– Pewnie. Przecież Paradyzja to kolos.
– Największy sztuczny twór w zamieszkanym Kosmosie – powiedział porządkowy z dumą – i najlepszy ze światów, jakie istnieją.
– Byłeś gdzie indziej?
– Na innych planetach? Nie.
– A na Tartarze?
Rinah złowił niespokojne łypnięcie swego przewodnika,
– Też nie. Tam jest bardzo niebezpiecznie. Wolę pracować tutaj – powiedział wyraźnie i jakby trochę za głośno. – Mamy windę!
Otworzył drzwi szybu, do których właśnie dotarli. Klatka windy była obszerna, mogłaby pomieścić co najmniej dwadzieścia osób.
– Mówiłeś, że rzadko przenosicie się na inne poziomy.
– Po prostu nie ma to sensu. Każde piętro jest samowystarczalne, na każdym jest mniej więcej to samo… No, może nie wszystko… Specjalistyczne szkoły i wyższe uczelnie są na przykład rozmieszczone co kilka poziomów. Ale przecież na każdym mieszka ponad sto tysięcy ludzi… Mierząc wasza miarą, to chyba duże osiedle, prawda?
– Nawet spore miasto. Tyle że u nas… jest trochę więcej miejsca – zauważył Rinah.
– Kwestia przyzwyczajenia. Dwadzieścia metrów kwadratowych na osobę to wcale nie tak mało. Wystarcza i na mieszkania, i na pomieszczenia użytku ogólnego.
Winda zatrzymała się. Tutaj, na górze, korytarz był równie pusty jak na dole i wyglądał identycznie. W drodze do najbliższego skrzyżowania z poprzecznym korytarzykiem minęli porządkowego.
Obaj funkcjonariusze wymienili gesty powitania, tutejszy z zainteresowaniem obejrzał przybysza.
– Gość z Ziemi – oznajmił przewodnik Rinaha.
Tamten kiwnął głową, raz jeszcze przyjrzał się nowemu mieszkańcowi swojego rewiru i powoli ruszył na dalszy obchód.
– Musimy teraz zachowywać się w miarę cicho – powiedział porządkowy i podszedł do jednych z szeregu drzwi w ścianie korytarza.
Otworzyły się, gdy zbliżył do nich prawą dłoń. Weszli do ciemnego pomieszczenia. Drzwi zasunęły się cicho, Rinah poczuł pod stopami miękki chodnik. W zupełnej ciemności dostrzegł przed sobą tylko zielony punkt świecący gdzieś pod sufitem.
– Chodź – Rinah usłyszał szept przewodnika. – Trzymaj mnie za ramię, żebyśmy się nie zgubili.
Przez długą chwilę szedł na oślep, starając się nie zgubić walizki, która od czasu do czasu zaczepiała o framugi mijanych drzwi, które rozsuwały się cicho, a potem zamykały.
– No, to już jesteśmy – powiedział porządkowy za kolejnymi drzwiami. – Dostałeś pokój dość blisko centralnego korytarza, żebyś nie błądził.
Sufit rozjarzył się słabo, lecz wystarczająco, by Rinah mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Kwadratowy pokoik o powierzchni około dziesięciu metrów miał w środku każdej ściany zamknięte drzwi, nad którymi paliła się maleńka zielona lampka sygnalizacyjna. Oprócz tego, w czterech kątach dostrzegł parę mebli: jakiś tapczan, dwa duże fotele, stolik i jeszcze kilka przedmiotów.
– Ze względu na oszczędność miejsca, nie mamy tu osobnych dojść do każdego pomieszczenia. Do pokoi nie sąsiadujących z korytarzem wchodzi się przez przyległe pomieszczenia – wyjaśnił porządkowy.
– Jak to? Przez cudze mieszkania? – zdumiał się Rinah.
– Tutaj wszystko jest nasze, wspólne. Jesteśmy jak jedna rodzina.
– Jednakże… to chyba okropnie przeszkadza?
– Dlatego prosiłem o zachowanie ciszy. O tej porze w ogóle się nie chodzi po korytarzach ani po pokojach. Godziny wypoczynku trwają od dwudziestej trzeciej do piątej rano. Musisz o tym pamiętać, bo później nie dostałbyś się do siebie.
– Jak to?
– Drzwi są centralnie blokowane, żeby nikt nikomu nie zakłócał wypoczynku. Tylko służba porządkowa ma uniwersalne identyfikatory umożliwiające otwieranie wszystkich przejść. Gdyby ci się przytrafiło nie zdążyć przed jedenastą do domu, musisz szukać porządkowego, żeby cię doprowadził. Jednak nie należy do tego dopuszczać. Nie wiem, jak będzie to traktowane w twoim przypadku, ale tubylcy są za takie przewinienia karani. No, to życzę przyjemnego snu. Rozjaśnienie jest o szóstej rano. Numer twojego pokoju masz wyryty na identyfikatorze. Gdybyś zabłądził, każdy wskaże ci kierunek. W ciągu dnia można swobodnie przechodzić przez wszystkie pomieszczenia całego piętra. Kabiny sanitarne są rozmieszczone w narożnikach, jedna na cztery pokoje. To chyba na razie wszystko, co powinieneś wiedzieć.
– A… inne piętra? Czy wolno mi korzystać z windy?
– To… wymaga pewnych formalności. Najlepiej nie ruszaj się stąd, dopóki nie zjawi się przewodnik.
– Przewodnik?
– Tak, każdy przybysz otrzymuje tu przewodnika. Powinien zgłosić się koło ósmej.
– Dziękuję za pomoc i informacje.
– To mój obowiązek – powiedział porządkowy. – Światło gasi się przyciskiem obok drzwi.
Rinah został sam pośrodku pokoju. Przez chwilę jeszcze rozglądał się w półmroku, wreszcie z rezygnacją postawił walizkę pod ścianą, zgasił światło i, zrzuciwszy ubranie, wsunął się pod cienki koc. Na szczęście było dość ciepło.
ROZDZIAŁ V
Skrzeczący przerywany dźwięk rozbrzmiewał już od dłuższej chwili, gdy Rinah otworzył zaspane oczy. Zamknął je od razu, olśnione jasno rozjarzoną płaszczyzną sufitu. Półprzytomny, siedział przez kilkanaście sekund, czując pod bosymi stopami szorstkość chodnika. Natarczywy dźwięk atakował jego uszy – niecierpliwie, przynaglająco…
Uchylił powieki, by sprawdzić czas i dopiero, stwierdziwszy brak zegarka, przypomniał sobie, gdzie się znajduje.
Brzęczyk zamilkł nagle. Gdzieś spod sufitu rozległ się donośny, Spokojny baryton:
"Ogłasza się stan zagrożenia. Alarm pierwszego stopnia dla wszystkich segmentów. Służby specjalne na stanowiska. Ludność pozostaje w pomieszczeniach mieszkalnych, zajmując miejsca w fotelach. Wprowadza się selektywną blokadę przejść".
Teraz dopiero, oswoiwszy oczy z jasnym światłem, Rinah popatrzył dokoła i ze zdumieniem stwierdził, że wszystkie ściany jego pokoju, a także sąsiednich i dalszych pomieszczeń, są kryształowo przejrzyste. Za szklistymi taflami, jak w wielokrotnym zwierciadlanym odbiciu, trwał powielony ruch, żwawa krzątanina rozbudzonych, na wpół ubranych ludzi, wykonujących prawie równocześnie podobne czynności.
Drzwi rozsunęły się nagle, przez środek pokoju przebiegły trzy postacie, w pośpiechu dociągając zamki kombinezonów. Przeciwległe drzwi otwarły się i zamknęły za nimi bezszelestnie. Rinah patrzył przez chwilę, jak ta trójka, wyróżniająca się pomarańczowym kolorem kombinezonów, dyfunduje poprzez pokoje-akwaria, jakby przenikając przez ich ściany, by zniknąć gdzieś w głębi niekończącego się ciągu szklanych pudełek.
Powoli wstał i nakładając ubranie rozejrzał się po sąsiednich pokojach. Ich mieszkańcy działali jakby według wyuczonego schematu, prawie synchronicznie, bez śladu nerwowości czy podniecenia. Machinalne zapinali zamki kombinezonów, podchodzili do foteli, siadali w nich i nieruchomieli z oczami utkwionymi w jaskrawożółty prostokąt, świecący na szkliwie ściany każdego pokoju.
"Uwaga! Pełna blokada pomieszczeń!" – oznajmił głośnik.
Jakiś mężczyzna, w pośpiechu naciągając pomarańczową bluzę, wpadł do pokoju Rinaha. Drzwi, którymi chciał wyjść, nie otworzyły się przed nim, choć kilkakrotnie uderzył w nie otwartą dłonią.
– A niech to diabli! – warknął i obrócił się na pięcie. – O dziesięć sekund za późno. A ty na co czekasz?
Przybyły spojrzał na Rinaha, stojącego na środku pokoju.
– Jestem tu obcy – powiedział Rinah. – Przyleciałem wczoraj i nie mam pojęcia, co należy robić.
– Siadaj! Prędko, bo lecą punkty karne! – przynaglił go tubylec. – Obcy czy swój, alarm obowiązuje wszystkich.