– Tymi drzwiami przewalą się setki osób, to biuro zostanie zawalone protestami, apelami z tysiącem podpisów, anonimowymi listami – gestykuluje, krąży nerwowo, składa i rozkłada wachlarz ojciec Beltran. – Cała Amazonia podniesie krzyk pod niebiosa i pomyśli, że projektodawcą tego skandalu jest generał Scavino.
– Już słyszę tego demagoga Walecznego, jak pluje w mikrofon kalumniami przeciw mojej osobie – irytuje się, krzywi generał Scavino.
– Mam polecenie, by Służba działała w jak największej tajemnicy – odważa się zdjąć kepi, wytrzeć chusteczką czoło, oczy kapitan Pantoja. – Tę wskazówkę będę miał cały czas na uwadze, panie generale.
– A co, do diabła, wymyślicie, żeby ludzi uspokoić? – krzyczy, krąży wokół biurka generał Scavino. – Czy w Limie pomyśleli o roli, jaką przyjdzie mi tu odegrać?
– Jeśli pan generał tego sobie życzy, dziś jeszcze mogę złożyć podanie o przeniesienie – blednie kapitan Pantoja. – Aby udowodnić, że w zorganizowaniu Służby Wizytantek nie kierują mną żadne osobiste interesy.
– Geniusze, też wymyślili eufemizm – odwrócony tyłem, stuka obcasami, patrzy na iskrzącą się rzekę, chaty, ścianę drzew ojciec Beltran. – Wizytantki, wizytantki.
– Żadnych przeniesień. W ciągu tygodnia przysłaliby następnego intendenta – siada z powrotem, chłodzi się wentylatorem, wyciera łysinę generał Scavino. – Od was zależy, aby cała ta sprawa nie splamiła honoru Sił Lądowych. Bierzecie na swoje barki, Pantoja, odpowiedzialność o rozmiarach wulkanu.
– Pan generał może spokojnie spać – prostuje się, odrzuca ramiona do tyłu, patrzy przed siebie kapitan Pantoja. – Siły Lądowe są tym, co najbardziej w moim życiu szanuję i kocham.
– Najlepiej się im przysłużycie, jeśli będziecie trzymać się jak najdalej od wojska – łagodzi ton, przybiera miły wyraz twarzy generał Scavino. – Przynajmniej w okresie, gdy będziecie dowodzić tą Służbą.
– Przepraszam? – mruga kapitan Pantoja. – Jak pan generał powiedział?
– Że nie życzę sobie, by wasza noga kiedykolwiek stanęła w komendanturze czy w koszarach Iguitos – przybliża do bzykających i niewidzialnych skrzydeł to jedną, to drugą stronę dłoni generał Scavino. – Zostajecie pozbawieni prawa uczestnictwa w jakichkolwiek oficjalnych uroczystościach, defiladach, mszach. Jak również noszenia munduru. Będziecie ubierać się wyłącznie w odzież cywilną.
– Czy nawet do pracy mam przychodzić po cywilnemu? – wciąż mruga kapitan Pantoja,
– Wasze miejsce pracy usytuowane będzie jak najdalej t»d komendantury – patrzy podejrzliwie, z zakłopotaniem, z litością generał Scavino. – Człowieku, czy jesteście aż tak naiwni? Wyobrażacie sobie, że dla zadania, które macie tu wykonać, będę wam otwierał biuro w jednostce? Przydzieliłem wam magazyn w okolicach Iquitos, na brzegu rzeki. Proszę być zawsze ubranym po cywilnemu. Nikt nie powinien dowiedzieć się, że to miejsce ma jakikolwiek związek z wojskiem. Zrozumiano?
– Tak jest, panie generale – potakuje ogłupiały kapitan Pantoja. – Tylko że ja nie oczekiwałem takiego obrotu sprawy. To będzie, no nie wiem, tak jakbym musiał zmienić skórę.
– Proszę udawać, że odkomenderowano was do Służby Wywiadowczej – odchodzi od okna, zbliża się do niego, obdziela go życzliwym uśmiechem major Beltran – bowiem od waszych umiejętności maskowania się zależy wasze życie.
– Spróbuję się przystosować, panie generale – bełkoce kapitan Pantoja.
– Nie wypada również, byście zamieszkali w Kolonii Wojskowej, tak więc proszę sobie poszukać mieszkania na mieście – ociera chusteczką brwi, uszy, wargi i nos generał Scavino. – I proszę nie utrzymywać żadnych stosunków z kadrą oficerską.
– Pan generał chce powiedzieć: stosunków przyjacielskich? – plącze się kapitan Pantoja.
– No chyba, że nie miłosnych – śmieje się albo kaszle, albo chrząka ojciec Beltran.
– Wiem, że przyjdzie to wam bardzo ciężko – przyjacielsko potakuje generał Scavino. – Ale nie ma innego wyjścia, Pantoja. Charakter waszej misji wymagać będzie kontaktowania się z szumowinami całej Amazonii. Tylko wasze osobiste po święcenie może zapobiec splamieniu naszej instytucji.
– Krótko mówiąc, mam zataić pozycję i stanowisko oficera – dostrzega w dali gołe dziecko wspinające się na drzewo, różową i kulawą czaplę, horyzont płonących zarośli kapitan Pantoja. – Ubierać się w odzież cywilną, żyć między cywilami, pracować jak cywil.
– Ale zawsze myśleć jak wojskowy – uderza lekko o stół generał Scavino. – Wyznaczyłem pewnego porucznika, by spełniał funkcję łącznika między nami. Będziecie spotykać się raz na tydzień i poprzez niego będziecie mi składać raporty ze swojej pracy.
– Proszę się o nic nie martwić: będę jak grób – chwyta za szklankę i mówi na zdrowie porucznik Bacacorzo. – O wszystkim jestem poinformowany, panie kapitanie. Czy możemy spotykać się we wtorki? Pomyślałem sobie, że najlepszymi miejscami spotkań będą zawsze knajpki, burdeliki. Teraz będzie pan musiał dosyć często odwiedzać takie miejsca, nie?
– Doprowadził do tego, żebym poczuł się jak przestępca, coś jakby przestępca – przygląda się wypchanym małpom, papugom i ptakom, ludziom, którzy na stojąco piją przy barku, kapitan Pantoja. – Jak, do diabła, mam rozpoczynać pracę, jeśli nawet generał Scavino mnie sabotuje. Jeśli nawet zwierzchnicy zaczynają mnie zniechęcać rozkazując, żebym się przebrał, żebym się nie pokazywał.
– Taki zadowolony poszedłeś do komendantury, a wracasz taki ogłupiały – staje na palcach, całuje! go w policzki Pochita. – Co się stało, Panta? Spóźniłeś się i generał Scavino zmył ci głowę?
– Pomogę panu, panie kapitanie, w czym tylko będę mógł – częstuje go pasemkami smażonej) chonty porucznik Bacacorzo. – Nie jestem specjalistą, ale zrobię wszystko, co tylko możliwe. Proszę nie narzekać, wielu oficerów dałoby nie wiem co, żeby tylko znaleźć się na pana miejscu. Proszę tylko pomyśleć, jaką będzie miał pan swobodę: pan kapitan sam będzie decydować o swoich godzinach pracy. Nie mówiąc już o innych przyjemnościach, panie kapitanie.
– I tutaj mamy mieszkać, w takim brzydkim miejscu? – patrzy na obdrapane ściany, brudną podłogę, pajęczyny na suficie pani Leonor. – Dlaczego nie dali ci mieszkania w Kolonii Wojskowej? Jest taka ładna. Znowu zabrakło ci charakteru, Panta.
– Proszę nie myśleć, Bacacorzo, że zaczynam wszystko widzieć w czarnych kolorach, ale ostatnio chodzę jak pijany, tak mnie zbili z tropu – próbuje, żuje, przełyka, mruczy pyszność kapitan Pantoja. – Administratorem jestem dobrym, to tak Ale wyrwali mnie z żywiołu, gdzie czułem się jak ryba w wodzie, a o tym, co mam teraz robić, nie mam zupełnie pojęcia.
– Pan kapitan rzucił już okiem na swój ośrodek operacyjny? – ponownie napełnia szklanki porucznik Bacacorzo. – Generał Scavino wydał rozporządzenie: żaden oficer z Iquitos nie może zbliżać się do tego magazynu nad Itayą pod groźbą kary trzydziestu dni ścisłego.
– Jeszcze nie, pójdę jutro rano – pije, wyciera usta, powstrzymuje się od czknięcia kapitan Pantoja. – Bo, szczerze mówiąc, żeby wypełnić tę misję, jak należy, trzeba by mieć w tym przedmiocie doświadczenie. Znać świat marginesu, chociaż trochę być hulaką.
– To ty tak ubrany masz zamiar iść do komendantury, Panta? – zbliża się, dotyka koszuli bez rękawów, przygląda się podejrzliwie niebieskim spodniom, dżokejce Pochita. – A twój mundur?