Pułkownik PSL Peter Casahuanąui, szef garnizonu w Borja, z żalem musi zakomunikować SWGPGO, że podczas pobytu w tej jednostce konwoju nr 25, kierowanego przez osobnika nazywanego Ciupelkiem, a złożonego z wizytantek: Coki, Kindziulki, Flor i Maclovii, pobytu, który należało przedłużyć o osiem dni w związku z fatalnym stanem pogody, uniemożliwiającym start hydroplanu „Dalila” iż rzeki Marańón, zanotowano pewne incydenty poniżej wyszczególnione:
1. W celu uniemożliwienia nawiązania przez wizytantki pozaregulaminowych kontaktów z żołnierzami, umieszczono je wszystkie po akcji usługowej (usługi zostały wyświadczone normalnie w dniu przybycia konwoju) w sali podoficerów odpowiednio do tego przystosowanej. Dzięki stosownej denuncjacji dowództwo jednostki zostało poinformowane, że pilot „Dalili”, alias Wariat, przygotowuje nielegalną transakcję proponując podoficerom z Borja usługi wspomnianych wizytantek w zamian za opłaty pieniężne. Trzech podoficerów jednostki, zaskoczonych podczas tej operacji w godzinach nocnych, otrzymało kary ścisłego, a osobnik o przydomku Wariat został zatrzymany w areszcie do czasu odlotu konwoju, wizytantkom zaś udzielono nagany.
2. Na trzeci dzień pobytu konwoju w garnizonie Borja, mimo zaciągnięcia czujnych straży wokół pomieszczenia, w którym rozlokowano wizytantki, stwierdzono zbiorową ucieczkę wizytantki Maclovii i szefa warty odpowiedzialnej za dozór konwoju, pierwszego sierżanta Teofilo Gualino. Natychmiast przedsięwzięto wszystkie należyte środki, by rozpocząć akcję pościgową i przechwycić uciekinierów, którzy, jak ustalono, zbiegli przywłaszczając sobie bezprawnie ślizgacz garnizonu. Po dwóch dniach intensywnych poszukiwań uciekinierzy zostali odnalezieni w miejscowości Santa Maria de Nieva, w której udzieliło im pomocy i schronienia w swym tajnym przytułku Bractwo Arki, po przepłynięciu cudem, jeśli weźmie się pod uwagę warunki atmosferyczne i stan rozszalałej rzeki (dzięki boskiemu wstawiennictwu dziecka-męczennika z Moronacocha według naiwnej wiary zbiegów) katarakt Marańonu. Miejsce schronienia fanatyków Arki zostało zadeiumejowane żandarmerii, która przystąpiła do obławy, niestety zakończonej niepowodzeniem, „bracia” bowiem zdołali ukryć się w lesie. Zaś dezerterzy z Borja zostali zatrzymani próbując początkowo stawiać opór, ale grupa pościgowa pod dowództwem chorążego Camilo Bohórąuez Rojas zmusiła ich szybko do poddania się. Stwierdzono wówczas na podstawie dokumentów skonfiskowanych delikwentom, że tego samego dnia rano zawarli małżeństwo w obecności zastępcy gubernatora Santa Maria de Nieva, cywilnie, i kościelny ślub przed kapelanem tamtejszej misji. Pierwszy sierżant Teofilo Gualino został pozbawiony wszystkich swoich stopni, zdegradowany do stopnia szeregowca i ukarany stu dwudziestoma dniami więzienia o chlebie i wodzie, a skandaliczny wybryk wpisany do karty służby z zakwalifikowaniem „wykroczenie karygodne”. Co się tyczy wizytantki Maclovii, zostaje ona odesłana do centrum logistycznego, aby SWGPGO podjęła wobec niej sankcja, które uzna za stosowne.
Niech Bóg zachowa Pana w opiece!
Podpisano:
pułkownik PSL Peter Casahuanąui,
szef garnizonu w Borja (nad rzeką Marańón).
Iquitos, 12 października 1957.
Przyjacielu Pantoja!
Cierpliwość, jak wszystko co ludzkie, ma swoje granice. Nie chcę insynuować, że nadużywa pan mojej, ale każdy bezstronny obserwator mógłby powiedzieć, że ją pan depcze i tratuje, albowiem jak nazwać owo kamienne milczenie, którym zostały przyjęte wszystkie moje przyjacielskie ustne przekazy, wysłane panu w ciągu ostatnich miesięcy poprzez pańskich pracowników – Ciupelka, Ciuciumamę i Chińczyka Porfirio? Sprawa jest tragicznie prosta, musi to pan zrozumieć i w końcu nauczyć się rozpoznawać tych, co chcą być jego przyjaciółmi, i tych, co nimi nie są, albo, proszę mi wybaczyć, panie Pantoja, pański kwitnący interes diabli wezmą. Całe liasto żąda ode mnie, bym zaatakował i pana, i to, co wszyscy porządni ludzie w Iquitos uważają za skandal bez precedensów i okoliczności łagodzących. Pan wie już dostatecznie dobrze, że jestem człowiekiem nowoczesnym, gotowym przed swoją śmiercią zobaczyć, zrobić i poznać wszystko, zdolnym w imię postępu zaakceptować, by na tej pięknej ziemi loretańskiej, gdzie przyszedłem na świat, zakwitł i taki przemysł jak pański. Ale nawet ja, z moim pojemnym umysłem, nie mogę nic więcej, jak zrozumieć również tych, których ogarnia przerażenie, którzy robią znak krzyża i wznoszą krzyk pod niebiosa. Z początku były tylko cztery, przyjacielu Pantoja, a teraz – dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt? A pan przywozi i rozwozi jawnogrzesznice niebem i rzekami Amazonii. Proszę przyjąć do wiadomości, że ludzie wbili sobie do głowy, by utrącić pański interes. Rodziny nie mogą spać spokojnie, wiedząc, że w niewielkiej odległości od ich domów, w zasięgu wzroku ich niepełnoletnich córek, rozrasta się ten wrzód rozkiełznania i występku, a pan na pewno już zauważył, że dzieci z Iquitos, traktując to jak największą zabawę, przybiegają nad brzeg rzeki, by oglądać odpływanie i przypływanie statku, odloty i przyloty wodnopłatowca z jego papuzimi pasażerami. Nie dalej jak wczoraj komentował mi to ze Jzami w oczach dyrektor Gimnazjum OO. Augustianów, ten staruszek gołębiego serca i wielkiego umysłu, ojciec Jose Maria.
Niech pan spojrzy prawdzie w oczy: życie i śmierć pańskiego złotodajnego interesu jest w moich rękach. Do tej pory opierałem się naciskom i ograniczałem się tylko do nadawania od czasu do czasu dyskretnych ostrzeżeń, aby uśmierzyć wściekłość obywateli, ale jeśli będzie pan nadal trwać przy swoim niezrozumieniu i uporze, a przed końcem miesiąca nie znajdzie się w moim posiadaniu to, co mi się należy, nie będzie ani dla pańskiego przedsiębiorstwa, ani dla pańskiego mózgu i szefostwa nic innego jak tylko wojna na śmierć, bez litości i współczucia, i wy wszyscy poniesiecie fatalne konsekwencje.
O tych i wielu innych sprawach chętnie bym z panem przyjacielsko pogawędził, panie Pantoja. Ale obawiam się pańskiego charakteru, braku opanowania, tych pańskich nie najlepszych manier, a zresztą pozwoli pan, że stwierdzę z uśmiechem na ustach, iż dwie kąpiele wbrew mojej woli w brudnych wodach Itaya to wszystko, co pański uniżony sługa może przyjąć jako żart i wybaczyć: przy trzeciej odpowiedziałbym, jak przystoi mężczyźnie, choć gwałtu nie lubię.
Wczoraj widziałem pana, przyjacielu Pantoja, o zachodzie słońca przechadzającego się aleją Gonzalez Vigil, w pobliżu przytułku dla starców. Już chciałem podejść i przywitać się z panem, ale dostrzegłem, że jest pan w tak wybornym towarzystwie i przeżywa pan tak słodkie chwile, że nie uczyniłem tego, albowiem umiem być dyskretny i wyrozumiały. Bardzo ucieszyło mnie rozpoznanie pięknej damulki, którą pan obejmował i która obdarzała pana pieszczotami w uszko. Ależ to nie jest jego szanowna małżonka, powiedziałem sobie w myśli, lecz ów kobiecy diament o przebogatej i sławnej przeszłości sprowadzony z Manaus przez tego przemysłowego śmiałka. Ma pan gust wyśmienity, panie Pantoja, i proszę przyjąć do wiadomości, że wszyscy miejscowi mężczyźni zazdroszczą panu, bowiem Brazylijka to najbardziej kusicielska i pożądana istota, jaka kiedykolwiek postawiła swą stopę w Iquitos, szczęściarz z pana i szczęściarze z żołnierzyków. Czy państwo szli właśnie przyjrzeć się zachodowi słońca nad pięknym jeziorem Morona, przysiąc sobie dozgonną miłość w wąwozie, w którym zostało ukrzyżowane dziecko-męczennik, jak to ostatnio jest w modzie wśród miejscowych zakochanych?
Serdeczny uścisk dłoni od znanego panu przyjaciela,
XXX
SWGPGO
Raport numer osiemnaście
Dotyczy
ogólnie: Służby Wizytantek przy Garnizonach, Posterunkach Granicznych i innych Obiektach;
szczegółowo: wypadków zaistniałych podczas pobytu konwoju nr 25 w Borja między 22 a 30 września 1957.