– Masz rację. To jest coś… – Rinah szukał odpowiedniego słowa – coś absolutnie oryginalnego.
– Niepowtarzalnego! – dopowiedziała. – Świat jak ze snu…
A propos, czy dobrze ci się spało tej pierwszej nocy? Bp ja mam zawsze jakieś senne koszmary po podróży promem…
– Nie wyspałem się z powodu porannego alarmu, ale… spałem raczej dobrze.
"O co jej chodzi? – pomyślał. – Skąd ten przeskok z tematu na temat?"
– Czasem jawa jest gorsza od snu, a prawda straszniejsza od literackiego horroru… Czy zawsze piszesz tylko o tym, co widzisz wokół siebie?
– No, nie… Raczej staram się pogłębiać temat, rozumieć dobrze to, o czym piszę. Dlatego właśnie przyjechałem tutaj. Chcę napisać prawdę o tym świecie… niepowtarzalnym, jak go nazwałaś.
– Dobrze. Staraj się nie odstępować od tego planu. Napisz koniecznie prawdę o tym świecie. Nam, ludziom tej planety, należy się wreszcie sprawiedliwość… – tu Zinia zawiesiła głos na kilka sekund – sprawiedliwość w ocenie naszego świata. Wy, tam na Ziemi, zupełnie nic o nas nie wiecie. A w każdym razie to, co wiecie, to bardzo, bardzo mało…
– Wiem o tym.
– Nie. Nic nie wiesz o niczym – powiedziała gwałtownie i urwała.
– Nie rozumiem?
– Ja ci tego nie wyjaśnię – powiedziała cicho i potoczyła wzrokiem wokół ścian.
– Dlaczego?
– Ze względu na to, przez co wielbłąd…
– Co: wielbłąd?
– Masz przybory do szycia?
– Zabrali mi wszystkie nici.
– Niczego więcej?
– Do szycia?
– Tak, do szycia.
– Nie. Igły mam. Potrzebujesz?
– Ech, nie…
– Więc o co chodzi?
– O nic. Midasa znałeś?
– Którego?
– Z mitologii.
– Tego, co miał o…
– Mowa jest srebrem – przerwała gwałtownie. – Słowo wyleci ptakiem… Czy podobają ci się moje klipsy?
Rinah nie odpowiedział. Zrozumiał wreszcie sens tych wszystkich aluzji.
– Taak… – powiedział po chwili. – Mają je ściany.
Zinia uśmiechnęła się.
– To była lekcja – powiedziała. – Musisz się tego nauczyć, jeśli chcesz cokolwiek zrozumieć… tutaj. Ale to, co przy dzbanku, też się uczy… Wiesz, kiedy uczę się nowej piosenki, wystarczy mi, że dwa razy przeczytam tekst i już wiem, o co chodziło autorowi…
Rinah nie nadążał. Bezradnie patrzył w ciemnoszare oczy Zinii. Na jej twarzy pojawił się wyraz oficjalnej powagi.
– Więc ty również… śpiewasz? – spytał.
– Przypadkiem, tak. Lecz nawet, gdybym nie śpiewała, to wszystko, co mówiłam, pozostaje w mocy. Ale… my tu sobie rozmawiamy o niczym, a miał być wywiad.
– Może nie dziś – mruknął Rinah. – Jestem zmęczony i nie błysnąłbym elokwencją.
– Dobrze. Umówmy się, że do ciebie zadzwonię… powiedzmy, jutro wieczorem. Bo pojutrze wyjeżdżam na kilka dni.
– Dokąd?
– Na dół.
– To znaczy?
– Na Tartar…
– Byłaś tam przecież wczoraj. Nie boisz się?
– Jestem dziennikarką – odpowiedziała wymijająco. – Ryzyko zawodowe.
– Czy… ja także mógłbym odbyć taką wycieczkę?
– Trudna sprawa. Boję się, że nawet… beznadziejna. Od czasu, kiedy… dziesięć lat temu pewien Ziemianin zaginął na Tartarze, nikomu obcemu nie udzielono zezwolenia.
– Zaginął? – Rinah z trudem opanował odruch gwałtownego zainteresowania. – Któż to był?
– Nie pamiętam tej historii, byłam wtedy dzieckiem. Ktoś mi tylko o tym wspominał. Zdaje się, że to był dziennikarz albo jakiś socjolog czy politolog…
– Lars Benig?
– Nie pamiętani, czy słyszałam kiedykolwiek jego nazwisko. A ty znałeś go?
– Tylko ze słyszenia. Wiem, że nie wrócił z Paradyzji. Oficjalnie podano, ze uległ wypadkowi, ale zwłok nigdy nie odesłano na Ziemię.
– Może chodzi o inna osobę. Nie wiem – skwitowała Zinia niechętnie. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Jakie pytanie?
– O biżuterie.
– Aha… – Rinah popatrzył na uszy Zinii. – Owszem. Godne właścicielki. Czy w każdym pokoju jest je do czego przypiąć?
– Masz jednak uzdolnienia lingwistyczne – powiedziała z uśmiechem. – Tak, w każdym. Nie ma miejsca w świecie, gdzie nie znalazłbyś Eustachiusza. "…tylko puste słowa – jak wiatr przez szczelinę przelecą i sczezną – i w nicość się obróci niebyła rozmowa…"
– To cytat?
– Mógłby być. Ale niekoniecznie. Powiedz, czy ci się podobam?
Pytanie było zaskakująco bezpośrednie, lecz w tej rozmowie Rinah niczemu się już nie dziwił i wszystko próbował zrozumieć.
"Poczciwy, stary Mac Leod" – pomyślał z uznaniem o przyjacielu.
– Jesteś najpiękniejszą Paradyzyjką, jaką zdarzyło mi się widzieć – powiedział zupełnie szczerze.
– Dziękuje. Może nie zmienisz tego mniemania, przynajmniej do końca pobytu. Chciałabym, żebyś zebrał tu obfity materiał do książki, wywiózł stąd jak najlepsze wrażenia i zabrał ze sobą to, co wyda ci się najpiękniejsze.
Wstała nagle i wyciągnąwszy dłoń w kierunku Rinaha powiedziała:
– Wiec do jutra! – a wychodząc, już w drzwiach, rzuciła przez ramię: – On się tak nazywał.
To wszystko było jednak dość skomplikowane…
Rinah odtwarzał z pamięci dialog z dziewczyną i próbował odgadnąć znaczenie wszystkich subtelności tej pozornie bezsensownej rozmowy.
Uprzedzając kolejne ostrzeżenie Centrali, odsłonił ściany i rozsiadł się wygodnie, by pomyśleć. Po godzinie miał już dość dobrze uporządkowane to wszystko, co chciała mu przekazać Zinia.
Przede wszystkim dziewczyna dawała do zrozumienia, że chce go o czymś poinformować i nie może tego zrobić ze względu na zainstalowane wszędzie kamery i mikrofony, ale o tym wszechobecnym podsłuchu wiedział Rinah, jak i wszyscy tutaj, zupełnie oficjalnie. Cały komiczny dialog, aluzyjnie naprowadzający go na słowo "ucho", był raczej rodzajem instruktażu. Wynikało z niego, iż chcąc coś powiedzieć tak, by nie być zrozumianym przez kontrolny komputer, trzeba odwoływać się do skojarzeń słuchacza. To dość oczywiste: komputer może wyławiać z rozmowy pojedyncze słowa, takie jak owo "ucho", które jest dla niego trywialną aluzją do słowa "mikrofon" czy "podsłuch". Widać, słysząc takie słowo, komputer pilniej nadstawia… "ucha". Komputer może także analizować całe zestawy słów, znaczenie zdań… Ale nie jest w stanie rozszyfrować aluzji, którą słyszy po raz pierwszy. Dlatego – nie chcąc być zrozumianym – trzeba każdorazowo używać innej aluzji, innego hasła wywołującego to samo skojarzenie. Centrala jest komputerem o wysokim stopniu zdolności uczenia się. Zbyt przejrzyste, obiegowe, często pojawiające się porównania czy kryptonimy, ma zapewne skatalogowane w swych zbiorach pamięciowych. Wystarczy, że dana aluzja pojawi się dwa, trzy razy w różnych kontekstach – i już staje się dla komputera zrozumiała. Dlatego szyfrowy język, którym posługują się tu ludzie, mający do przekazania poufne informacje, musi być językiem dynamicznym, zmiennym, nie istniejącym trwale, lecz powstającym i ginącym w trakcie rozmowy, efemerycznym, doraźnym systemem skojarzeń, odwołującym się do pamięci i erudycji, do bystrości i zdolności kojarzenia. A więc posługiwać się nim mogą tylko ludzie, których inteligencji nie jest w stanie sprostać najbardziej nawet sprawny system sztuczny.
To jednakże nie wszystko. Czego nie rozumie system, mogą rozszyfrować jego operatorzy. Komunikat, który jest przekazywany słownie, musi być na pozór idealnie pusty, wolny od istotnej treści – aby system pominął go i nie utrwalił dla ewentualnej ponownej próby interpretacji. "Tylko puste słowa jak wiatr przelecą…". Jednym słowem, rozmowa musi sprawiać wrażenie pustego gadania o niczym. Jakieś skoki myślowe, cytaty…