Pantoja. – Proszę sobie wyobrazić, że moja biedna matka też w końcu obejrzała to widowisko. Zemdlała oczywiście z wrażenia i spędziła trzy dni w klinice, pod ścisłą obserwacją lekarzy, z nerwami zupełnie rozstrojonymi.

– Czy nie miałeś wyjść o wpół do szóstej, synku? – wsuwa głowę pani Leonor. – Śniadanie już masz podane.

– Laz, dwa biolę plyszaic, mamusiu – zgina się, boksuje ze swoim cieniem, skacze przez ska-kankę Panta. – Dzień dobly, pani Leonol.

– Co się stało z twoim mężem, że tak się wygłupia? – dziwi się pani Leonor. – Ty i ja z nerwami w strzępach po tym, co się stało w tym mieście, a on cały szczęśliwy.

– Cały seklet to Blazylijka – szepce Chińczyk, Porfirio. – Przysięgam ci, Ciuciumamo. Poznał ją wczolaj w nocy, u Aladyna Pandulo, i oko mu z-bielało. Nie mógł tego uklyć, oczy mu słupem stanęły z podziwu. Tym lazem wpadł na amen, Ciuciumamo.

– Ciągle jest taka śliczna czy zbrzydła? – mówi Ciuciumama. – Nie widziałam jej od czasu, gdy wyjechała do Manaus. Wtedy nie nazywała się Brazylijka, tylko Olga.

– Jest tak piękna, że klękajcie nalody, a poza tym, co już i tak miała od ulodzenia plima solt, oczkami, pielsiątkami i nóżkami, to wylósł jej jeszcze cudowny tyłeczek – gwiżdże, rzeźbi dłońmi w powietrzu Chińczyk Porfirio. – Telaz się lozumie, dlaczego dwóch facetów zabiło się przez nią.

– Dwóch? – kręci przecząco głową Ciuciumaona. – Tylko ten jankesik, misjonarz, ja przynajmniej wiem tylko o nim.

– A studencik, mamo – wierci palcem w nosie Ciupelek. – Syn prefekta, topielec z Moronacocha. Też się zabił przez nią.

– Nie, to był wypadek – daje mu po łapie, podsuwa chusteczkę Ciuciumama. – Smarkacz zdążył się pocieszyć, znowu w najlepsze przychodził do Domu Ciuciumamy i bawił się z dziewczynkami.

– Ale w łóżku do wszystkich dziewczynek mówił Olga – wyciera nos i oddaje chusteczkę Ciupelek. – Nie pamiętasz, jak go podglądaliśmy, mamo? Klękał i całował je po nogach wyobrażając sobie, że to ona. Zabił się z miłości, głowę bym oddał.

– Ja wiem, dlaczego nie wierzysz, zimna kobieto – wskazuje na swą pierś Chińczyk Porfirio.

Bo tobie blakuje tego, czego Ciupelek i ja mamy za dużo: selca.

– Współczuję pani – wstrząsa się Pochita _ Jeśli ja, która znam tę zbrodnię tylko ze słyszenia i z tego, co wyczytałam, mam koszmary i budzę się, bo śni mi się, że krzyżują kadecika, to pani musi być już kompletnie roztrzęsiona, jeśli pani widziała to stworzonko na własne oczy Ojej pro szę pani, wystarczy, że tylko mówię o tym a iuż dostaję gęsiej skórki, słowo.

– Ach, ta Olga, całe życie siała za sobą spustoszenie – filozofuje Ciuciumama. – I ledwo wrą ca z Manaus, to ją przyłapują w samym środku seansu w kinie „Bolognesi” z jakimś porucznikiem żandarmerii. A ile musiała narozrabiać w Brazylii!

– Kobieta całą gębą, taka, jakie lubię – za gryzą wargi Ciupelek. – Bóg jej ani tu, ani tam me poskąpił, wysoka jak topola i zdaje się że nawet inteligentna.

– No, no, wypierdku, ty chyba chcesz, żebym cię utopiła? – szturcha go Ciuciumama.

– Ja tak tylko, dla zgrywu, specjalnie, żebyś się trochę pozłościła – podskakuje, całuje ją, wybul cha śmiechem Ciupelek. – W moim sercu liczysz się tylko ty. Na inne patrzę okiem fachowca.

– A pan Pantoja już ją zakontraktował? – raowi^ Ciuciumama. – A to byłoby dobre, gdyby w końcu wpadł w sidła kobiety: zakochani zawsze miękną On jest za bardzo uczciwy, coś takiego Przydałoby mu się.