Выбрать главу

– Nie drwij z nas. Wiemy, że nie wszystko jeszcze jest tutaj idealne…

– Właśnie: "nie wszystko jeszcze…" – powtórzył Rinah dwuznacznie, lecz Alvi nie dał się sprowokować, pomimo że porządkowy był dość daleko i nie mógł ich słyszeć.

– Mamy swoje problemy i trudności. Żyjemy w ciągłym napięciu. Ochrona przed zagrożeniem z zewnątrz, konserwacja rdzewiejących konstrukcji, wszystko to pochłania masę środków i mnóstwo ludzkiego wysiłku. Ale to nie nasza wina. Wybacz, ale… to wy, Ziemianie, wpędziliście nas w te kłopoty i to wy także zagrażacie naszej suwerenności…

– Mówiłem ci już, że nikt na Ziemi nie chce waszej zguby… Jesteście ludźmi, jak my…

– Przede wszystkim jesteśmy dla was Paradyzyjczykami, a dopiero potem ludźmi. Wasza propaganda ostatnio posuwa się aż do insynuacji, że to my chcemy opanować Ziemię i dlatego zakupujemy tak wiele materiałów i urządzeń strategicznych. A to przecież czysty nonsens!

– Przede wszystkim to nieprawda, że posądzamy was o wrogie zamiary! – Rinah był szczerze zdumiony. – To wasza propaganda wymyśla takie brednie.

– Ty wiesz swoje, ja swoje… Cóż obaj wiemy o kulisach polityki międzyplanetarnej?

Schodzili w milczeniu coraz głębiej w czeluść pustych komór, pomiędzy rdzawymi kratownicami wsporników. Niektóre z nich rdza przeżarła już zupełnie, świeciły pokaźnymi ubytkami i kruszyły się pod dotknięciem palca.

– Nie wiem, czy zdążycie z waszym nowym światem, nim się ten stary zawali! – powiedział Rinah, przebijając, na wylot palcem gruby i z pozoru mocny jeszcze fragment konstrukcji. – W pewnej chwili wszystko to nie wytrzyma obciążenia i runie…

Alvi spojrzał na niego z wyrazem złośliwej satysfakcji.

– Myślisz wciąż w kategoriach ziemskich. Zapominasz, że pojęcie obciążenia statycznego należy tutaj traktować zupełnie odmiennie niż na Ziemi! Przecież jesteśmy na orbicie! Wystarczy zmniejszyć prędkość obrotu Paradyzji wokół własnej osi, a obciążenie też natychmiast się zmniejszy! W ostateczności można nawet wstrzymać obroty i całkowicie odciążyć nadwątloną konstrukcją nośną…

– Ale wówczas zniknie również sztuczna siła ciążenia! Ludzie nie mogą żyć stale w nieważkości!

– Ludzie? Pojęcia nie masz, co mogą znieść ludzie, kiedy nie mają innego wyjścia. Jeśli zajdzie potrzeba, nikt nie będzie się zastanawiał nad ludźmi… to znaczy, nad sprawą tak drugorzędną, jak ich wygoda i warunki życia. Wtedy ważne będzie uratowanie całej naszej planety. Ona musi przetrwać, obojętne jakim kosztem! To chyba nie ulega wątpliwości!

– Lecz nie może to stanowić trwałego, ostatecznego rozwiązania!

– Powiedziałem ci już: zbudujemy Nową Paradyzję. Choćby nawet jedno czy dwa pokolenia miały przeżyć całe życie w stanie nieważkości. Zauważyłeś pewnie, że wszystkie większe przedmioty są u nas przytwierdzone do ścian i podłóg… Wszystko jest przewidziane i zaplanowane.

"Jeśli Lars Benig ma rację… a ma ją z pewnością – pomyślał Rinah – to ujawnienie jego hipotezy musiałoby spowodować ogólny krach tego świata…"

– Najważniejsza jest powłoka zewnętrzna – ciągnął Alvi, gdy po kilku przerwach dla odpoczynku znaleźli się na samym dole, przeszło dwieście metrów poniżej pierwszego poziomu. – Ją też konserwujemy najstaranniej, gdyż od jej całości zależy nasze istnienie. Każda luka w tej głównej przegrodzie, oddzielającej nas od kosmicznej próżni, stanowi śmiertelne zagrożenie dla segmentu. Osłabienie konstrukcji wewnętrznej można skompensować zmniejszeniem obrotów, ale w przypadku uszkodzenia osłabionej skorupy zewnętrznej nic nas nie uratuje. Byle większy meteor, albo nawet samo wewnętrzne ciśnienie, może uszkodzić powłokę w przerdzewiałym miejscu. Ona także była projektowana na znacznie krótszy okres eksploatacji. Na szczęście w próżni nie zachodzą procesy korozji, zewnętrzna powierzchnia powłoki ulega tylko erozji spowodowanej mikrometeorytami. Wewnętrzna zaś jest pod ciągłą kontrolą. Tutaj nie żałujemy pracy i farby antykorozyjnej.

Po chwili stali już na samym dole, na gładkiej powierzchni pokrytej warstwą brunatnej farby. W kręgu lampy pracowała ekipa złożona z pięciu pracowników.

– Ile nam jeszcze czasu zostało do końca świata? – zagadnął żartobliwie Alvi najbliższego z nich, mierzącego grubość powłoki o ultradźwiękową echosondą.

– O, sporo jeszcze, sporo! – powiedział robotnik, podnosząc na przybyłych zmęczone oczy i nie wiadomo czemu westchnął ciężko z głębi piersi.

– Czy nie sądzisz – powiedział Rinah, gdy stojąc na platformie roboczego pomostu powoli sunęli w górę okratowanym szybem – że prościej byłoby znaleźć jakąś spokojną, zaciszną planetę i osiedlić na niej, jeśli nie dzisiejszych Paradyzyjczyków, to przynajmniej ich wnuków, zamiast głowić się nad ulepszaniem tego sztucznego świata?

– Bzdura! – Alvi zaoponował z niezwykłą ostrością, jakby chciał odrzucić jak najdalej od siebie myśl wypowiedzianą przez Ziemianina. – Nie ma odwrotu z naszej słusznej drogi! Przecież to, co proponujesz, byłoby powrotem do waszego, ziemskiego sposobu życia, z wszystkimi jego problemami i uciążliwościami… Nasze społeczeństwo ukształtowało się w zupełnie innych warunkach, nasze obyczaje, nawyki, kultura… Nie, absolutnie nie! To byłby po prostu regres, sprzeniewierzenie wobec naszych przodków, którzy budowali dla nas ten świat! A po drugie, gdzie jest taka planeta? Gdzie ją znajdziesz?

Przez chwilę milczeli obaj, obserwując mijane pomosty, na których pracowali malarze i spawacze.

– A po trzecie… – powiedział nagle Alvi zupełnie innym tonem, jakby z odcieniem smutku w głosie – gdyby nawet… to i tak już na to za późno. Czy wyobrażasz sobie… czy ktokolwiek byłby w stanie wyobrazić sobie reakcję tych milionów ludzi na nową sytuację, w której n i e z a g r a ż a, im żaden gwałtowny kataklizm? Jak zachowywaliby się wówczas, w otwartej przestrzeni, nie będąc przy tym ściśle k o n t r o l o w a n i?

– Tak jak my na Ziemi! – poddał Rinah.

– Nie jest to takie pewne! Teraz, po tylu latach utrwalonego stanu… Nie, tego nie da się przewidzieć… A poza tym, życie ziemskiego społeczeństwa nie jest w żadnej mierze przykładem godnym naśladowania. Wystarczy obejrzeć parę filmów o Ziemi w naszej telewizji!

Ostatnie dwa zdania Alvi wypowiedział głośno i wyraźnie, bo właśnie znaleźli się na powrót w zasięgu mikrofonów korytarza pierwszego poziomu.

ROZDZIAŁ XVIII

Wnętrze użytkowej części Pierwszego Segmentu przedstawiało się zupełnie nieźle. Widać tu było troskę o wygląd pomieszczeń ogólnego użytku, pokoje mieszkalne – choć skromnie wyposażone – utrzymane były w porządku i czystości. Dbały o to ekipy konserwatorskie, krążące nieustannie po każdym piętrze.

Rinah nie mógł pozbyć się wrażenia, że Pierwszy Segment jest swego rodzaju "oknem wystawowym" Paradyzji. Zapewnienia Alviego, że wszędzie jest podobnie, nie mogły go przekonać, choćby ze względu na dwuznaczną formę, w jakiej przewodnik wypowiadał się na ten temat.

Teraz, po wyprawie w głąb komory ochronnej, aż do "drugiego dna" segmentu, którym była zewnętrzna skorupa kontenera, wątpliwości Rinaha wzmogły się jeszcze. Obraz rozsypującej się konstrukcji, dźwigającej stupięćdziesięciopoziomowy gmach części użytkowej, sprawiał przygnębiające wrażenie, a rozpaczliwe wysiłki spawaczy, ratujących przerdzewiałe dźwigary i wsporniki, wydawały się jakąś daremną pracą Syzyfa.

Rinah zdawał sobie sprawę z beznadziejności tego wyścigu ludzi z korozją zżerającą metal konstrukcji. Wsporniki można było wzmacniać i wymieniać, lecz koszty tego łatania musiały być ogromne: cały materiał importowano z Ziemi. Na Tartarze nie produkowano odpowiednich elementów konstrukcyjnych. Obok ogromnych wydatków na zakupy środków obrony zewnętrznej i wyrafinowanych urządzeń do kontroli wewnętrznej, konserwacja stuletniej sztucznej planety musiała pochłaniać ogromne sumy. Zrozumiała stawała się w tym świetle niezwykła, spartańska wprost skromność warunków życia ludności. Przyjmując za dobrą monetę wszystko, co głoszono tu oficjalnie na temat zagrożeń czyhających na unikalny obiekt kosmiczny, jakim była Paradyzja, trudno byłoby kwestionować priorytet tych ogromnych wydatków przed innymi, mającymi na celu podniesienie komfortu życia. Należało sądzić, że większość mieszkańców Paradyzji uznaje te obiektywne konieczności, przywykłszy do nich od pokoleń.