– Pan też od pierwszej chwili wydał mi się bardzo sympatyczny – patrzy na zegarek, zatrzymuje taksówkę, otwiera drzwiczki, wsiada, odjeżdża porucznik Bacacorzo. – I mam wrażenie, że jestem jedynym człowiekiem, który zna pana takim, jakim pan naprawdę jest. Życzę powodzenia w komendanturze, to, co pana tam czeka, trudno opisać. No to czołem, panie kapitanie.
– Aaaa, proszę, proszę, oczekiwałem was – wstaje, wychodzi mu na spotkanie, nie podaje mu ręki, patrzy na niego bez nienawiści, bez urazy, zaczyna pełną parą swą wędrówkę wokół niego generał Scavino. – No i możecie sobie wyobrazić, z jaką niecierpliwością. No czekam, zaczynajcie wyrzucać z siebie wszystko, co macie na usprawiedliwienie swojego wyczynu. No szybko, szybko, zaczynajcie w końcu.
– Dzień dobry, panie generale – stuka obcasami, salutuje, nie wygląda na wściekłego, to dziwne, myśli kapitan Pantoja. – Proszę, by pan generał przekazał ten list dowództwu po uprzednim zapoznaniu się z jego treścią. Odpowiedzialnością za wydarzenia na cmentarzu obarczam w nim wyłącznie siebie. Chcę powiedzieć, że porucznik Ba-; cacorzo nie ponosi najmniejszej…
– Stop, proszę nie wspominać tego osobnika, wątroba mi się przewraca – na sekundę zastyga „ bez ruchu, unosi rękę, ponawia swój okrężny spacer, podnosi nieco poirytowany głos generał Scavino. – Zabraniam wam wymieniać w mojej obecności to nazwisko. Uważałem go za swego zaufanego oficera. To on powinien pilnować was, powstrzymywać, a w rezultacie stał się waszym wspólnikiem. Ale przysięgam wam, że sprowadzenia kompanii na pogrzeb kurwy będzie gorzko, bardzo gorzko żałował.
– Wypełniał wyłącznie moje rozkazy – tkwi nadal na baczność, mówi cicho, powoli wymawia wszystkie zgłoski kapitan Pantoja. – Szczegółowo przedstawiam to w tym liście, panie generale. To ja zmusiłem porucznika Bacacorzo do sprowadzenia na cmentarz kompanii.
– Wy tak nikogo nie brońcie, bo to wy najbardziej potrzebujecie obrony – siada znowu, przypatruje mu się ospałym i triumfującym wzrokiem, przerzuca gazety generał Scavino. – Mam nadzieję, że widzieliście rezultaty swojego żarciku. Oczywiście czytaliście to wszystko, jasne. Ale jeszcze nie widzieliście gazet z Limy, artykułów redakcyjnych z „La Prensa”, „El Comercio”. Wszyscy podnieśli wrzask nie z tej ziemi z powodu Służby Wizytantek.
– Jeśli nie przyślą mi posiłków, to może stać się coś bardzo brzydkiego, panie pułkowniku – rozstawia wartowników, rzuca rozkaz bagnet na broń, ostrzega przybyszów jeszcze jeden krok i strzelam, manipuluje przenośną radiostacją, przeraża się porucznik Santana. – Proszę zezwolić mi na przewiezienie tego wariata do Iquitos. Przypływa tutaj coraz więcej ludzi, a my w Mazan jesteśmy na otwartym terenie, pan pułkownik zna to miejsce. W każdej chwili mogą odbić go z chałupy, w której go trzymam.
– Proszę nie rozumieć tych słów jako próby odebrania wszelkiego znaczenia moim czynom, panie generale – staje na spocznij, czuje, że pocą mu się ręce, nie patrzy w oczy, ale na łysinę Scavina z brunatnymi pieprzykami, szepce kapitan Pan-toja. – Ale pragnę, za pozwoleniem, przypomnieć panu generałowi, że radio i prasa mówiły o Służbie Wizytantek na długo przed epizodem w Nauta. Nie popełniłem żadnej niedyskrecji. Mój udział w pogrzebie nie zdradził istnienia Służby. Jej działalność była vox populi.
– A więc pojawienie się w mundurze oficera Sił Lądowych w orszaku ladacznic i alfonsów jest niewiele znaczącym wypadkiem? – teatralizuje, staje się wyrozumiały, przychylny, nawet uśmiechnięty generał Scavino. – A więc oddanie honorów nierządnicy, jakby chodziło…
– O żołnierza, który poległ w czasie pełnienia służby – podnosi głos, gestykuluje, przysuwa się o krok kapitan Pantoja. – Bardzo mi przykro, ale tak właśnie było w przypadku wizytantki Olgi Arellano Rosaura.
– Jak śmiecie podnosić na mnie głos – wrzeszczy, czerwieni się, trzęsie się na kanapie, przewraca wszystko na biurku, uspokaja się natychmiast generał Scavino. – Proszę zniżyć głos, jeśli nie chcecie, bym rozkazał was zaaresztować za niesubordynację i bezczelność. Z kim, do jasnej cholery, rozmawiacie, jak wam się wydaje?
– Proszę o wybaczenie – cofa się, staje na baczność, stuka obcasami, spuszcza wzrok, szepce kapitan Pantoja. -• Bardzo mi przykro, panie generale.
– Komendantura chciała go tam przetrzymać aż do nadejścia rozkazów z Limy, ale jeśli w Mazan sprawa zaczyna śmierdzieć, to macie rację, najlepiej będzie go przewieźć do Iquitos – konsultuje się ze swymi adiutantami, studiuje mapą, podpisuje zgoda na paliwo lotnicze, pułkownik Maximo Davila. – Dobrze, Santana, posyłam wam wodnopłatowiec, żeby wyciągnąć stamtąd tego proroka. Zachowujcie spokój i nie dopuśćcie, by to wszystko skończyło się jakąś katastrofą.
– A więc wy naprawdę wierzycie w te wasze idiotyzmy z przemówienia – odzyskuje równowagę, uśmiech, wyższość zwierzchnika, cedzi słowa generał Scavino. – Nie, znam. już was dostatecznie. Jesteście, Pantoja, wielkim cynikiem. Myślicie, że nie wiem, że ta prostytutka była waszą kochanką? Zmontowaliście całe to przedstawienie pod wpływem rozpaczy, z sentymentalizmu, bo byliście w niej zadurzeni. A teraz, do diabła, zajeżdżacie mi tutaj z bajeczką o żołnierzu poległym w czasie pełnienia obowiązków.
– Przysięgam, panie generale, że moje osobiste uczucia względem tej wizytantki w najmniejszym stopniu nie wpłynęły na tę sprawę – czerwieni się, czuje ogień w policzkach, jąka się, wbija sobie paznokcie w dłoń kapitan Pantoja. – Gdyby zamiast niej zginęła inna wizytantka, postąpiłbym identycznie. To był mój obowiązek.
– Wasz obowiązek? – piszczy triumfalnie, wstaje, przechadza się, zatrzymuje przy oknie, widzi, że leje jak z cebra, że mgła przysłania rzekę, generał Scavino. – Ośmieszyć Siły Lądowe? Zagrać rolę pajaca? Ujawnić, że oficer występuje w roli alfonsa-hurtownika? To był wasz obowiązek, Pantoja? Kto was opłaca? Bo to jest sabotaż czystej wody, jak nic, piąta kolumna.
– No i widzicie? A nie zakładałam się? „Bracia” uratowali go – klaszcze, przybija żabkę do kartonowego krzyża, klęka, śmieje się Lalita. – Dopiero co słyszałam. Waleczny gadał o tym przez radio. Mieli go wsadzić do samolotu i zabrać do Limy, ale „bracia” rzucili się na żołnierzy, odbili go i uciekli do lasu. Och, co za szczęście. Niech żyje Brat Francisco!
– Zaledwie kilka miesięcy temu Siły Lądowe oddały honory lekarzowi Pedro Andrade, który zmarł wskutek upadku z konia, panie generale – przypomina, widzi rozbijające się o szyby krople, słyszy pomrukujący grzmot kapitan Pantoja. – Pan generał osobiście przeczytał wspaniałe przemówienie żałobne na cmentarzu.
– Chcecie mi imputować, że kurwy ze Służby Wizytantek są na tych samych prawach co lekarze pracujący w Siłach Lądowych? – słyszy pukanie do drzwi, mówi proszę, przyjmuje druczki podane mu przez ordynansa, krzyczy proszę mi nie przeszkadzać, generał Scavino. – Pantoja, Pantoja, czas zejść na ziemię,
– Wizytantki świadczą Siłom Zbrojnym usługi nie mniej ważne niż lekarze, adwokaci czy duchowni – widzi błyskawicę pełzającą wśród ołowianych chmur, czeka i słyszy grzmot kapitan Pantoja. – Za pozwoleniem, panie generale, taka jest prawda i mogę to udowodnić panu generałowi.
– Dzięki Bogu, że tego nie słyszy ksiądz Beltran – opada na kanapę, przerzuca druczki, wyrzuca je do kosza, patrzy na kapitana Pantoja ni to z zakłopotaniem, ni to z przerażeniem generał Scavłno. – Padłby trupem, gdyby usłyszał, co powiedzieliście przed chwilą.