– Rozdział żywności i innych towarów powszechnego użytku podlega tutaj centralnemu sterowaniu i kontroli. Identyfikator, który masz na palcu, wysyła nieustannie pewną sekwencję impulsów magnetycznych, zawierającą kod cyfrowy twojego numeru identyfikacyjnego. Pobranie posiłku rejestrowane jest natychmiast w centralnej pamięci komputera. W ten sposób zapewnia się sprawiedliwy przydział wszystkich dóbr konsumpcyjnych: nikt nie może pobrać więcej, niż wynosi jego limit.
– Nie używacie niczego w rodzaju pieniędzy czy żetonów? – zdziwił się Rinah. – Jakże więc wynagradzacie ludzi za ich pracę?
– Być może, ekonomista lepiej by ci to wyjaśnił – powiedział Alvi zabierając się do jedzenia, gdy usiedli przy jednym z licznych stolików. – Jestem historykiem… To znaczy wychowuję młodzież, nauczam ją dziejów naszej cywilizacji i zagadnień współczesności. Moje wyjaśnienia mogą więc wydać ci się nieco uproszczone. Ale spróbuję…
Rinah zauważył, że meble w barze były przytwierdzone do podłogi. To, co miał na tacy, wyglądało niezbyt ponętnie, ale w smaku było znośne. Nie zastanawiając się zbytnio nad składem pożywienia, zaczął jeść coś w rodzaju owsianki, popijając płynem z plastykowego kubka.
– Pieniędzy nie używamy, bo są niepotrzebne i niepożądane w naszym systemie. Każdy otrzymuje to, co niezbędne, i musi mieć poczucie pewności, że zawsze otrzyma tyle, ile mu aktualnie przypada z podziału wszelkich dóbr indywidualnego spożycia pomiędzy mieszkańców planety. Nikt tu niczego nie gromadzi na zapas, bo wszystko dostaje we właściwym czasie, według określonych terminów i limitów. Po cóż więc pieniądze? Planeta wraz ze wszystkim, co się w niej znajduje, należy do nas wszystkich. Za zaspokojenie życiowych potrzeb każdy powinien oczywiście zapłacić wykonywaniem pracy, której się od niego wymaga, stosownie do jego umiejętności. Można by powiedzieć, że nasz system jest odwrotny do waszego: u was pracujesz, by zdobyć środki do życia; u nas otrzymujesz je, by pracować… Na pozór różnica jest tylko formalna, jak w paradoksalnym problemie: czy się pracuje, być żyć, czy żyje, by pracować. Ale po zastanowieniu przyznasz, że nasz system jest bardziej humanitarny. Wszyscy mają szansę odpłacić uczciwą, społeczną postawą za otrzymany przydział…
– A… jeśli ktoś nie wywiązuje się z obowiązków?
– Cóż, zdarza się i tak. Nie może to być tolerowane w żadnym zorganizowanym społeczeństwie. Środkiem nacisku jest oczywiście zmniejszenie przydziałów…
– Więc jednak nie wszyscy otrzymują po tyle samo?
– To chyba oczywiste. Funkcjonuje złożony system oceny każdego obywatela. Kryteria są dość różnorodne, nie tylko pracą bierze się pod uwagę… Ale o tym może opowie ci ktoś bardziej ode mnie kompetentny…
Bar wyludniał się stopniowo. Dochodziła ósma i mieszkańcy Paradyzji spieszyli do codziennych zajęć. Rinah skończył jedzenie. Po posiłku poczuł się znacznie lepiej.
– Mam nadzieję – powiedział – że w ciągu dwóch-trzech dni zaaklimatyzuję się tutaj i będę w stanie zacząć pracować. Czy wolno mi będzie rozmawiać z ludźmi, nagrywać ich wypowiedzi?
– Oczywiście! Wiemy przecież, że zamierzasz opisać nasz świat, by Ziemia mogła nas lepiej rozumieć. To leży także w naszym interesie i będziemy się starali ułatwić ci zadanie.
Za witryną baru przemykali nieliczni już przechodnie, spieszący gdzieś głównym korytarzem.
– Nie zauważyłem nigdzie dzieci i młodzieży – powiedział Rinah.
– Mieszkają na innych piętrach. Nasz system wychowawczy nie przewiduje indywidualnego wychowywania dzieci. Wynika to z konieczności bardzo efektywnego oddziaływania na młode pokolenie. Musimy wychowywać naszych obywateli w poczuciu silnej więzi społecznej, a zwłaszcza w poczuciu bezwzględnej dyscypliny. Sam wiesz, że rodzice nie zawsze zdolni są do obiektywizmu i konsekwencji wobec własnego potomstwa. Tutaj nie ma miejsca na błędy wychowawcze. Każdy błąd może kosztować najwyższą cenę: istnie-| nie całego społeczeństwa. Alarm, który dziś miałeś okazję przeżywać, jest tylko chwilowym zaostrzeniem panującego tu nieustannie stanu zagrożenia. W świecie takim, jak nasz, istnieje ciągłe niebezpieczeństwo katastrofy…
– Tak, wiem – wtrącił Rinah, by uniknąć słuchania szerszych wywodów na ten temat. – Uważnie wysłuchałem dzisiejszej porannej pogadanki… Wydaje mi się jednak, że zbyt wielką wagę przypisujecie zagrożeniu ze strony Ziemi… My, społeczeństwo Starego Globu, myślimy o was raczej z sympatią i podziwem, bez wrogości i złych zamiarów…
– Mówisz tak, bo jesteś wrażliwym humanistą, człowiekiem kultury, a nie interesu… – Alvi uśmiechnął się z zakłopotaniem, zwijając odruchowo w palcach brzeg plastykowego obrusa. – Brak zaufania do Ziemi i innych ośrodków ludnościowych w naszym sąsiedztwie ma zupełnie realne podstawy historyczne…
– Czytałem wiele o historii powstawania Paradyzji, nim tutaj przybyłem – zauważył Rinah – i doprawdy, nie wysnułem z tej lektury podobnych wniosków…
– To, co czytałeś, stanowi produkt wtórny. Prawdziwe dzieje naszego społeczeństwa zawarte są wyłącznie w dziele naszego wielkiego antenata, Carlosa Jose Cortazara, przywódcy pierwszych osadników wysłanych z Ziemi na Tartar. O ile wiem, dzieło to nie jest rozpowszechniane na Ziemi w jego źródłowej formie… Krótko mówiąc, wasze opracowania tendencyjnie naświetlają sprawę powstania Paradyzji. Brak im obiektywizmu.
Rinah znał dość dobrze różne wersje opisu dziejów tej planety. Różniły się one w szczegółach, niekiedy nawet istotnych. Jednak ogólny obraz rysował się dość jednoznacznie.
Wyprawa osadnicza na Tartar, drugą planetę Enigmy w gwiazdozbiorze Psów Gończych, poprzedzona była załogowa ekspedycją badawczą. Stwierdziła ona, iż warunki naturalne planety Tartar rokują pomyślny rozwój osadnictwa. W owym czasie stan zaludnienia Ziemi osiągał właśnie wielkość krytyczną i każda nowo odkryta planeta budziła ogromne nadzieje licznych amatorów pozaukładowej emigracji.
Rozwinięte technika dalekiego transportu pozwalała już wówczas na przenoszenie znacznych grup osadników wraz z niezbędnym sprzętem i wyposażeniem nawet do odległych systemów planetarnych. Podróże takie, trwające dość długo, nie przerażały już kandydatów do zdobywania nowych terenów osiedleńczych. Oswojono się zarówno z wymyślnymi technikami konserwacji ludzkich organizmów na czas podróży, jak też z potencjalnymi niebezpieczeństwami i niespodziankami w obcych światach. Nowe planety były silną pokusą dla tych, którzy nie widzieli szans realizacji swych planów i ambicji na Ziemi, pełnej takich samych ambitnych, zdolnych i pewnych siebie młodych ludzi.
Na Tartar wysłano wówczas konwój złożony z dwunastu kosmicznych kontenerów, holowanych przez sześć jednostek napędowych. Każdy kontener, zbudowany w kształcie cylindra o długości dwóch tysięcy metrów i blisko kilometrowej średnicy, zawierał w swym wnętrzu kilka milionów uśpionych w anabiozie pasażerów wraz z całym wyposażeniem niezbędnym do ich stopniowego urządzenia się na planecie. Kontenery miały być osadzone na powierzchni Tartaru w różnych miejscach, wybranych przez kierownictwo wyprawy.
Plan ten nie został nigdy zrealizowany. Tartar okazał się planetą o wiele mniej gościnną, niż wydawał się w oczach jego pierwszych badaczy. Dowództwo wyprawy – jak głosiły raporty kierowane na Ziemię – dokonało własnych, długotrwałych i wszechstronnych badań warunków naturalnych planety, podczas gdy cały konwój pozostawał na orbicie w oczekiwaniu na wyniki rekonesansu.
Cortazar i jego załoga zakwestionowali wyniki poprzednich badań i zarzucili pierwszej wyprawie rozpoznawczej karygodną lekkomyślność i niedbalstwo: zbyt krótkotrwałe, wyrywkowe i pobieżne obserwacje nie wykazały wielu istotnych, groźnych niebezpieczeństw jakie mogły spotkać przybyłych osadników na powierzchni planety. Jej tektonika, działalność wulkaniczna, potężne ruchy mas powietrza i wód, występujące okresowo lub nieregularnie na całym prawie obszarze przewidzianym do zasiedlenia, wykluczały – zdaniem dowództwa wyprawy – możliwość bezpiecznego osiedlenia się tam przybyłych milionów ludzi.