– Mam skrócić pobyt? Przecież dostałem wizę ważną cztery tygodnie.
– No tak, na pobyt w Paradyzji. O Tartarze nie było mowy, więc… wszystko zależy od ciebie. Albo pozostaniesz tutaj do końca pobytu, albo po wycieczce bezpośrednio wrócisz na swój frachtowiec. Twój bagaż, depozyt i paszport będziesz mógł odebrać w porcie tranzytowym, tam także dokonana zostanie odprawa celna…
– Hm… Pozwól, że się zastanowię – Rinah rozważał przez chwilę to, co usłyszał. – Czy będę mógł zobaczyć się z Zinią? O ile wiem, poleciała niedawno na Tartar.
Alvi uśmiechnął się domyślnie.
– Widzę, że… zaprzyjaźniliście się przez tych kilka dni?
– Widziałem ją zaledwie parę razy i to głównie na ekranie. – Rinah wzruszył ramionami. – Chyba przesada z tą przyjaźnią. Po prostu miała mi wyjaśnić kilka spraw dotyczących jej działalności zawodowej…
– Mogę cię ucieszyć. Będzie oczekiwała tam, na dole. Ma towarzyszyć ci podczas wycieczki. Pewnie zrobi z tego reportaż filmowy dla telewizji. To niezwykły temat: Ziemianin na Tartarze!
– Jeśli tak, to zgoda! – zadecydował Rinah.
– W porządku. Nie będę ci zatem dziś przeszkadzał, bo będziesz pewnie bardzo zajęty. Musisz przejrzeć swoje brudnopisy i nagrać na kasetach to, co chcesz stąd zabrać. Pisane teksty będziesz musiał zostawić na komorze celnej…
– Dlaczego?
– Kasety będą przesłuchane przez komputer, takie są przepisy. A pisanego nie ma tutaj kto czytać i sprawdzać. Urzędnicy celni nie są biegli w czytaniu. Pamiętaj więc: wszystko musi być nagrane na kasetach, w zrozumiałym języku… Przesłuchaj swoje zapisy i skasuj, co niepotrzebne – wyjaśnił Alvi, kładąc akcent na ostatnie słowo. – A jutro rano czekaj na mnie ze spakowaną walizką. Odprowadzę cię na pierwszy poziom, do terminalu.
Na twarzy Alviego malowały się dość mieszane uczucia: trochę żalu, że tak szybko kończą się niezbyt uciążliwe obowiązki przewodnika, ale też i trochę ulgi. Widocznie polecono mu tak pokierować sprawą, by kłopotliwy gość z własnej woli jak najszybciej wyniósł się z Paradyzji.
"W każdym razie – pomyślał Rinah, gdy twarz Alviego zniknęła z ekranu – znów udało mu się urwać na cały dzisiejszy dzień!"
"Trudno być poetą – pomyślał Nikor odkładając mikrofon i westchnął żałośnie. – Skąd ja im wezmę trzy wiersze na miesiąc?"
W świecie, gdzie każdy na co dzień biegle posługiwał się pełną gamą poetyckich przenośni, aluzji i kwiecistych fraz dla ukrywania prostych myśli w gąszczu słów, trudno było wydumać coś naprawdę oryginalnego, zwłaszcza pod naciskiem nieubłaganej normy miesięcznej. Nie chcąc przy tym uchodzić za kretyna w oczach słuchaczy, wypadało mówić koalangiem tak, aby utwór gładko przeciekł poprzez sito komputerowej analizy przysparzając dodatnich punktów, i równocześnie zawierał dobrze ukryte treści przeznaczone dla inteligentnego odbiorcy.
Nikor przełuchał nagraną taśmę, potem przewinął do początku i skasował.
– Na nic! – warknął, wyłączając dyktafon.
Opadł na fotel, przymknął oczy i poruszając wargami, w myślach próbował od nowa sklecić strofy zaplanowanego utworu na temat radości i dumy, jaka rozpiera każdego Paradyzyjczyka na samą myśl o wspaniałości świata, w którym żyje.
Rozbolała go głowa, sięgnął więc do kieszeni po plastykową buteleczkę i wytrząsnąwszy na dłoń dwie tabletki, powlókł się w stronę łazienki, by popić je wodą. W ostatniej chwili spojrzał przypadkiem na tabletki.
– O, do licha… Zapomniałem o tym… – mruknął, szybko schował jedną z tabletek z powrotem do fiolki i wyjął inną.
Tajemnicza szara tabletka, niewiele różniąca się rozmiarami od zwykłego proszku od bólu głowy, wywołała z pamięci obraz ostatniego dnia pobytu na Tartarze.
Wtedy, w podnieceniu i euforii, nie zastanawiał się, co oznaczały słowa Bloma, wypowiedziane przy pożegnalnym uścisku dłoni.
– Zachowaj swój gniew – powiedział towarzysz z lochów Złotej Żyły, stary człowiek o łagodnym spojrzeniu zmęczonych oczu. – Nikt nie może ci go wydrzeć. Kiedyś złożymy razem cząstki tego gniewu, rozproszone po segmentach i piętrach. Wielu stąd wraca, niosąc w sobie swój gniew – bezsilny, gdy osamotniony, lecz w sumie z innymi potężny i gorętszy niż tysiąc słońc…
Było w tych słowach coś niezrozumiałego i choć można je było rozumieć dosłownie, Nikor próbował je teraz raz jeszcze na nowo przywołać jak najdokładniej z pamięci. Czyżby to był koalang? Nie przyszło mu to wówczas do głowy, na Tartarze mówiło się zwykłym językiem, tam nie sięgały uszy Systemu Zabezpieczeń…
Kiedy Blom puścił dłoń Nikora, pozostała w niej ta właśnie tabletka.
– Schowaj albo nawet połknij w razie potrzeby – dodał cicho Blom. – Przeleci przez przewód pokarmowy najdalej w ciągu doby, jest bardzo ciężka.
– Co to jest? – spytał wówczas Nikor, chowając tabletkę.
– To jedyny, ostatni środek, jaki można zaaplikować choremu światu – uśmiechnął się Blom. – Nie zgub, nie pokazuj nikomu. Oddasz temu, kto zapyta cię, czy masz lekarstwo na klaustrofobię.
Tabletka była rzeczywiście wyjątkowo ciężka. Blom nie wyjaśnił, czym jest i jak się u niego znalazła. Nikor wiedział tylko tyle, że Blom przybył do Złotej Żyły z innego miejsca pracy, z zakładu wzbogacania rud czy czegoś podobnego.
Nikor przypomniał sobie wówczas urmana o imieniu Lars, który dziesięć lat wcześniej demonstrował sztuczki z pestką podczas lotu w stanie nieważkości. Podobnie jak tamten pestkę, Nikor ukrył tabletkę pod językiem, gotów ją połknąć w razie zbyt szczegółowej kontroli. Obeszło się bez tego, strażnicy na kosmodromie nie bawili się w dokładne rewizje. Nikt spośród wracających górników nie mógł mieć przy sobie ani grama złota. Dbały o to codziennie ultradźwiękowe czujniki przy wyjściu ze sztolni.
"Ciekawe, co to jest?… – Nikor schował fiolkę do kieszeni. – Może kiedyś się dowiem…"
Połknął dwa proszki od bólu głowy i z obrzydzeniem włączył dyktafon. Głowę miał pełną wierszy, lecz żaden nie nadawał się do nagrania…
ROZDZIAŁ XXI
– Witaj w innym świecie! – powiedziała Zinia wchodząc do betonowej komory, gdzie przed chwilą wprowadzono Rinaha.
Była dziwnie podniecona, napięta, brak jej było tej pewności siebie, którą demonstrowała w Paradyzji. Rinah czuł, że dziewczyna chce mu coś powiedzieć i równocześnie odwleka tę chwilę.
– Tutaj możemy normalnie rozmawiać! – powiedziała wskazując na ściany. – Ten beton jest ślepy i głuchy, nie ma tu żadnych pętli ani anten. To naprawdę inny świat.
– Nie ma tu także żadnych huraganów, trzęsień ziemi ani straszliwych kataklizmów – podjął tym samym tonem. – Są tylko paskudnie niebezpieczne kopalnie…
Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.
– Wiedziałeś? – wyjąkała.
– Domyślałem się.
– Miałeś rację – uśmiechnęła się. – Nie muszę ci tłumaczyć, co to oznacza. Skinął głową i podsunął jej krzesło.
– Nie wiem tylko, gdzie jestem.
– To stara stacja oceanograficzna, niedaleko wybrzeża, na szelfie. Kilkanaście metrów pod wodą. Pewnie powiedzieli ci, że to jedno z nielicznych bezpiecznych miejsc na Tartarze.
– Tak powiedzieli. Sądzę jednak, że chodzi im o to, żebym stąd nie wyszedł i nie rozejrzał się po okolicy. Czy naprawdę nikt nas nie słyszy?
– Tu nie ma potrzeby kontrolowania słów. Jeśli ktoś znalazł się tutaj, nie ma znaczenia to, co mówi. Nikt nie spodziewa się, że będę z tobą rozmawiała o sprawach, których nie powinieneś znać. Oni sądzą, że trzymają mnie w ręce dostatecznie mocno… i mają do pewnego stopnia rację.