– To znaczy, że cała ta dystrybucja miała miejsce nieraz i że nie była to inicjatywa tego szatańskiego liliputa – sapie, poci się, dusi ojciec Beltran. – To sama Służba Wizytantek obdarowuje żołnierzy tym śmieciem.
– Tylko pożyczamy, nasz budżet jest za skromny, by oddawać te materiały – wyjaśnia kapitan Pantoja. – Konwój od trzech do czterech wizy-tantek musi obsłużyć w ciągu jednego dnia roboczego pięćdziesięciu, sześćdziesięciu, osiemdziesięciu użytkowników. Te nowelki dały bardzo dobre rezultaty i dlatego z nich korzystamy. Żołnierz, który czyta te książeczki podczas oczekiwania w kolejce, korzysta z usługi o dwie, nawet trzy minuty krócej od żołnierza, który ich nie czyta. Jest to wyjaśnione w raportach Służby, księże majorze.
– A jednak jestem skazany na wysłuchiwanie przed śmiercią takich rzeczy, mój Boże – szpera przy wieszaku, bierze kepi, nakłada je i staje na baczność. – Nigdy nie wyobrażałem sobie, że | Siły Lądowe mojej ojczyzny stoczą się na dno ta- «kiej zgnilizny. Spotkanie to jest dla mnie bardzo uciążliwe. Panie generale, proszą o zezwolenie odejścia.
– Proszę bardzo, księże majorze – potakuje przyzwalająco generał Scavino. – Widzicie, Pantoja, do jakiego stanu doprowadza Beltrana ta przeklęta Służba Wizytantek. I ma rację, jak najbardziej. Proszę was, byście w przyszłości zaoszczę-f dzili nam tych drażliwych szczegółów swojej pracy.
– Strasznie się przejęłam tym, co się przydarzyło twojej teściowej, wiesz, Pochita – zdejmuje pokrywkę, próbuje końcem języka, uśmiecha się, gasi płomień Alicja. – To musiało być dla niej okropne zobaczyć to wszystko na własne oczy. Jest jeszcze „siostrą”? Nie dokuczali jej? Zdaje się, że policja w poszukiwaniu winnych aresztuje wszystkich, którzy należą do Ark.
– Po co zażądaliście tego spotkania? Wiecie przecież, że nie życzę sobie widywać was tutaj – patrzy na zegarek generał Scavino. – Im jaśniej i im krócej, tym lepiej.
– Jesteśmy przeładowani pracą – uskarża się kapitan Pantoja. – Czynimy nadludzkie wysiłki, aby sprostać naszym obowiązkom. Ale jest to niemożliwością. Drogą radiową, telefonicznie, listownie bombardują nas żądaniami, którym nie jesteśmy w stanie sprostać.
– Co jest, do jasnej cholery, od trzech tygodni nie przyjeżdża do Bór j a ani jeden konwój wizytantek – wścieka się, potrząsa słuchawką, krzyczy pułkownik Peter Casahuanąui. – Przez was, kapitanie Pantoja, moi ludzie pogrążeni są w stanie kompletnej apatii, złożę skargę do dowództwa.
– Prosiłem o porządny konwój, a przysłaliście mi próbkę – gryzie paznokieć małego palca, spluwa, oburza się pułkownik Maximo Davila. – Czy myślicie, że dwie wizytantki są w stanie obsłużyć stu trzydziestu szeregowców i osiemnastu młodszych podoficerów?
– A co ja mam, kochasiu, zrobić, jeśli nie mamy więcej dziewcząt w rezerwie – macha rękami, opluwa radiotelegraf Ciuciumama. – Żebym znosiła kurwy jak jajka? A zresztą posłaliśmy ci dwie, ale za to jedną była Cyculka, która warta jest dziesięciu innych. I na koniec, kiedy to piliśmy brudzia, krokodylku?
– Złożę skargę do komendantury V Okręgu na stosowane przez was dyskryminacje i kumoterstwo kropka – dyktuje pułkownik Augusto Val-des. – Garnizon nad rzeką Santiago otrzymuje co tydzień jeden konwój a ja jeden na miesiąc kropka. Jeśli myślicie że artylerzyści są gorszymi mężczyznami od tych z piechoty jestem gotów udowodnić wam coś zupełnie przeciwnego przecinek kapitanie Pantoja.
– Nie, mojej teściowej nie czepiali się, ale Pan-ta musiał iść do komisariatu wytłumaczyć, że pani Leonor nie miała nic wspólnego z tą zbrodnią – Pochita też próbuje zupy i zachwyca się, palce lizać, pycha, Alicjo. – Ale przyszedł do domu jakiś policjant, żeby wypytać ją, co widziała. Czy jeszcze jest „siostrą”? A gdzie tam, nawet słyszeć nie chce o Arce, a Brata Francisco chętnie by ukrzyżowała za to, co musiała przeżyć.
– Wiem o tym wszystkim aż nazbyt dobrze i tylko mnie to martwi – przytakuje generał Scavino. – Ale nie zaskakuje: nie kładź palca do ognia, to się nie sparzysz. Ludzie zdeprawowali się i oczywiście chcą coraz więcej. Błąd popełniono już na samym początku, rozpoczynając tę akcję. Nie da się już teraz powstrzymać tej lawiny, liczba zgłoszeń będzie z każdym dniem wzrastać.
– Z każdym dniem, panie generale, będę mógł coraz mniej im sprostać – martwi się kapitan Pantoja. – Moje współpracownice są już na skraju wyczerpania i nie mogę żądać od nich już nic ponad to, co robią, panie generale, bo je stracę. Rozszerzenie Służby jest konieczne. Panie generale, proszę o zezwolenie rozszerzenia jednostki do piętnastu wizytantek.
– Jeśli o mnie chodzi, to prośbę odrzucam – buntuje się, poważnieje, pociera łysinę generał Scar vino. – Na nieszczęście, ostatnie słowo należy d‹Ji tycK strategów w Limie. Waszą prośbę przekażę| ale bez rekomendacji. Dziesięć ladacznic na żołj* dzie Sił Lądowych to i tak już o dziesięć za duża
– Przygotowałem te oto sprawozdania, obliczenia, wykresy dotyczące rozszerzenia Służby – rozrzuca kartoniki, pokazuje, podkreśla, zapala sit kapitan Pantoja. – Jest to drobiazgowe studium, praca nad nim kosztowała mnie wiele bezsennych nocy. Proszę zauważyć, panie generale: przy wzroście budżetu o 22 procent moglibyśmy zdynamizować naszą operatywność o 60 procent, z 500 do 800 usług tygodniowo.
– Zgoda. Scavino – decyduje Tygrys Collazos. – W to warto zainwestować. Służba okazu| się bardzo tania i efektywniejsza od bromowani posiłków, co zresztą nigdy nie dawało dobryc3 rezultatów. Raporty mówią same za siebie chwili gdy SWGPGO zaczęła funkcjonować, liczba incydentów w osadach i miasteczkach zmniejszyła się, a żołnierze są bardziej zadowoleni. Pozwól mu, niech przyjmie te pięć wizytantek.
– A lotnictwo, Tygrys? – wierci się na krześle, wstaje, siada generał Scavino. – Nie widzisz, że mamy przeciw sobie Siły Powietrzne? Wiele razy dawali nam do zrozumienia, że dezaprobują Służbę Wizytantek. A do tego mamy jeszcze naszych własnych oficerów i oficerów Marynarki, którzy uważają, że ta instytucja nie licuje z charakterem Sił Zbrojnych.
– Moja biedna staruszka polubiła tych szaleńców z Arki, panie komisarzu – kręci głową zawstydzony kapitan Pantoja. – Chodziła od czasu do czasu do Moronacocha zobaczyć się z nimi, zanieść im trochę ubranek dla dzieci. To coś dziwnego, wie pan, ona nigdy nie przywiązywała do religii zbyt wielkiej wagi. Ale to przykre doświadczenie wyleczyło ją całkowicie, zapewniam pana.
– Daj mu te pieniądze, świętoszku, i nie zapieraj się tak – śmieje się Tygrys Collazos. – Pantoja robi to dobrze i trzeba go poprzeć. I powiedz mu, żeby wybrał rekrutki cacy, nie zapomnij.
– Ucieszyliście mnie bardzo tą wiadomością, Bacacorzo – oddycha głęboko kapitan Pantoja. – Ten zastrzyk wyciągnie Służbę z wielkiego kłopotu. Przez tak olbrzymią ilość pracy byliśmy już na skraju przepaści.
– Jak widać, pan kapitan dopiął swego, może pan przyjąć pięć wizytantek więcej – oddaje mu zawiadomienie, każe pokwitować odbiór porucznik Bacaccorzo. – Pan kapitan nie musi się martwić tym, że ma przeciwko sobie Scavina i Beltrana, jeśli szefowie z Limy, jak Collazos i Victoria, popierają pana kapitana.
– Oczywiście, że nie będziemy molestować pańskiej matki, proszę się nie martwić, kapitanie – bierze go pod rękę, odprowadza aż do drzwi, podaje mu rękę, żegna komisarz. – Przyznaję, że będzie bardzo trudno znaleźć tych, którzy ukrzyżowali. Zatrzymaliśmy 150 „braci” i 76 „sióstr” i wszyscy to samo. Wiesz, kto ukrzyżował dziecko? Wiem. Kto? Ja. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, jak w tej komedii Trzej muszkieterowie, ten film z Cantinflasem, był pan na tym?