– Słuchałyście radia? – kręci się ze zdenerwowania w taksówce, słyszy, jak kierowca krzyczy z przerażenia, powtarza za nim to niemożliwe, co za nieszczęście, płaci, wysiada, wpada do Pantilandu trzaskając drzwiami, jęczy Iris. – Złapali Brata Francisco! Ukrywał się gdzieś przy rzece Napo, blisko Mazan. Jezu, co oni mu teraz zrobią, co oni zrobią!
– Nie żałuję niczego, co zrobiłem – widzi wychodzącego z domu kamieniarza od nagrobków i męża Alicji, widzi przejeżdżające samochody, dzieciaki w mundurkach i z książkami pod pachą, staruszkę sprzedającą losy, czuje się nieswojo, zapina marynarkę Panta. – Postąpiłem zgodnie z własnym sumieniem, a to również jest obowiązkiem żołnierza. Stawię czoło wszystkiemu, co mnie spotka. Miej do mnie zaufanie, mamo.
– Zawsze miałam, syneczku – szczotkuje go, czyści mu buty, obciąga mundur, wyciąga ramiona, całuje go, ściska, patrzy na wąsaczy ze starego obrazu pani Leonor. – Zawsze ślepo w ciebie wierzyłam. Ale przy tej całej sprawie już nie wiem, co myśleć. Oszalałeś, Panta. Nałożyć mundur wojskowy, żeby wygłosić przemówienie na pogrzebie takiej ka! Czy myślisz, że twój ojciec, dziadek zrobiliby coś takiego?
– Mamusiu, proszę cię, nie powtarzaj ciągle tego samego – widzi, jak sprzedawczyni losów i ślepiec witają mężczyznę, który idzie czytając gazetę, widzi obficie lejącego psa, odwraca się i podchodzi do drzwi Panta. – Zdaje się, że już ci mówiłem: raz na zawsze zabrania się surowo wspominać tę sprawę.
– Już dobrze, siedzę cicho, ja potrafię posłusznie wypełniać rozkazy – błogosławi go, żegna się z nim. na ścieżce, wraca do swojej sypialni, rzuca się na łóżko wstrząsana płaczem pani Leonor. – Daj Bóg. żebyś nie żałował, Panta. Modlę się, żeby cię to nie spotkało, ale jestem pewna, że ta okropność, którą popełniłeś, przyniesie nam same nieszczęścia.
– No tak, w pewnym sensie tak, przynajmniej mnie – uśmiecha się bez przekonania, toruje sobie drogę między krewnymi aresztantów stłoczonymi przy więziennej bramie, oczekującymi godziny widzenia, odpycha dziecko wrzeszczące żółwiki, małpeczki, porucznik Bacacorzo. – Straciłem awans, który należał mi się w tym roku, nie ma wątpliwości. Ale trudno, stało się i niczego nie można cofnąć.
– To ja rozkazałem wam sprowadzić kompanię honorową, ja rozkazałem wam oddać honory tej biednej kobiecie – schyla się, by zawiązać sznurowadła, dostrzega dewizę „Pieniądze z Amazonii dla Amazonii” na drzwiach Banku Amazońskiego kapitan Pantoja. – Całą odpowiedzialność ponoszę ja i tylko ja. Oświadczam to w piśmie do generała Collazos i tak osobiście powiem to generałowi Scavino. Wy, Bacacorzo, nie ponosicie żadnej winy: regulamin jest całkowicie jasny.
– Spał sobie, jak go znaleźli – siada na hamaku Sinforosa Caiguasa, mówi otoczona wizytantka-mi Penelopa. – Zrobił sobie kryjówkę z gałęzi i liści, całymi dniami modlił się, tego, co mu przynosili apostołowie, w ogóle nie tykał. Jadł tylko korzonki, zioła. To święty, święty.
– Bogiem a prawdą to nie powinienem był wtedy słuchać pana kapitana – zanurza ręce w kieszeniach, wchodzi do łodziami „Raj”, prosi o małą kawę z mlekiem, czy to nie ten profesor, ten znachor, słyszy, jak pyta go kapitan Pantoja, on, we własnej osobie, odpowiada porucznik Bacacorzo. – Tak między nami mówiąc, to, o co mnie pan poprosił, to szczyt idiotyzmu. Ktoś, kto miałby wszystkie klepki w porządku, poszedłby do Scavina i powiedział mu o tym, co pan zamierza zrobić, żeby pana powstrzymał. Teraz pan kapitan byłby mi wdzięczny.
– Za późno już na żale – słyszy profesora dającego jakiejś kobiecie rady jeśli chcesz, by twój nowo narodzony zaczął szybko mówić, zgnieciesz mu w buzi ziarna kukurydzy, kapitan Pantoja. – Jeśli tak myślicie, Bacacorzo, to dlaczego, do cholery, nie zrobiliście tego. Przynajmniej nie 'miałbym wyrzutów sumienia, jeśli nie dostaniecie z mojej winy tego awansu.
– Bo nie wszystkie klepki mam w porządku – puka się w czoło, pije kawę z mlekiem, płaci, słucha profesora, który rekomenduje swemu klientowi a jeśli twojego synlsja ukąsi żmija, to daj mu ssać żółć majaz, wychodzi na ulicę porucznik Bacacorzo. – Moja żona zawsze mi to mówi. Ale teraz poważnie, był pan tak wstrząśnięty śmiercią tej wizytantki, że serce mi zmiękło.
– Ten naczelny „El Oriente” przysięga na wszystkie świętości, że to nie on wydał Pirata przysięga i płacze, że nie pisnął policji ani słó-weczka – przychodzi ostatnia do Pantilandu, ogłasza przynoszę nowiny, siada na hamaku, dostaje za-dyszki Coca. – Może sobie gadać, ile chce, już mu podpalili samochód i mało brakowało, a spaliliby mu tę jego gazetę. Jak nie wyjedzie z Iquitos, to „bracia” go zabiją. Myślicie, że pan Andoa wiedział, gdzie się ukrywał Brat Francisco?
– Poza tym sama myśl, żeby oddać honory wojskowe kurwie, była tak obłędna, że w końcu zafascynowała mnie – wybucha śmiechem, kręci się pośród wędrownych handlarzy, po zatłoczonych sklepach z alei Lima, dostrzega, że „Bazar Moderno” wywiesił nową tablicę „Artykuły słynne ze swej trwałości i wspaniałego wyglądu”, porucznik Bacacorzo. – Nie wiem, co mi się stało, zaraził mnie pan swoim obłędem.
– To nie był żaden obłęd, to była decyzja powzięta z całą rozwagą i spokojem – kopie puszkę, przechodzi po asfalcie, uskakuje przed ciężarówką, depcze cień drzew na Placu Broni kapitan Pantoja. – Ale to już zupełnie inna historia. Przyrzekam wam, Bacacorzo, zrobić wszystko, by sprawa ta jak najmniej wam zaszkodziła.
– Świetna anegdota dla wnuków, choć na pewno nie będą chciały mi wierzyć – uśmiecha się, opiera się o Kolumnę Bohaterów, zauważa, że nazwiska są zatarte lub zaświnione przez ptaki, porucznik Bacacorzo. – Chociaż nie, przecież będziemy mieć gazety. Czy pan wie, że nie mogę przyzwyczaić się do pana w mundurze? Wydaje mi się pan zupełnie kimś innym.
– Ze mną jest to samo, czuję się dziwnie. Trzy lata to kawał czasu – okrąża Bank Kredytowy, spluwa przy Żelaznym Domu, dostrzega właściciela Hotelu Imperiał, który idzie za jakąś dziewczyną, kapitan Pantoja. – Widzieliście się już ze Sca-vino?
– Nie, nie widziałem się – patrzy na lśniące w glazurze ścian okna komendantury, wchodzi na bulwar Tarapaca, zatrzymuje się, by przyjrzeć się wychodzącej z aparatami fotograficznymi z Hotelu Turystów grupce cudzoziemców, porucznik Bacacorzo. – Kazał mi powiedzieć, że moja misja specjalna już skończona, to znaczy współpraca z panem kapitanem. Mam stawić się u niego w poniedziałek.
– Macie cztery dni, by nabrać sił i przygotować się do burzy – depcze skórkę banana, przygląda się odrapanym ścianom dawnego Gimnazjum OO. Augustianów,- pożerającym go zielskom, tratuje grupkę mrówek, które ciągnęły liść, kapitan Pantoja. – Jest to więc nasze ostatnie oficjalne spotkanie.
– Muszę jeszcze panu powiedzieć o pewnej plotce, uśmieje się pan – zapala papierosa przy pomniku Rotary Club, zauważa na esplanadzie bulwaru uczennice grające w siatkówkę porucznik Bacacorzo. – Czy pan wie, jaka bujda krążyła przez dłuższy czas wśród ludzi, którzy widzieli nas zawsze razem i w odludnych miejscach? No wiec proszę sobie wyobrazić: że jesteśmy pedałami. Masz ci los, nawet z tego się pan nie śmieje.
– Trzymają go w Mazan i wokół całej wsi postawili żołnierzy – przyciska ucho do odbiornika, krzycząc powtarza to, co udaje jej się usłyszeć, biegnie na przystań, pokazuje na rzekę Kurczak. – Wszyscy płyną do Mazan ratować Brata Francisco. Widzieliście? Jezu, ile łodzi, ślizgaczy i tratw. Patrzcie, patrzcie.
– Podczas tych lat półtajnych spotkań i rozmów zacząłem was, Bacacorzo, bardzo cenić – kładzie mu rękę na ramieniu, widzi skaczące, odbijające piłkę, biegnące gimnazjalistki, czuje łaskotanie w uchu, drapie się kapitan Pantoja. – W tej dziwnej sytuacji, w jakiej się znalazłem, byliście jedynym przyjacielem, jakiego miałem przez ten cały czas. Chciałbym, żebyście wiedzieli o tym. I o tym, że jestem wam bardzo wdzięczny.