– Zaistniały przypadki pederastii, nawet zoo-filii – dodaje pułkownik López López. – Proszę sobie wyobrazić, że pewien kapral z Horcones został przyłapany w trakcie współżycia z małpą.
– Małpa nosi absurdalne przezwisko Mamki Bloku Piątego – powstrzymuje śmiech chorąży Santana. – To znaczy nosiła, bo natychmiast posłałem jej kulę w łeb. Degenerat siedzi w areszcie, panie pułkowniku.
– Podsumowując: wstrzemięźliwość powoduje zepsucie, jakiego świat nie widział – mówi generał Victoria. – I demoralizację, stany nerwicowe, apatię.
– Tych głodomorów trzeba nakarmić, Pantoja – patrzy mu uroczyście w oczy Tygrys Collazos. – I tu na was kolej, tu użyjecie swojego talentu organizatorskiego.
– Panta, dlaczego jesteś taki ogłupiały i osowiały – chowa swój bilet do torebki i pyta, gdzie jest wyjście do samolotu, Pochita. – Będziemy mieli wielką rzekę, będziemy mogli się kąpać, robić wycieczki do indiańskich osad. No już, uśmiechnij się, głuptasku.
– Co ci jest, dlaczego jesteś taki dziwny, synku? – obserwuje chmury, śmigła, drzewa pani Leonor. – Przez całą podróż nie powiedziałeś ani słowa. Co cię tak dręczy?
– Nic, nic, mamusiu, nic, Pochita – zapina pas bezpieczeństwa Panta. – Czuję się dobrze, nic mi nie jest. Patrzcie, już dolatujemy. To chyba Amazonka, nie?
– Przez te ostatnie dni zachowywałeś się jak idiota – nakłada okulary przeciwsłoneczne, zdejmuje płaszcz Pochita. – Nic się nie odzywałeś, chodziłeś jak śnięty. Uff, ale piekło. Nigdy nie byłeś taki dziwny, Panta.
– Trochę się niepokoiłem moim nowym zadaniem ale już przeszło – wyjmuje portfel, wyciąga banknoty do taksówkarza Panta. – Tak, tak, szefie, numer 549, Hotel Lima. Poczekaj, mamo, pomogę ci wysiąść.
– Jesteś wojskowym, tak? – rzuca na krzesło swój neseser, zdejmuje pantofle Pochita. – Wiedziałeś że mogą cię posłać wszędzie. Iquitos nie jest takie najgorsze, Panta, no popatrz, prawda, ze wydaje się sympatyczne?
– Masz rację, zachowywałem się jak idiota – otwiera szafę, wiesza mundur, garnitur Panta. – Może za bardzo przyzwyczaiłem się do Chiclayo; przysięgam, że już mi przeszło. No to teraz bierzemy się do rozpakowywania. Ale upał, co, maleńka?
– Jeśli o mnie chodzi, to mogłabym całe życie mieszkać w hotelu – kładzie się na łóżku, przeciąga się Pochita. – Wszystko robią za ciebie, o mc nie trzeba się martwić.
– A pasowałoby ci złożyć zamówienie na kadecika Pantoję w hoteliku? – zdejmuje krawat, koszulę Panta.
– Na kadecika Pantoję? – wybałusza oczy, rozpina bluzkę, opiera się łokciem o poduszkę Pochita. – Naprawdę? Już możemy go zamówić, Pantaleonku?
– Przyrzekłem ci przecież: przy trzeciej gwiazdce – ściąga spodnie, składa je i wiesza Panta. – Będzie loretańczykiem, jak ci się widzi?
– Cudownie, Panta – śmieje się, klaszcze, skacze na materacu Pochita. – Ojej, jak fajnie, kadecik Pantaleonek junior.
– Trzeba go zamówić jak najszybciej – rozkłada i wyciąga ręce Panta. – Żeby nadszedł szybciuteńko. Chodź, maleńka, no gdzie uciekasz?
– No, no, co ci jest? – wyskakuje z łóżka, biegnie do łazienki Pochita. – Zwariowałeś?
– Chodź, chodź, kadecik – potyka się o walizkę, przewraca krzesło Panta. – Zamówimy go teraz. No chodź, Pochita.
– Ale przecież jest jedenasta rano, dopiero przyjechaliśmy – wali rękami, odpycha, odskakuje, złości się Pochita. – Puść, twoja mama nas usłyszy, Panta.
– Spróbujemy, jak to nam idzie w Iquitos, na pierwszy raz, w hoteliku – dyszy, walczy, obejmuje, potyka się Pantaleonek. – Chodź, kochanie.
– Proszę spojrzeć, co uzyskaliście tymi oskarżeniami i raportami – wymachuje wytatuowanym pieczątkami i podpisami rozkazem generał Scavino. – Wy też, majorze Beltran, jesteście temu winni: proszę popatrzeć, co ten typ będzie tu organizował.
– Podrzesz mi spódnicę – chowa się za szafę, rzuca poduszkę, prosi o spokój Pochita. – Nie poznaję cię, Panta, ty, zawsze taki grzeczniutki, co ci jest, zostaw, sama zdejmę.
– Chciałem zło wyplenić, a nie stać się jego siewcą – czyta raz i drugi zawstydzona twarz majora Beltrana. – Skąd mogłem przypuszczać, że lekarstwo będzie gorsze od choroby, panie generale. Niepojęte, niewiarygodne. I pan, panie generale, pozwoli na coś tak okropnego?
– Stanik, pończoszki – poci się, rzuca, kuli, przeciąga Pantaleonek. – Tygrys miał rację: ciepła wilgoć, oddycha się ogniem, krew kipi. No chodź, uszczypnij mnie, gdzie lubię. Uszko, Pochita.
– Tak w dzień to ja się wstydzę, Panta – uskarża się, przykrywa kołdrą, wzdycha Pochita. – Później zaśniesz, a zdaje się, że o trzeciej masz być w komendanturze, zawsze zasypiasz.
– Wezmę prysznic – klęka, schyla się, wyprostowuje Pantaleonek. – Nie mów nic, nie rozpraszaj mnie. Uszczypnij w uszko. O tak, tak. Oj, maleńka, umieram, nie wiem, kim jestem.
– Wiem, bardzo dobrze wiem, kim jesteście i w jakim celu przyjechaliście do Iquitos – mamrocze generał Roger Scavino. – I powiem wam prosto z mostu, że wasza obecność w tym mieście absolutnie mnie nie cieszy. Sprawę trzeba postawić od razu jasno, kapitanie.
– Przepraszam, panie generale – jąka się kapitan Pantoja. – Wydaje mi się, że zaszło jakieś nieporozumienie.
– Jestem przeciwny służbie, którą macie tutaj organizować – przybliża łysinę do wentylatora, przymyka na chwilę oczy generał Scavino. – Oponowałem od początku i nadal twierdzę, że to obrzydliwość.
– A przede wszystkim niepojęta już amoralność – wachluje się z wściekłością ojciec Beltran.
– Komendant i ja nic już nie mówiliśmy, bo od rozkazywania jest dowództwo – rozkłada chusteczkę i wyciera pot z czoła, skroni, szyi generał Scavino. – Ale nie przekonali nas, kapitanie.
– Ja z tym projektem nie mam nic wspólnego, panie generale – poci się nie ruszając się z miejsca kapitan Pantoja. – Sam byłem zaskoczony, kiedy przekazano mi ›tę wiadomość, proszę księdza.
– Księże majorze – poprawia ojciec Beltran. – Nie umiecie patrzeć na szlify.
– Przepraszam, księże majorze – stuka delikatnie obcasami kapitan Pantoja. – W ogóle nie przyłożyłem ręki do tego, zapewniam.
– Nie jesteście jednym z tych mózgów Intendentury, które wymyśliły to świństwo? – bierze wentylator, przystawia do twarzy, czaszki i chrypi generał Scavino. – W każdym razie są pewne sprawy, które należy z miejsca wyjaśnić. Nie mogę zapobiec, by ta okropność zaczęła prosperować, ale postaram się, by rzuciło to jak najmniej cienia na Siły Zbrojne. Nikt nie zhańbi tego wyobrażenia o Siłach Lądowych, jakie sobie zdobyły w Loreto, od czasów, gdy stanąłem na czele Piątego Okręgu.
– Jest to również moim najgorętszym pragnieniem – patrzy przez ramię generała na błotnistą wodę rzeki, łódź załadowaną bananami, niebieskie niebo, ogniste słońce kapitan Pantoja. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Bo, gdyby wiadomość rozeszła się, to skandal jak sto diabłów gotowy – podnosi głos, opiera ręce o framugę okna generał Scavino. – Panowie stratedzy z Limy mogą sobie najspokojniej przy biurku planować świństwa, bo jak się rozpęta burza, to wszystko spadnie na generała Scavino.
– Całkowicie się z panem zgadzam – poci się, dostrzega na rękawach munduru rozrastającą się plamę potu, zapewnia solennie kapitan Pantoja. – Nigdy w życiu nie poprosiłbym o powierzenie mi tej misji. To coś tak dalekiego od mojej normalnej pracy, że nawet nie wiem, czy będę ją w stanie wypełnić.
– Na drewnie twój ojciec i twoja matka złączyli się, aby cię spłodzić, i na drewnie położyła się i rozwarła nogi, by cię zrodzić, ta, która cię zrodziła – krzyczy, grzmi tam w górze, w ciemnościach, Brat Francisco. – Drewno poczuło Jego ciało, stało się czerwone od Jego krwi, wchłonęło Jego łzy, przesiąkło Jego potem. Drewno jest święte, drewno niesie zdrowie. Siostry! Bracia! Rozkrzyżujcie za mnie ramiona.