zuuuu!
– Tak, panie kapitanie, już je zdjąłem – zeskakuje ze stołka, po‹dnosi wypełnioną skrzynkę, idzie do samochodu stojącego przy bramie, oddaje swój ładunek, wraca marszobiegiem, stuka w podłogę Palomino Rioalto. – Jeszcze została ta góra fiszek, notatników, teczek. Co z tym zrobić?
– Zniszczyć, zniszczyć – wyłącza prąd, aparaturę, chowa ją w pokrowce, oddaje Chińczykowi Porfirio kapitan Pantoja. – Albo lepiej zanieście te śmiecie na dwór i rozpalcie porządne ognisko. Ale szybko, no już, żywo, żywo. Co jest, Ciuciuma-mo? Znowu płacz?
– Nie, panie Pantoja, już przyrzekłam panu, że nigdy więcej – ma na głowie chustkę w kwiatki i biały fartuch, robi paczuszki, składa prześcieradła, gromadzi poduszki w kufrze Ciuciumama. – Ale nawet sobie pan nie wyobraża, ile mnie to kosztuje.
– W parę sekund obraca się w popiół tyle godzin pracy, panie Pantoja – wyłania się z chaosu parawanów, pudełek i walizek, pokazuje płomienie, dym na dworze Ciupelek. – Kiedy pomyślę, ile pan zarwał nocy robiąc te schematy, te kartoteki.
– Ja też czuję taki żal, że nawet pan sobie nie wyoblaża, panie Pantoja – zarzuca sobie na plecy krzesło, zwój hamaków i pakiet afiszów Chińczyk Porfirio. – Byłem baldzo przywiązany do tego wszystkiego, jakby to był mój dom, słowo honolu.
– Nie należy zrażać się przeciwnościami losu – wyłącza lampę, pakuje książki, rozmontowuje regał, bierze tablicę Pantaleon Pantoja. – Takie jest życie. Pospieszmy się, pomóżcie mi wyciągnąć to wszystko, wyrzucić, co niepotrzebne. Muszę zdać magazyn Intenden turze przed południem. No dalej, weźcie to biurko.
– Nie, to nie żołnierze, to sami „bracia” – płacze, ściska się z Iris, bierze za rękę Kurczaka, patrzy na Sandrę Kindziulka – ci sami, co go uratowali. On ich o to prosił, rozkazał im: nie-pozwólcie, by mnie znowu złapali, ukrzyżujcie, ukrzyżujcie.
– Coś panu powiem, panie Pantoja – pochyla się, liczy laz dwa i hop, dźwiga Chińczyk Porfirio. – Zęby pan wiedział, jak mi tu było dobrze. Nigdy nie wytrzymałem z żadnym szefem dłużej niż miesiąc. A ile już jestem z panem? Trzy lata. I jeśli o mnie chodzi, to płoszę baldzo, całe życie.
– Dziękuję, Chińczyk, już wiem – bierze kubeł, zalewa strugami gipsu hasła, przysłowia, zalecenia na ścianie pan Pantoja. – Tak, dobrze, ostrożnie na schodkach. Tak, zrównajcie krok. Ja też przyzwyczaiłem się do tego wszystkiego, do was.
– Mówię panu, przez dłuższy czas moja noga nie stanie tutaj, panie Pantoja, pobeczałabym się – wkłada irygatory, nocniki, ręczniki, szlafroki, pantofle, majtki do kufra Ciuciumama. – Co za idioci, to nieprawdopodobne, zamykać taki interes w największym rozkwicie. A takie piękne mieliśmy plany.
– Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi, Ciu-ciumamo, co mamy zrobić – odczepia zasłony, zwija dywaniki, liczy skrzynie i paczki w samochodzie, odpędza ciekawskich, którzy gromadzą się przy wejściu do centrum logistycznego. – No, Ciupelek, starczy ci sił, żeby wyciągnąć archiwum? – A wszystkiemu jest winien Teofilo Moley i jego kumple, gdyby nie oni, to zostawiono by nas w spokoju – próbuje domknąć kufer, nie może, każe Ciupelkowi usiąść na wieku, zabezpiecza klub-kę Chińczyk Porfirio. – Niech ich cholela weźmie, to oni nas tak zlujnowali, plawda, panie Pantoja? – Po części tak – przewiązuje kufer sznurkiem, robi supły, wzmacnia Pantaleon Pantoja. – Ale wcześniej czy później to i tak by się skończyło. Mieliśmy zbyt silnych przeciwników wewnątrz Sił Lądowych. Widzę, Ciupelek, że już zdjęto ci bandaże, ruszasz ręką jak gdyby nigdy nic.
– Złego diabli nie wezmą – widzi nabrzmiałe żyłami czoło Chińczyka Porfirio, pocącego się pana Pantoja Ciupelek. – No i kto to zrozumie. Dlaczego przeciwników? Byliśmy szczęściem tylu ludzi, żołnierzyki, jak nas widzieli, byli tacy szczęśliwi. Jak przyjeżdżałem do koszar, to czułem się jak król.
– On sam wybrał drzewo – składa dłonie, zamyka oczy, pije wywar, bije się w piersi Rita – powiedział weźcie o, to, zetnijcie je i zróbcie krzyż takiej wielkości. On sam wybrał miejsce, takie piękne, nad rzeką. Powiedział im postawcie go tutaj, to ma być tutaj, tak mi mówi niebo.
– Zazdrośnicy, których nigdy nie brakuje – przynosi i podaje coca-colę, widzi, jak Sinforoso i Palomino podsycają ogień następną partią papie-rzysk, Ciuciumama. – Nie mogli patrzeć spokojnie, jak to świetnie działa, panie Pantoja, i jakie robiliśmy postępy dzięki pana pomysłom.
– Pan jest geniuszem do takiej loboty – pije prosto z butelki, odbija mu się, spluwa Chińczyk Porfirio. – Wszystkie dziewczęta tak mówią: od pana Pantoja lepszy jest tylko Blat Flancisco.
– A te kartoteki, Sinforoso? – zdejmuje kombinezon i rzuca go w płomienie, zmywa sobie naftą farbę z rąk i ramion pan Pantoja. – A parawan z punktu sanitarnego, Palomino? Szybko, rzuć mi to na samochód. No już, chłopcy, szybko.
– Dlaczego nie chce pan przyjąć naszej propozycji, panie Pantoja? – chowa rolki papieru toaletowego, buteleczki spirytusu i rtęci, bandaże i watę Ciupelek. – Niech pan rzuci to całe wojsko, które tak odpłaca się panu za tyle wysiłków, i niech pan zostanie z nami.
– Te ławki też, Chińczyk – stwierdza, że w punkcie sanitarnym nic już nie zostało, wyrywa czerwony krzyż z apteczki pan Pantoja. – Nie, Ciupelek, już wain mówiłem, że nie. Rzucę Siły Lądowe tylko wtedy, gdy Siły Lądowe rzucą mnie albo gdy umrę. Obrazek też poproszę.
– Wzbogacimy się, panie Pantoja, niech pan nie traci takiej okazji – ciągnie miotły, miotełki z piór, wieszaki, kubły Ciuciumama. – Niech pan zostanie. Będzie pan naszym szefem, a nad panem nie będzie już żadnego szefa. Będziemy pana we wszystkim słuchać, będzie pan ustanawiał prowizje, pensje, co tylko pan zechce.
– No, zobaczymy, tym kozłem zajmiemy się razem, no, Chińczyk, do góry! – sapie, widzi, że ciekawscy wrócili, wzrusza ramionami Pantaleon Pantoja. – Już ci tłumaczyłem, Ciuciumama, zorganizowałem to z rozkazu dowództwa, ale jako przedsiębiorstwo handlowe nie interesuje mnie to. Zresztą ja muszę mieć szefów. Gdybym ich nie miał, nie wiedziałbym, co robić, świat by mi się zawalił.
– A tych, którzy płakali, pocieszał swym świętym głosem nie płaczcie, bracia, nie płaczcie, bracia – ociera łzy, nie widzi Cyculki ściskanej przez Monikę i Penelopę, całuje podłogę Stugębek. – Wszystko widziałem, byłem tam, wypiłem kroplę jego krwi i odeszło mi zmęczenie po tylu godzinach chodzenia po lesie. Już nigdy więcej nie tknę się ani mężczyzny, ani kobiety. Ach, znowu słyszę, że wzywa mnie, że wznoszę się, że ofiarowano moje ciało.
– Niech się pan nie odwlaca od szczęścia – widzi, że gapie zbliżają się, bierze kij, słyszy, jak pan Pantoja mówi zostaw ich, już nie ma co ukrywać, Chińczyk Porfirio. – Wożąc wizytantki żołnierzom i cywilom zalobimy klocie.
– Kupimyt ślizgacze, łodzie, a jak tylko się dorobimy, to i samolocik, panie Pantoja – wyje jak syrena, charczy jak śmigło, gwiżdże Most na rzece Kwai, maszeruje i salutuje Ciupelek. – Nie musi pan dawać żadnego wkładu. Ciuciumama i dziewczęta dają swoje oszczędności, a to, jak na początek, wystarczy.
– Jeśli będzie trzeba, zadłużymy się, wystaramy się o kredyt – zdejmuje fartuch, chustkę z głowy, ma włosy zjeżone wałkami Ciuciumama. – Wszystkie dziewczęta zgadzają się. Nie będzie pan musiał zdawać rachunków, będzie pan mógł robić, co się będzie panu żywnie podobało. Proszę zostać i pomóc nam, niech pan nie będzie taki niedobry.
– Z naszym kapitalikiem i pańską mózgownicą wzniesiemy impelium, panie Pantoja – myje w rzece ręce, twarz i nogi Chińczyk Porfirio. – No już, niech się pan zdecyduje.