– Wyrzućcie stąd tego chama i wykąpcie w rzece – rozkazuje wbiegającym na schodki ludziom Pantaleon Pantoja. – I nie wpuszczajcie już więcej tego typa do centrum logistycznego.
– Słuchaj pan, nie popełniaj pan samobójstwa, niech się pan nie wygłupia, ja jestem w Iquitos nadczłowiekiem – wywija rękami, odpycha, broni się, ślizga, oddala, znika, wpada do wody Waleczny. – Puść mnie! Ręce precz! Co to znaczy, słuchaj pan, będzie pan mocno żałować, panie Pantoja, przyszedłem panu pomóc. Ja jestem pana przyj acieeee!
– To wielki cham, zgoda, ale nawet kamienie słuchają jego programu – przegląda porzuconą gazetę na stoliku „Lucho's Bar” porucznik Bacacorzo. – Oby ten prysznic w Itaya nie przysporzył panu problemów, panie kapitanie.
– Wolę mieć problemy niż ulec brudnemu szantażowi – tytuł, który pyta: Czy wiecie, kim jest i co robi Yacuruna, zaciekawia kapitana Pantoja. – Złożyłem raport Tygrysowi Collazos i jestem pewien, że on zrozumie. Raczej martwi mnie coś innego, Bacacorzo.
– Dziesięć tysięcy usług, panie kapitanie? – Książę czy demon wód, sprowadzający wiry albo niebezpieczne miejsca na rzekach, można przeczytać między palcami porucznika Bacacorzo. – Co? Przy letnim upale doszły do piętnastu tysięcy?
– Plotki – Jeździ na kajmanach lub na grzbiecie gigantycznych boa, głosi ilustracja, nad którą pochylił głowę kapitan Pantoja. – Czy to prawda, że jest ich tak dużo? Tu, w Iquitos. O Służbie, o mojej osobie?
– W nocy znowu śniło mi się to samo, Panta – dotyka skroni Pochita. – Ciebie i mnie krzyżowali na tym samym krzyżu, każde z nas po jednej stronie. A pani Leonor przychodziła i wbijała nam włócznię, mnie w brzuch, a tobie w ptaszka. Co za wariacki sen, prawda, kochanie?
– Jest pan najsławniejszym człowiekiem w mieście, rzeczywiście – „Na nogi zakłada żółwie skorupy”, zapewnia danie zasłonięte w połowie łokciem porucznika Bacacorzo. – Najbardziej znienawidzonym przez kobiety, obiektem największej zawiści mężczyzn. A Pantiland, za przeproszeniem, jest głównym tematem wszystkich rozmów. Ale pan i tak z nikim się nie spotyka i żyje tylko dla Służby Wizytantek, więc co to może pana kapitana obchodzić.
– Obchodzi, ale nie ze względu na mnie, tylko ze względu na rodzinę – „A w nocy osłaniają go firanki ze skrzydeł motyli”, może w końcu doczytać kapitan Pantoja. – Moja żona jest bardzo wrażliwa, a teraz, w jej stanie, jeśli coś się wyda. wywarłoby to na niej upiorne wrażenie. O matce wolę nie myśleć.
– A propos plotek – ciska gazetę na podłogę, odwraca się, przypomina sobie porucznik Bacacorzo. – Muszę panu opowiedzieć coś bardzo zabawnego. Scavino przyjął delegację notabli z Nauta, z burmistrzem na czele. Zjawili się z memoriałem, haha!
– Uważamy wyłączne obsługiwanie koszar i baz Marynarki przez Służbę Wizytantek za bezprawny przywilej – nakłada okulary, patrzy na, swych towarzyszy, przyjmuje uroczystą postawę i czyta burmistrz Paiva Runhui. – Żądamy, aby pełnoletni obywatele, posiadający książeczkę wojskową, z dalekich osad amazońskich byli uprawnieni do korzystania z tej Służby i według tych samych; obniżonych taryf co żołnierze.
– Służba ta, drodzy przyjaciele, istnieje tylkc w waszej zwyrodniałej wyobraźni – przerywa mu, uśmiecha się do nich, patrzy z życzliwością z ojcowską czułością generał Scavino. – Jak mogła wam przyjść do głowy prośba o spotkanie w tak nonsensownej sprawie? Gdyby prasa dowiedziała się o tej petycji, to pan, panie Paiva Runhui, niezbyt długo cieszyłby się swym urzędem.
– Oto jak dajemy cywilom zły przykład, wiodąc na pokuszenie wsie, które żyły w biblijnej czystości – zmienia się na twarzy ojciec Beltran. – Mam nadzieję, że kiedy stratedzy z Limy przeczytają ten memoriał, spalą się ze wstydu.
– Posłuchaj tego i poszukaj krzesła, bo zaraz siądziesz, Tygrys – ściska słuchawkę, czyta z gniewem memoriał generał Scavino. – Już wiadomość zaczęła docierać do najdalszych zakątków, posłuchaj tylko, o co te typy z Nauta proszą. Już nam zaczyna wisieć nad głowami skandal, przed którym tak ostrzegałem.
– Co pan tak liczy na palcach – unosi część kurczaka i gryzie porucznik Bacacorzo. – Jak to mówi Scavino, panowie z Intendentury zawsze kończą na matematycznym szaleństwie.
– A to skurwysyny, przedtem protestowali, bo żołnierze przejeżdżali się po ich kobietach, a teraz protestują, bo sami potrzebują kobiet, żeby się po nich przejechać – bawi się suszką Tygrys Colla-zos. – Nijak ich nie zadowolisz, lubią protestować. Wyrzuć ich za drzwi i nie przyjmuj od nich takich kurewskich podań, Scavino.
– Zgroza bierze – zawiązuje sobie serwetkę na szyi, zalewa sałatkę oliwą i octem, bierze widelec i je kapitan Pantoja. – Gdyby rozszerzono Służbę na cywilów, to, biorąc pod uwagę męską część mieszkańców Amazonii, zapotrzebowanie wzrosłoby z dziesięciu tysięcy do miliona usług miesięcznie, co najmniej.
– Musiałby pan importować wizytantki z zagranicy – likwiduje resztki mięsa, zostawia białawą kość, pije łyk piwa, wyciera sobie usta, ręce i majaczy porucznik Bacacorzo. – Puszcza zamieniłaby się w jedno burdelisko, a pan, w swoim gabineciku nad Itayą, łapałby czas tego potopu ciupciania na milionie stoperów. Proszę się przyznać, panie kapitanie, że to nawet by się panu podobało?
– Nawet sobie nie wyobrażasz, Pochita, co widziałam – stawia kosz na obrusie, wyciąga paczkę i daje ją w prezencie Alicja. – W piekarni Abdona Laguna, który jest w Arce, zaczęli wypiekać bułki męczennika z Moronacocha. Mówią na nie bułeczki-dzieci, a ludzie kupują je masami. Przyniosłam ci jedną, popatrz.
– Prosiłem o dziesięć, a ty przyprowadzasz mi dwadzieścia – obserwuje znad poręczy głowy, gładkie, kędzierzawe, czarne, rude, kasztanowate, Pantaleon Pantoja. – Myślisz, Ciuciumama, że będę tracił cały dzień na egzaminowanie kandydatek?
– To nie moja wina – schodzi ze schodków trzymając się poręczy Ciuciumama. – Rozeszła się pogłoska, że są wolne cztery miejsca, i kobiety ze wszystkich dzielnic zaczęły się złazić jak muchy. Przyszły nawet z San Juan de Munich i z Tam-shiyaco. Co pan chce, wszystkie dziewczęta z Iqui-tos chcą pracować z nami.
– Tak naprawdę to nie rozumiem tego – schodzi za nią przyglądając się tłustym plecom, galaretowatym pośladkom, opuchniętym łydkom, Pantaleon Pantoja. – Tutaj zarabiają niewiele, a pracy mają dużo. Co je tak tutaj ciągnie? Może ten elegant Porfirio?
– Pewność, proszę pana – wskazuje głową wielobarwne ubrania, grupki, które brzęczą jak roje pszczół, Ciuciumama. – A na ulicy nie ma żadnej pewności. Dla „praczek” po jednym dobrym dniu przychodzą trzy złe i żadnych wakacji, a w niedzielę żadnego odpoczynku.
– A Smarkul jest u siebie tyranem – gwiżdże, każe im. być cicho, daje znak, aby się przybliżyły,
– Ciupelek. – Każe im zdychać z głodu, źle je traktuje, a przy pierwszym potknięciu won. Nie wie, co to znaczy szacunek ani ludzkie podejście.
– Tutaj jest inaczej – robi słodkie miny, dotyka kieszeni Ciuciumama. – Klienci zapewnieni, ośmiogodzinny dzień pracy, a pan ma tak wszystko zorganizowane, że są zadowolone. Czy pan nie widzi, że nawet kary przyjmują bez żadnych docinków?
– To prawda, że pierwszego dnia trochę się przestraszyłam – kroi, smaruje masłem, marmoladą, próbuje, przeżuwa pani Leonor – ale co mamy zrobić, ta bułka-dziecko jest najpyszniejszym pieczywem w Iquitos. Prawda, syneczku?
– No dobrze, zaraz Wybierzemy tę czwórkę – decyduje Pantaleon Pantoja. – Chińczyk, na co czekasz, każ im się ustawić.
– Lozdzielcie się tlochę, dziewczęta, żebyście się pokazały z lepszej stlony – bierze za ramiona, obmacuje plecy, każe wystąpić, cofnąć się, odwrócić się bokiem, ustawia, mierzy Chińczyk Porfirio. – Maleńkie do przodu, a duże do tyłu.