– Ani mru, mm, panie Pantoja, to będzie taki sekrecik między nami, tysięczne dzięki – odzyskuje uśmiech, wdzięk, kokieterię, schodzi po stopniach Brazylijka. – Już idę, już idę, widzę, że ma pan gościa. Kiedy nikt nie będzie słyszał, to będę mogła mówić do pana panie Pantita? To ładniejsze niż Pantaleon czy Pantoja. Do widzenia, pa, pa.
– Oczywiście, Pochita, że to, co zrobili, wydaje się obrzydliwe – podnosi oganiaczkę, czeka parę sekund, uderza, widzi opadającego na ziemię trupka pani Leonor. – Ale gdybyś poznała ich tak jak ja, to byś zobaczyła, że nie mają złego charakteru. Że są ludźmi prostodusznymi, proszę bardzo, ale nie mordercami. Bywałam u nich w domach, rozmawiałam z nimi: z szewcami, stolarzami, murarzami. Większość z nich nawet nie umie czytać. A od chwili kiedy stają się „braćmi” już się nie upijają, nie zdradzają swoich żon, nie jedzą mięsa ani ryżu.
– Miło mi pana poznać, grabula – robi japoński ukłon, przechodzi niczym imperator przez stanowisko dowodzenia, zaciąga się cygarem, wypuszcza dym Waleczny. – Do pańskich usług, jestem na pańskie rozkazy.
– Dzień dobry – węszy w powietrzu, krzywi się, dostaje ataku kaszlu Pantaleon Pantoja. – Proszę siadać. Czym mogę służyć?
– Przez tę cud kobietę, z którą minąłem się w drzwiach, o mało co nie zemdlałem – wskazuje schody, gwiżdże, zachwyca się, pali Waleczny. – Psiakrew, mówiono mi, że Pantiland to raj dla kobiet, i muszę stwierdzić, że nie mija się to z prawdą. Piękne kwiaty rosną w pańskim ogrodzie, Pantoja.
– Mam dużo pracy i nie mogę trwonić czasu, proszę się więc pospieszyć – zrywa się z miejsca, bierze teczkę od akt i próbuje rozproszyć otaczającą go chmurę Pantaleon.Pantoja. – A co do tego Pantilandu, uprzedzam, że zupełnie mnie to nie bawi. Nie mam poczucia humoru.
– Nie ja wymyśliłem nazwę, lecz fantazja ludowa – rozkłada ręce i przemawia niczym do ryczącego tłumu Waleczny – ta wyobraźnia loretańska, zawsze ostra, dowcipna i tak przemyślna. Proszę nie brać tego za złe, panie Pantoja, trzeba być wrażliwym na twory ludowej wyobraźni.
– Pani mnie przeraża – dotyka swego brzucha Pochlta. – Chociaż zerwała pani z Arką, to tak w duchu ciągle jest pani „siostrą” i z jaką miłością pani o nich mówi. Oby tylko nie zachciało się pani kiedyś ukrzyżować kadecika.
– Czy pan przypadkiem nie prowadzi programu w Radio Amazonas? – kaszle, dusi się, ociera załzawione oczy Pantaleon Pantoja. – O szóstej po południu?
– We własnej osobie, oto ma pan przed sobą sławny Głos Walecznego – podnosi głos, ściska niewidzialny mikrofon, deklamuje Waleczny – postrach skorumpowanych władz, bicz na sprzedajnych sędziów, miecz sprawiedliwości, głos, który wsłuchuje się, gromadzi i rozpowszechnia na falach eteru tętno życia społeczeństwa Amazonii Peruwiańskiej.
– Kiedyś przy jakiejś okazji słuchałem pańskiego programu, dosyć popularny, prawda? – wstaje, szuka czystego powietrza, oddycha głęboko Pantaleon Pantoja. – Jestem zaszczycony pańską wizytą. Czemu ją zawdzięczam?
– Jestem człowiekiem nowoczesnym i postępowym, bez przesądów i uprzedzeń, przychodzę więc, aby podać panu pomocną dłoń – wstaje, idzie za nim, otacza go kłębami dymu, wyciąga galaretowate palce Waleczny. – Zresztą wydaje mi się pan dość sympatycznym człowiekiem i wiem, że możemy zostać przyjaciółmi. Wierzę w przyjaźnie od pierwszego wejrzenia, mam nosa, nigdy mnie nie zawodzi. Chcę panu pomóc.
– Jestem bardzo panu wdzięczny – pozwala się tarmosić, klepać po ramionach, rezygnuje i znów staje przy biurku, znów kaszle Pantaleon Pantoja. – Ale, prawdę mówiąc, nie potrzebuję pańskiej pomocy. Przynajmniej w tej chwili.
– Tak się panu wydaje, niewinny i nieświadom niczego człowieku – ogarnia całą przestrzeń nieokreślonym gestem, gorszy się pół żartem, pół serio Waleczny. – W tej enklawie erotyzmu żyje pan z dała od światowego gwaru i jak wnoszę, nie zdaje pan sobie z wielu rzeczy sprawy. Nie wie pan, o czym mówi ulica, jakie niebezpieczeństwa pana osaczają.
– Mam bardzo mało czasu – patrzy na zegarek, niecierpliwi się Pantaleon Pantoja. – Albo powie mi pan w końcu, o co panu chodzi, albo wyświadczy mi pan tę grzeczność i odejdzie.
– Jeśli nie zażądasz od niej, aby mnie przeprosiła, to moja noga w tym domu już więcej nie postanie – płacze, zamyka się w swoim pokoju, nie chce jeść, grozi pani Leonor. – Ukrzyżować mojego przyszłego wnuczka! Żeby nie wiem jak bardzo była zdenerwowana z powodu swego stanu, to nie myśl, że puszczę jej płazem takie chamstwo.
– Jestem poddawany naciskom, którym bardzo trudno jest się oprzeć – gasi cygaro w popielniczce, rozgniata je, robi zatroskaną minę Waleczny. – Gospodynie, ojcowie, szkoły, instytucje kulturalne, kościoły wszelkiej maści, nawet wiedźmy i znachorzy. Jestem tylko człowiekiem i moja wytrzymałość ma swoje granice.
– Co to za mętlik – uśmiecha się widząc rozpływającą się ostatnią chmurkę dymu Pantaleon Pantoja. – Nie rozumiem ani słowa, proszę mówić jaśniej i od razu przystąpić do rzeczy.
– Miasto żąda ode mnie, abym okrył Pantiland hańbą, a pana zrujnował – streszcza się szczerząc zęby Waleczny. – Czy pan nie zdawał sobie sprawy, że Iquitos to miasto o zdeprawowanym sercu, ale purytańskiej fasadzie? Służba Wizytantek to skandal, który tylko człowiek tak postępowy i nowoczesny jak ja może zaakceptować. Pozostała część miasta jest przerażona całą tą sprawą i, mówiąc bez ogródek, chce, bym pana zniszczył.
– Zniszczyć mnie? – poważnieje Pantaleon Pantoja. – Mnie? Zniszczyć służbę Wizytantek?
– W całej Amazonii nie ma czegoś aż tak solidnego, czego Głos Walecznego nie byłby w stanie zrównać z ziemią – pstryka palcami, parska: nadyma się Waleczny. – Bez wstydliwej skromności, jeżeli ja wezmę pana na muszkę, Służba Wizytantek nie przetrwa tygodnia, a pan będzie musiał zwiewać z Iquitos, i to natychmiast. Taka jest smutna rzeczywistość, mój przyjacielu.
– A więc przyszedł pan grozić – prostuje się Pantaleon. Pantoja.
– Nic z tych rzeczy, wprost przeciwnie – odpiera widma, łapie się za serce niczym tenor, przelicza niewidzialne banknoty Waleczny. – Do tej pory wytrzymywałem naciski, bo pasjonuje mnie duch walki, jak również kierowałem się kwestią pewnych zasad. Ale w przyszłości, w związku z tym, że ja też muszę żyć, a powietrzem żyć się nie da, będę je wytrzymywać za małym wynagrodzeniem. Nie wydaje się to panu rozsądne?
– A więc przyszedł mnie pan szantażować – wstaje, blednie, przewraca dokumenty, biegnie do schodków Pantaleon Pantoja.
– Pomóc przyszedłem, człowieku, proszę się tylko zapytać, a dowie się pan o huraganowej sile mojej audycji – napręża mięśnie, wstaje, przechadza się, gestykuluje Waleczny. – Obala sędziów, podprefektów, rozbija małżeństwa, co zaatakuje, rozpada się. Za parę nędznych solów jestem gotów bronić przez radio Służby Wizytan-tek i jej mózgu. Wydać w pańskiej obronie, panie Pantoja, wielką bitwę.
– Niech mnie lepiej przeprosi ta stara wiedźma, która się nie zna na żartach – tłucze filiżanki, rzuca się na łóżko, drapie Pantaleona, płacze Pochita. – Ty i ona doprowadzicie do tego, że ze zdenerwowania stracę dzidziusia. Ty myślisz, idioto, że powiedziałam jej to na poważnie? Ja tak sobie powiedziałam, żartowałam.
– Sinforoso! Palomino! – klaszcze, krzyczy Pantaleon Pantoja. – Pielęgniarz!
– Co panu jest, proszę się tylko nie denerwować, proszę się uspokoić – staje w miejscu, cichnie, rozgląda się zaalarmowany Waleczny. – Nie musi mi pan udzielać natychmiastowej odpowiedzi. Proszę się poradzić, sprawdzić, kim jestem, i podyskutujemy w przyszłym tygodniu.