"Poczciwy, stary Mac Leod" – pomyślał z uznaniem o przyjacielu.
– Jesteś najpiękniejszą Paradyzyjką, jaką zdarzyło mi się widzieć – powiedział zupełnie szczerze.
– Dziękuje. Może nie zmienisz tego mniemania, przynajmniej do końca pobytu. Chciałabym, żebyś zebrał tu obfity materiał do książki, wywiózł stąd jak najlepsze wrażenia i zabrał ze sobą to, co wyda ci się najpiękniejsze.
Wstała nagle i wyciągnąwszy dłoń w kierunku Rinaha powiedziała:
– Wiec do jutra! – a wychodząc, już w drzwiach, rzuciła przez ramię: – On się tak nazywał.
To wszystko było jednak dość skomplikowane…
Rinah odtwarzał z pamięci dialog z dziewczyną i próbował odgadnąć znaczenie wszystkich subtelności tej pozornie bezsensownej rozmowy.
Uprzedzając kolejne ostrzeżenie Centrali, odsłonił ściany i rozsiadł się wygodnie, by pomyśleć. Po godzinie miał już dość dobrze uporządkowane to wszystko, co chciała mu przekazać Zinia.
Przede wszystkim dziewczyna dawała do zrozumienia, że chce go o czymś poinformować i nie może tego zrobić ze względu na zainstalowane wszędzie kamery i mikrofony, ale o tym wszechobecnym podsłuchu wiedział Rinah, jak i wszyscy tutaj, zupełnie oficjalnie. Cały komiczny dialog, aluzyjnie naprowadzający go na słowo "ucho", był raczej rodzajem instruktażu. Wynikało z niego, iż chcąc coś powiedzieć tak, by nie być zrozumianym przez kontrolny komputer, trzeba odwoływać się do skojarzeń słuchacza. To dość oczywiste: komputer może wyławiać z rozmowy pojedyncze słowa, takie jak owo "ucho", które jest dla niego trywialną aluzją do słowa "mikrofon" czy "podsłuch". Widać, słysząc takie słowo, komputer pilniej nadstawia… "ucha". Komputer może także analizować całe zestawy słów, znaczenie zdań… Ale nie jest w stanie rozszyfrować aluzji, którą słyszy po raz pierwszy. Dlatego – nie chcąc być zrozumianym – trzeba każdorazowo używać innej aluzji, innego hasła wywołującego to samo skojarzenie. Centrala jest komputerem o wysokim stopniu zdolności uczenia się. Zbyt przejrzyste, obiegowe, często pojawiające się porównania czy kryptonimy, ma zapewne skatalogowane w swych zbiorach pamięciowych. Wystarczy, że dana aluzja pojawi się dwa, trzy razy w różnych kontekstach – i już staje się dla komputera zrozumiała. Dlatego szyfrowy język, którym posługują się tu ludzie, mający do przekazania poufne informacje, musi być językiem dynamicznym, zmiennym, nie istniejącym trwale, lecz powstającym i ginącym w trakcie rozmowy, efemerycznym, doraźnym systemem skojarzeń, odwołującym się do pamięci i erudycji, do bystrości i zdolności kojarzenia. A więc posługiwać się nim mogą tylko ludzie, których inteligencji nie jest w stanie sprostać najbardziej nawet sprawny system sztuczny.
To jednakże nie wszystko. Czego nie rozumie system, mogą rozszyfrować jego operatorzy. Komunikat, który jest przekazywany słownie, musi być na pozór idealnie pusty, wolny od istotnej treści – aby system pominął go i nie utrwalił dla ewentualnej ponownej próby interpretacji. "Tylko puste słowa jak wiatr przelecą…". Jednym słowem, rozmowa musi sprawiać wrażenie pustego gadania o niczym. Jakieś skoki myślowe, cytaty…
"Coś podobnego znaleźć można u niektórych poetów z końca XX wieku – przypomniał sobie Rinah. Tylko, że tam można było pozwolić sobie na słowotwórstwo, a czytelnik nie zawsze musiał rozumieć, o co chodzi poecie. Tutaj trzeba wyczuć tę subtelną granicę między zdolnością kojarzenia komputera i człowieka. Żadnych neologizmów – bo każde nowe słowo, raz tylko użyte, jest albo niezrozumiałe, albo znaczeniowo zdefiniowane przez kontekst. W jednym i drugim przypadku nie spełniałoby tu swej roli…"
Cóż jeszcze przekazywała Zinia? Informację o tym, że podsłuch jest absolutnie wszędzie i być może nie ogranicza się do mikrofonów rozmieszczonych w ścianach. "Trąbka Eustachiusza" jest elementem ucha wewnętrznego… Czyżby więc… w człowieku samym też istnieć mogły jakieś urządzenia, działające wówczas, gdy zewnętrzne nie są zdolne spełnić swojej roli? W tym świecie wszechstronnych zabezpieczeń wszystko jest możliwe! Końcowe aluzje do chęci opuszczenia Paradyzji przez Zinię wraz z Rinahem były dość jasno wyrażone zbyt jasno, by można było liczyć, że niegłupi wreszcie komputer nie dostrzeże w nich niczego istotnego. Mógł to być jednak wyraz jakichś ogólnych tęsknot do dalekich podróży.
"Sporo, jak na jedną krótką i, zdawałoby się, bezsensowną rozmowę – pomyślał Rinah. – Załóżmy, że ta dziewczyna chce mnie wyposażyć w klucz do rozumienia podtekstów, wyrażanych przez ludzi, z którymi będę tutaj rozmawiał. Wynika stąd, że niektórzy, być może, mają do powiedzenia więcej, niż toleruje System Zabezpieczeń. Dlaczegóż by jednak mieli obcemu przybyszowi z planety uważanej za wrogą udzielać informacji i opinii uznanych za zagrażające bezpieczeństwu ich własnej?"
Jeszcze jedną ważna informacją, która zelektryzowała Rinaha w trakcie rozmowy z Zinią, była wzmianka o zaginionym – czy też, jak poinformowano Ziemię – zmarłym przed dziesięciu laty ziemskim socjologu, Larsie Benigu. Człowiek ten był główną i pierwotną przyczyną obecności Rinaha w Paradyzji, choć on sam dotychczas sceptycznie odnosił się do możliwości wyjaśnienia czegoś w tej zamierzchłej sprawie sprzed dziesięciu lat. Ale Mac Leod był innego zdania…
ROZDZIAŁ IX
Na temat Larsa Beniga wiadomo było oficjalnie tyle, że jako młody naukowiec, badający rozwój społeczeństw izolowanych, otrzymał stypendium Międzyplanetarnej Agencji Rozwoju Osadnictwa Kosmicznego i, uzyskawszy zgodę na krótki pobyt w Paradyzji, – udał się tam – podobnie jak teraz Rinah – jednym z frachtowców Ziemskiej Floty Handlowej.
Załoga statku nie doczekała się powrotu pasażera. Komendant o Portu Tranzytowego przekazał kapitanowi frachtowca wyrazy ubolewania i oznajmił, że Lars Benig zmarł wskutek nieszczęśliwego wypadku.
Żadnych szczegółów nie podano, nie okazano też żadnych dowodów ani protokołów. Zwrócono jedynie paszport oraz kilka drobiazgów należących do zmarłego.
Sprawa musiała się na tym zakończyć, gdyż – znając obyczaje panujące w stosunkach z Paradyzją – władze ziemskie nie mogły spodziewać się niczego więcej. Z drugiej strony wiadomo, iż każdy, kto otrzymuje paradyzyjską wizę, podpisać musi oświadczenie, iż jedzie tam na własne ryzyko. A zatem oficjalnie nie można było podjąć żadnych dalszych kroków w celu wyjaśnienia sprawy.
Wiadomość o śmierci Beniga dotarła na Ziemię drogą radiową w cztery lata po fakcie, lecz na dwa lata przed przybyciem frachtowca, którym miał powrócić. Wtedy to Mac Leod zaproponował Rinahowi podróż na Paradyzję.
Projekt był interesujący, lecz Rinah od razu zdał sobie sprawę, że nie jest to bezinteresowny gest ze strony przyjaciela.
Wyprawa w rejon Tartaru oznaczała dwanaście lat wykreślonych z "ziemskiego" życiorysu – tyle bowiem trwał lot w obie strony. Jednak biologicznie oznaczała ledwie parę tygodni życia, gdyż pasażerowie odbywali podróż w urządzeniach anabiotycznych.
Nim jeszcze Rinah wyraził zgodę na' tę podróż, zapoznał się z kulisami sprawy Beniga. Był to rzeczywiście młody socjolog, lecz misja jego, oficjalnie firmowana przez szacowną organizację MAROK, była w istocie próbą nielegalnej penetracji Paradyzji. Próbę tę podjęła grupa ludzi, działająca – nieformalnie zresztą – pod kryptonimem VISU (od łacińskich słów: vox inter silentium Universi – głos pośród milczenia Wszechświata). Zadaniem, które postawiła sobie owa grupa zapaleńców, było zbieranie informacji o życiu osadników na różnych planetach i badanie, czy miejscowe stosunki odpowiadają wymaganiom Konwencji Osiedleńczej. Konwencja ta przedstawiała – ogólnie biorąc – wszystkie powszechnie uznane i na ogół oczywiste zasady organizacji i kierowania pozaziemskimi grupami osiedleńczymi. Twórcom Konwencji, ratyfikowanej przez samorządowe władze wszystkich zaludnionych planet, chodziło głównie o stworzenie ogólnych ram prawnych dla utrzymania ciągłości kultury i tradycji humanistycznych w odległych nieraz i luźno z Ziemią powiązanych ośrodkach ludzkiej cywilizacji.