Innymi słowy, Paradyzyjczyk powinien być przekonany o tym, że jego los kształtowany jest wyłącznie przez niego samego, przez jego słowa i czyny, zachowania i postawę obywatelską. Powinien przy tym być pewien, że Centrala, strzegąca porządku i bezpieczeństwa, dokonuje jedynie obiektywnego podsumowania i oceny ludzkich działań, a to nie ma nic wspólnego z pojęciem sprawowania władzy.
"Gdy sprawiedliwość zakodowana w zasadach Prawa egzekwowana jest z całą konsekwencją i nieomylnością, nie podlegając subiektywnej manipulacji, wówczas każdy członek społeczeństwa postępujący wedle Prawa staje się uczestnikiem procesu sprawowania władzy". – Zdanie to Rinah zapamiętał z jakiejś audycji publicystycznej.
Oczekując zapowiedzianej wizyty Zinii, wydobył z walizki dyktafon i założył czystą kasetę. Postanowił nagrać całą rozmowę, by przekonać się następnie, do jakiego stopnia treść wywiadu opublikowanego w telewizji będzie zgodna z tym, co rzeczywiście powie dziennikarce.
Gdy rozległ się brzęczyk wideofonu, Rinah był przekonany, że dzwoni Zinia. Podbiegł szybko do pulpitu i nim dotknął przycisku odbioru, przygotował odpowiednio miły uśmiech. Zamiast dziewczyny narożnik ekranu wypełnił się kudłatą głową nieznajomego mężczyzny.
– Dobry wieczór! – Twarz na ekranie uśmiechnęła się, co z trudem można było zauważyć pomiędzy rozwichrzoną czupryną a obfitym zarostem. – Rinah Devi, prawda?
Rinah przytaknął.
– Jesteś Ziemianinem? – upewnił się brodacz. – Nazywam się Nikor Orley Huxwell, ale dla uproszczenia można do mnie mówić Niki. Czy masz jakiś własny przyrząd do nagrywania dźwięku?
– Mam dyktafon – powiedział Rinah, nie ukrywając lekkiego zniecierpliwienia. – Powiedz jednak, o co chodzi?
– Zaraz. Włącz to swoje pudełko, bo licho wie, jak długo będziesz mnie słyszał. – Mówiąc to, nieznajomy zmrużył znacząco oczy i znów się uśmiechnął. – Ktoś mnie prosił, abym przekazał ci pozdrowienia…
– Zinia Vett?
– Och, nie! Mężczyzna.
– Więc kto? Niewiele osób zdążyłem tutaj poznać, ale…
– Włączyłeś?
– Tak, ale…
– Słuchaj, do licha, bo to ważne. Więc ten ktoś prosił, żebym cię pozdrowił od kogoś drugiego, kto nie jest tutaj obecny…
– Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej?
– Chciałbym, ale żebyś mnie zabił, nie powiem, jak się nazywali: ani ten pierwszy, ani drugi – brodacz uśmiechnął się dziwnie asymetrycznie, jedna połówka twarzy. – Po prostu nie mam pamięci do nazwisk. Ale za to bardzo dobrze pamiętam swoje wiersze. Bo nie powiedziałem ci jeszcze, że jestem, w pewnym sensie, literatem, a ostatnio nawet poetą. Jako pisarza, pewnie cię zainteresują moje najnowsze wiersze. Posłuchaj!
Brodaty poeta odchrząknął i wyrecytował:
Pijana gra mych pustych fraz,
kiedy na lutni z rana gram,
ja na gramatykę nie baczę!
Ja nagram wiersz, ty jeszcze raz
przesłuchaj taśmę, a na gram
sensu w nim nie licz, ani znaczeń.
"Jakiś straszny grafoman!" – pomyślał Rinah w popłochu, lecz było już za późno, by mu przerwać.
– Postaraj się dobrze zrozumieć ten wiersz, bo to klucz do mojej całej poezji – powiedział brodacz i znów dziwnie się skrzywił. – Jeśli zrozumiesz go, wówczas pozostałe moje wiersze odkryją przed tobą całą swą głębię. Przeczytam jeszcze dwa. Czy wciąż nagrywasz?
– Tak – bąknął Rinah. – Ale…
– Pierwszy brzmi tak:
Filar strop dźwiga jak atlant
Wśród flar syczących odblasku
Jak talar srebrny krąg światła
Lar swych i penat nie czas tu
Żałować, gdy pyłu tuman
Jak fular snuje się ku nam
a drugi:
Bracie – ślimaku, co w akwarium mieszkasz,
blada cykorio, listku bez zieleni!
Cóż wiemy, w naszych muszlach uwięzieni
o gniazdach sikor i o lisich ścieżkach…
Tyle chciałem ci przekazać, drogi przybyszu. Jestem przekonany, że próbki mojej twórczości przydadzą ci się do czegoś. Bardzo mi przykro, że nie byłem w stanie podać ci imion tamtych dwóch facetów, ale zamiast tego mogłem uraczyć cię szczyptą prawdziwej poezji. Dziękuję za uwagę. Jeśli się kiedyś spotkamy, porozmawiamy dłużej. Bywaj!
Twarz poety zniknęła z ekranu. Rinah wyłączył dyktafon i przewinął taśmę do początku nagrania.
"O co mu właściwie chodziło? Czyżby o popularyzację jego wierszy poza Paradyzją? – zastanawiał się, wtykając w ucho słuchawkę dyktafonu. – Nie wspomniał o tym ani słowem… A poza tym, co mógł oznaczać ów dziwny wstęp? Pozdrowienia od kogoś przesłane przez kogoś… i nie wiadomo, kto to taki. Po co o tym wspominał? Czyżby chciał w ten sposób skłonić mnie do wysłuchania jego wierszy? Zaraz, po kolei…"
Rinah uruchomił dyktafon i przesłuchał całe nagranie.
"Ktoś… od kogoś tutaj nieobecnego… Od Zinii? Może poleciała na Tartar wcześniej, niż planowała? To możliwe… Mogła z jakichś taktycznych względów posłużyć się pośrednikami, by uniknąć kontaktu wprost".
Rozległ się znowu brzęczyk wideofonu. To była Zinia.
– Nie mogłam się dodzwonić – powiedziała. – Rozmawiałeś?
– Tak. Dzwonił jakiś zwariowany poeta… Nie kierowałaś do mnie żadnego poety?
– Nie, skądże. Jak się nazywa?
– Chyba Huxwell… Nikor Huxwell.
– Nie znam. Pewnie jakiś debiutant.
– Mniejsza o niego. Mieliśmy się dziś spotkać w sprawie wywiadu.
– Właśnie! – uśmiechnęła się przepraszająco. – Muszę odwołać to spotkanie. Za godzinę odlatuję na dół. Drobna zmiana planów. Wrócę za dwa, trzy dni. Za to… spróbuję zorientować się, czy nie można by załatwić sprawy, o której wspomniałeś wczoraj. A teraz kończę, bo jestem w studio i muszę jeszcze nagrać krótki felieton na jutro. Do zobaczenia!
Rinah włączył dyktafon. Słowo po słowie analizował swój dialog z Huxwellem.
"Jeśli zależało mu tak bardzo, bym nagrywał rozmowę, zapewne liczył się z tym, że nie uchwycę jej sensu za pierwszym razem… Zdawał sobie sprawę, że nie mogę biegle rozumieć tego ich dziwacznego języka…"
Szukał aluzji i przenośni, które mogłyby naprowadzić go na jakiś trop. Pierwszy sześciowiersz był raczej żartem słownym, czymś w rodzaju limeryku, lecz o innej wersyfikacji… Utwór sam zresztą deklarował brak sensu i znaczeń… a jednak zalecał ponowne przesłuchanie tekstu. Rinah wsłuchiwał się w brzmienie poszczególnych wersów, wyszukiwał akcentów w głosie deklamującego.
"Gram… gram… agram… nagram – powtórzył w myślach. – Coś,się tu podejrzanie powtarza, coś dźwięczy, przebijając poprzez grę słów… Jakiś Wyraz, którego nie użyto wprost, a jednak… co chwila go słychać".
Jeszcze raz cofnął taśmę.
"Jasne! – z trudem powstrzymał się od głośnego wypowiedzenia słowa, które sprytnie ukryto w różnych miejscach sześciowiersza. – Anagram! Anagram, czyli coś związanego z rozrywkami umysłowymi, jakaś zagadka, szyfr literowy… W każdym razie wskazówka, jak czytać następne wiersze… Po prostu wzorzec, zasada, wedle której zaszyfrowano dalsze słowa… Tak, przecież ten człowiek wyraźnie wspominał o kluczu do zrozumienia…"
Rinah szybko odnalazł na taśmie początek drugiego wiersza. Teraz już poszło zupełnie łatwo. Czytany wedle odkrytej reguły, drugi szesciowiersz we wszystkich wersach – z wyjątkiem piątego – zawierał imię "Lars".