Выбрать главу

8

– Obudź się, syneczku, już szósta – puka do drzwi, wchodzi do sypialni, całuje Pantaleona w czoło pani Leonor. – O, już wstałeś.

– Godzinę temu, mamo, zdążyłem się już wykąpać i ogolić – ziewa, robi gest niezadowolenia, zapina koszulę, zgina się Panta. – Bardzo źle spałem, znowu te przeklęte koszmary. Wszystko przygotowałaś?

– Spakowałam ci ubrań na trzy dni – przytakuje, wychodzi, wraca ciągnąc walizkę, pokazuje porządnie ułożoną bieliznę pani Leonor. – Starczy?

– Za dużo, będę tam nie więcej jak dwa dni nakłada dżokejkę, przegląda się w lustrze Pan4 ta. – Płynę nad Huallaga, do Mendozy, starego kumpla ze szkoły. Razem skończyliśmy szkoł^ w Chorillos. Nie widziałem go już kupę lat.

– No więc do tej pory nie chciałem do tego przykładać zbyt dużej wagi, bo wydawało mi się że nie warto – czyta telegramy, konsultuje się z oficerami, studiuje raporty, jest obecny na zebraj niach, mówi przez radiotelegraf generał Scavino. Żandarmeria już od miesięcy prosi nas o porno nie starcza im sił do walki z takim fanatyzmer Tak, jasne, tej Arki. Otrzymałeś raporty? Zaczyna to wszystko pachnieć już nieprzyjemnie. Tył w tym tygodniu dwie nowe próby ukrzyżowania

W Puerto America i w Dos de Mayo. Nie, Tygrys, nie złapano ich.

– Ale wypij mleko, Pantaleonku – napełnia filiżankę, wsypuje cukier, biegnie do kuchni, przynosi bułeczki pani Leonor. – A te tosty, które ci zrobiłam? Posmaruję je trochę masłem i marmoladą. Zjedz coś, syneczku, proszę cię.

– Trochę kawy i nic więcej – ciągle stoi, popija, patrzy na zegarek, niecierpliwi się Panta. – Nie jestem głodny, mamusiu.

– Jeszcze się rozchorujesz – uśmiecha się troskliwie, łagodnie, obstaje przy swoim, bierze go pod ramię, zmusza, by usiadł, pani Leonor. – Nawet kęsa nie spróbujesz, już sama skóra i kości na tobie. Przez ciebie, Panta, mam całe nerwy w strzępach. Nie jesz, nie śpisz, pracujesz przez cały boży dzień. Tak nie można, na płuca ci się rzuci.

– Cicho, mamusiu, nie bądź głupia – poddaje się, wypija jednym haustem całą filiżankę, kręci głową, zagryza bułką, ociera sobie usta Panta. – Sekret dobrego zdrowia po trzydziestce to post. Czuję się bardzo dobrze, nie przejmuj się. Zostawiam ci tu trochę pieniędzy, na wszelki wypadek.

– Znowu gwiżdżesz ten Most na rzece Kwai – zatyka sobie uszy pani Leonor. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo znienawidziłam tę przeklętą melodię. Pochitę też doprowadzała do szału. Czy nie możesz gwizdać czegoś innego?

– Gwizdałem? Nawet nie zauważyłem – czerwieni się. kaszle, idzie do swojej sypialni, patrzy smutno na zdjęcie, unosi walizkę, wraca do jadalni Panta. – A propos Pochity, gdyby nadszedł list od niej…

– Pchanie wojska w to całe gówno nie podoba mi się – zastanawia się, przejmuje się, waha, próbuje złapać muchę, pudłuje Tygrys Collazos. – Walczyć z czarownikami i fanatykami to robota księży, a w najlepszym razie policji, a nie żołnierzy. To aż tak daleko zaszła sprawa?

– Odłożę go i schowam aż do twojego powrotu, wiem, wiem, nie musisz mi. dawać takich głupich rad – gniewa się, klęka, pucuje mu buty, szczotkuje spodnie, koszulę, dotyka jego twarzy pani Leonor. – Chodź, pobłogosławię cię. Idź z Bogiem, syneczku, i postaraj się, zrób wszystko…

– Już dobrze, wiem, wiem, nie spojrzę na nie, słowem się nie odezwę – zamyka oczy, zaciska pięści, krzywi twarz Panta. – Będę im wydawać rozkazy na piśmie i odwrócony do nich plecami. Ty też mi nie dawaj głupich rad, mamo. '

– A co, na miłość boską, zrobiłam, żeby Bóg zesłał na mnie taką karę – płacze, wznosi ręce pod sufit, rozpacza, tupie pani Leonor. – Mój syn wśród tych wykolejonych przez dwadzieścia cztery godziny, i to z rozkazu wojska. Jesteśmy pośmiewiskiem całego Iquitos, na ulicy wytykają mnie palcami.

– Uspokój się, mamo, nie płacz, błagam, nie mam teraz czasu – obejmuje ją, głaszcze, całuje w policzek Panta. – Wybacz, jeśli krzyknąłem na ciebie. Jestem trochę zdenerwowany, nie przejmuj się tym.

– Gdyby żyli twój ojciec i twój dziadek, to umarliby z przerażenia – ociera oczy brzegiem spódnicy, wskazuje na pożółkły obraz pani Leonor. – W grobach się muszą przewracać, jak widzą, co ci rozkazano. W ich czasach nie poniżano oficerów do takich rzeczy.

– Od ośmiu miesięcy powtarzasz mi to samo cztery razy dziennie – krzyczy, miarkuje się, zniża głos, uśmiecha się z przymusem, tłumaczy Panta. – Jestem żołnierzem, muszę wypełniać rozkazy i dopóki nie wydadzą mi innego, moim obowiązkiem jest jak najlepiej wykonać tę pracę. Już ci mówiłem, jak chcesz, to mogę wysłać cię do Limy, mamo.

– Dosyć zaskakujące, tak, panie generale – grzebie w torbie, wyciąga garść kartoników i zdjęć, pakuje, zalakowuje, proszę to wysłać do Limy, rozkazuje pułkownik Peter Casahuanąui. – Podczas ostatniego przeglądu odzieży odkryliśmy, że połowa żołnierzy nosi modlitwy Brata Francisco albo obrazki dziecka-rnęczennika. Posyłam panu generałowi parę okazów.

– Ja nie jestem taka jak niektóre, co to opuszczają rodzinny dom, jak tylko pojawia się pierwsza lepsza trudność, nie obrażaj mnie – wyprostowuje się, wygraża wskazującym palcem, przyjmuje wojowniczą postawę pani Leonor. – Ja nie jestem z tych, co to wynoszą się z dnia na dzień bez słowa, z tych, co to kradną dziecko ojcu.