– Ale niestety tak nie jest w moim przypadku – zasmuca się, robi nieokreślony, zawstydzony gest kapitan Pantoja. – Nigdy nie byłem hulaką. Nawet jako chłopak.
– Że nie możemy spotykać się z rodzinami oficerów? – chwyta za miotełkę z piór, szczotkę, kubeł, trzepie, odkurza, dziwi się pani Leonor. – Że musimy żyć tak, jakbyśmy byli cywilami?
– Proszę sobie wyobrazić, że jako kadet, gdy dostawaliśmy przepustki, wolałem zostać w szkole i pouczyć się – wspomina z nostalgią' kapitan Pantoja. – Wkuwałem matematykę, przede wszystkim, najbardziej ją lubię. Nigdy nie chodziłem na zabawy. I chociaż może się to wydawać śmieszne, to nauczyłem się tylko najłatwiejszych tańców: bolera ł walca.
– I nawet sąsiedzi nie powinni wiedzieć, że jesteś kapitanem? – przeciera szyby, szoruje podłogi, maluje ściany, przeraża się Pochita.
– To, co mnie spotyka, jest więc przerażające – ogląda się wokół z lękiem, mówi na ucho porucznikowi kapitan Pantoja. – Jak ktoś, kto nigdy nie miał w swoim życiu do czynienia z wizytantkami, może stworzyć Służbę Wizytantek, Bacacorzo?
– Misja specjalna? – wyciera drzwi, wykłada szafy papierem, wiesza obrazy Pochita. – Będziesz współpracował ze służbą wywiadowczą? Aha, rozumiem, to dlatego tyle sekretów, Panta?
– Już sobie wyobrażam tysiące oczekujących, ufających mi żołnierzy – przygląda się badawczo butelkom, wzrusza się, marzy kapitan Pantoja – którzy tylko liczą dni i myślą już jadą, już są niedaleko, i włosy mi stają dęba, Bacacorzo.
– A co mnie obchodzi jakiś tam sekret wojskowy – porządkuje w szafach, szyje zasłony, odkurza abażury, zapala lampy pani Leonor. – Sekreciki wobec własnej mamusi? No, opowiadaj, opowiadaj.
– Nie chcę zawieść ich zaufania – dręczy się kapitan Pantoja. – Ale od czego, psiakrew, mam zacząć?
– Pożałujesz, jak mi nie powiesz – ściele łóżka, rozkłada dywaniki, poleruje meble, ustawia szklanki, talerze, układa sztućce w kredensie Pochita. – Już nigdy więcej uszczypnięć, tam gdzie lubisz, żadnego gryzienia w uszko. Jak wolisz, kochanie.
– Za dobry start, panie kapitanie – próbuj* ożywić go uśmiechając się i wznosząc toast porucznik Bacacorzo. – Jeśli wizytantki nie przychodzą do kapitana Pantoja, kapitan Pantoja musi pójść do wizytantek. To chyba najprostsze wyjście, tak mi się zdaje.
– Szpieg, Panta? – zaciera ręce, rozgląda się po pokoju, ale żeśmy z tej obory zrobiły cudo, prawda, pani Leonor, szepce Pochita. – Jak w filmach? Ojej, jakie to emocjonujące, kochanie.
– Proszę przejść się tej nocy po wszystkich kurwiarniach w Iquitos – zapisuje adresy na serwetce porucznik Bacacorzo. „Mac Mao”, „007”, „Jednooki kot”, „Świętoszek”. Żeby wczuć się w atmosferę. Bardzo chętnie bym towarzyszył panu kapitanowi, ale pan wie, instrukcje Scavina są jednoznaczne.
– A dokąd to tak elegancko, synku? – pani Leonor mówi a jakże, nie do poznania, Pochita, należy nam się nagroda. – No, no, ale się wystroiłeś, nawet krawat. Zgrzejesz się. Zebranie na wysokim szczeblu? W nocy? Ty w roli tajnego agenta, Panta, a to zabawne. Tak, tak, pst, pst, już milczę.
– Proszę w jakimkolwiek z tych miejsc zapytać o Chińczyka Porfirio – składa i chowa mu do kieszeni serwetkę porucznik Bacacorzo. – To facet, który może pomóc panu kapitanowi. Sprowadza „praczki” do domu. Pan kapitan wie, co to jest „praczka”?
– Dlatego ani Go nie utopiono, ani nie spalono, ani nie powieszono, ani nie ukamienowano, ani nie odarto ze skóry – jęczy i płacze nad trzaskaniem pochodni i szmerem modlitw Brat Francisco. – Dlatego został przybity gwoździami do drewna, dlatego wolał krzyż. Niech słucha ten, który chce słuchać, niech rozumie ten, który chce rozumieć. Siostry! Bracia! Trzy razy w piersi uderzcie się za mnie.
– Dobry wieczór, tak, hm, psik – wyciera sobie nos, siada na ławce, opiera się o kontuar Pantaleon Pantoja. – Tak, tak, piwo proszę. Niedawno przyjechałem do Iquitos i dopiero zaczynam poznawać miasto. Lokal nazywa się „Mao Mao”, tak? Aha, i dlatego te strzały, totemy, rozumiem.
– Oto piwko, zimniutkie – podaje, wyciera szklankę, wskazuje salon barman. – Tak, „Mao Mao”. Prawie nikogo nie ma, bo dziś jest poniedziałek.
– Chciałbym się czegoś dowiedzieć, ehem, hm,' hm – odchrząkuje Pantaleon Pantoja – gdyby to było możliwe, oczywiście. Tak po prostu, dla ciekawości.
– Gdzie można ciemki przygadać? – robi kółeczko z kciuka i wskazującego palca barman. – Właśnie tu, ale dziś wszystkie poszły zobaczyć Brata Francisco, tego świętego od krzyża. Ale o, proszę popatrzeć, kto przyszedł. Porfirio, chodź tu. Przedstawiam ci pana, zainteresowany jest w informacji turystycznej.
– Buldeliki i dziewczynki? – puszcza oko, kłania się, podaje mu rękę Chińczyk Porfirio. – Oczywiście, płoszę pana. Cała przyjemność po mojej stlonie, w dwie minuty poinfolmuję pana o wszystkim. Będzie to pana kosztować tylko jeden blowalek, taniocha, plawda?
– Bardzo mi miło – zaprasza go, by się przysiadł, Pantaleon Pantoja. – Tak, oczywiście, piwo. Proszę tylko nie myśleć, że mam w tym jakiś osobisty interes, chodzi raczej o sprawy techniczne.
– Techniczne? – robi grymas wstrętu barman. – Chyba nie jest pan tajniakiem?
– Buldelików jest mało – unosi trzy palce Chińczyk Porfirio. – Pańskie zdlowie. Dwa porządne, jeden stlaszna dziula, dla żeblaków. Są też dziewczynki, któle chodzą od domu do domu, na własną lękę. „Płaczki”. Słyszał pan?
– Ach tak? To interesujące – zachęca go u-śmiechami Pantaleon Pantoja. – Ja tylko tak, z ciekawości, osobiście nie odwiedzam takich lokali. Ma pan kontakty? To znaczy, znajomości, przyjaciół w tych miejscach?
– Gdzie tylko są kurwy, tam Chińczyk czuje się jak ryba w wodzie – śmieje się barman. – Nazywają go Fumanchu z Belen, prawda, chrzestny? Belen to ta dzielnica pływających domów, Wenecja Amazonii, był już pan tam?
– Wszystkiego w życiu plóbowałem i nie ma czego żałować, płoszę pana – zdmuchuje pianę i popija Chińczyk Porfirio. – Folsy nie żłobiłem, ale zdobyłem doświadczenie. Biletel w kinie, motolowy łodzi, łowca wężów na ekspolt.
– I ze wszystkich tych miejsc wywalili cię na zbity pysk za kurewstwo, chrzestny – przypala mu papierosa barman. – Zaśpiewaj panu to, co ci mamuśka przepowiedziała.
– Chińczyk, co się ulodzi między żeblakami, zdechnie alfonsem albo za klatkami!
Śpiewa i wybucha śmiechem Chińczyk Porfirio. – Ach, moja ulocza mamuśka, któla telaz jest w niebie. Laz się żyje, więc trzeba to dobrze przeżyć, nie? Łykniemy sobie długi blowalek, płoszę pana?
– Chętnie, ale hm, hm – czerwieni się Pantaleon Pantoja – mam lepszy pomysł. A gdybyśmy tak, przyjacielu, zmienili otoczenie.
– Pan Pantoja? – płynie miód z ust pani Ciuciumamy. – Proszę, proszę czuć się jak u siebie w domu. Tutaj wszyscy są mile widziani oprócz mundurowych, bo oni ciągle proszą o rabat. Cześć, Chińczyku, bandziorze.
– Pan Pantoja przyjechał plosto z Limy i jest przyjacielem – całuje w policzki, szczypie w zadki Chińczyk Porfirio. – Chce tutaj założyć jakiś intełesik. Domyślasz się, usługi plima solt, Ciuciumamo. Ten liliput nazywa się Ciupelek i jest maskotką lokalu, płoszę pana.
– Raczej, taka twoja mać, powiedz kierownikiem, barmanem i wykidajłem – sięga po butelki, zbiera szklanki, sprawdza rachunki, włącza adapter, pogania kobiety do tańca Ciupelek. – A więc po raz pierwszy przychodzi pan do Domu Ciuciumamy? – Ale nie ostatni, sam pan się przekona. Dziewcząt jest niewiele, bo prawie wszystkie poszły zobaczyć Brata Francisco, tego, który wzniósł ten olbrzymi krzyż przy jeziorze Morona.