Grupa VISU, powstała w dobrych kilkadziesiąt lat od chwili wejścia w życie Konwencji, próbowała teraz – własnymi sposobami i przy cichym wsparciu różnych legalnych organizacji międzyplanetarnych – zbadać, do jakiego stopnia rzeczywiste warunki życia osadników odpowiadają literze Konwencji.
Paradyzja nie była ani pierwszym, ani ostatnim z obiektów przewidzianych przez VISU do dyskretnej kontroli. Jednakże ze względu na szczególny rodzaj stosunków między tą planetą i resztą cywilizowanego Kosmosu, a także z uwagi na jedyny w swoim rodzaju typ obiektu, jakim była sztuczna, zamknięta planeta – zbadanie jej było sprawą niezmiernie trudną.
Nikt jednakże nie spodziewał się, że już pierwsza próba przebicia muru tajemnicy pociągnie za sobą śmiertelną ofiarę. Członkowie VISU nie poniechali swego planu. Śmierć Beniga potraktowali jako wyzwanie i dowód, że w Paradyzji dzieją się sprawy co najmniej podejrzane…
– Mam być zatem kolejną ofiarą? – roześmiał się sarkastycznie Rinah, gdy Mac Leod przedstawił mu, w tajemnicy oczywiście, projekt następnej wyprawy.
– Nie wygłupiaj się. Przygotowujemy wszystko lepiej niż za pierwszym razem. Mamy swoich ludzi we Flocie Handlowej, zainteresowaliśmy tym również Wydział Specjalny Służby Ochrony Układu Słonecznego… Twoim zadaniem byłoby tylko wniknięcie do środka i rozejrzenie się, zebranie wiarygodnych informacji… No i oczywiście, o ile będzie to możliwe, wyjaśnienie, choćby częściowe, co właściwie stało się z Larsem…
Rinah nie od razu zgodził się na tę propozycję. Właściwie…- prawie już odmówił udziału w przedsięwzięciu, ale wiadomość o uzyskaniu wizy podekscytowała go do tego stopnia, że porzucił wątpliwości,
"Ostatecznie – pomyślał – mogę nawet palcem nie kiwnąć w celu wykonania mojej specjalnej misji, gdyby się okazało, że Paradyzję zamieszkuje banda podstępnych morderców. Ale przecież to są bzdury, a Mac Leod, jak zwykle, wszystko przejaskrawia".
Tym właśnie sposobem, po kilku tygodniach szkolenia w ośrodku Wydziału Specjalnego i po sześciu latach podróży w anabiotycznej komorze statku "Regina Yacui", w dziesięć lat po incydencie z Benigiem, trzydziestopięcioletni pisarz z Ziemi – Europejczyk z dużą domieszką krwi hinduskiej – znalazł się we wnętrzu niechętnej przybyszom sztucznej planety.
ROZDZIAŁ X
Jakże przyjemnie było po porannym alarmie móc położyć się jeszcze na parę godzin, pospać beztrosko, bez pośpiechu wziąć natrysk, gdy wszyscy współużytkownicy kabiny kąpielowej byli już dawno przy pracy. Potem, wciąż nie spiesząc się, nie będąc przez nikogo ponaglanym, można było przejść się po okolicznych jadłodajniach i sprawdzić, co gdzie dają dziś na śniadanie, a nawet przepuścić parę osób przy podajniku, aż się za szybą zjawi kolejna porcja jedzenia, która wskutek nieuwagi i braku staranności obsługi okaże się wyraźnie większa od innych.
Nikor wiedział, że idylla może skończyć się każdego dnia, lecz starał się nie myśleć o tym i korzystać póki można z ulgowej taryfy, jaką zapewniał mu status obywatela bez przydziału. Trwało to już prawie tydzień – wystarczająco długo, by wyzbyć się nawyków przyniesionych z obskurnego lochu, szyderczo zwanego "Pensjonatem nad Złotą Żyłą". Sam dziwił się i zdumiewał, jak łatwo przywyka się do komfortu paradyzyjskiego apartamentu po dziesięciu latach spędzonych w warunkach tartaryjskiego osiedla gómiczegg. Mimo wszystko, każdego dnia z tych kilku, które upłynęły od jego powrotu, budził się rano dokładnie po sześciu godzinach snu i toczył wkoło zdumionym wzrokiem, szukając widoku znajomego wnętrza betonowej komory pełnej podobnie jak on niewyspanych, poszarzałych ludzi. Zamiast tego widział lśniące ściany pokoju, migocący obraz telewizyjny, a z głośnika – w miejsce spodziewanego wrzasku brygadiera – dawał się słyszeć o wiele sympatyczniejszy głos lektora lub miłej spikerki. Nawet alarm był czymś swojskim, świadczącym o normalności świata, do którego nareszcie wrócił.
"Nigdy więcej… – myślał wtedy, każdego ranka budzony do ciężkiej harówki w kopalni złota i arsenu. – Jeśli wrócę tam, na górę, to już na pewno nigdy nie dam się tutaj wpakować".
Teraz, gdy naprawdę wrócił, postanowienie przeistoczyło się w naczelny cel na resztę życia. Paradyzja, ze wszystkimi niegdyś uciążliwymi ograniczeniami i niewygodami, wydawała mu się najlepszym miejscem we Wszechświecie. Paradyzyjscy socjolodzy mogliby powiedzieć, że czasowe oddelegowanie do "trudniejszej pracy" przyniosło oczekiwane efekty wychowawcze.
Dziś także, jak w poprzednich dniach, Nikor wygrzebał się spod koca około dziesiątej i pierwsze kroki skierował do pulpitu informacyjnego. Upewniwszy się, że wciąż nie ma dla niego przydziału pracy oraz – co najważniejsze-że jego SC wciąż równa się jedynce z trzema zerami po przecinku, wykąpał się, ubrał i ruszył w stronę głównego korytarza.
"Wszystko po staremu! – myślał, mijając znane miejsca. – Nic się tu nie zmieniło, jakby czas przestał płynąć, czekając na mój powrót…"
Ale przecież jednak minęło dziesięć długich lat i Nikor dobrze o tym wiedział, choć starał się nie myśleć ani o wydartej mu młodości, ani o Livii, której po powrocie nawet nie próbował odnaleźć wiedząc, że mogłoby to jedynie pogorszyć jego względnie pogodny nastrój.
"Wszystko jak było" – powtarzał sobie, by nie myśleć o tym, że niepostrzeżenie przekroczył trzydziestkę, w czasie gdy tutaj ludzie żyli sobie normalnie, po ludzku, nie spiesząc się bardziej, niż wymagał tego Centralny System, sprawiedliwie traktujący każdego, kto zasłużył na takie czy inne potraktowanie. Tam, na dole, był tylko brygadier i regulamin, a każdy pracownik mógł przekonać się na własnej skórze o wyższości komputerowego obiektywizmu nad subiektywnym, z natury rzeczy niedoskonałym ludzkim kierownictwem.
"Tylko kamer widać teraz jakby więcej – zauważył rozglądając się po znanych ścianach. – A w telewizji jakoś częściej wspominają o wzroście zagrożenia… Czyżby stosunki międzyplanetarne popsuły się jeszcze bardziej? Stary, poczciwy Pierwszy Segment – westchnął z sentymentem, spacerując głównym korytarzem, objedzony owsianką, w poczuciu bezpieczeństwa i beztroski mimo niepokojących komentarzy w codziennych programach telewizyjnych. – Byle tylko nie tracić panowania nad własnym językiem. Wszystko jeszcze jakoś się może ułożyć…"
Zewnętrzne czy wewnętrzne zagrożenie Paradyzji było czymś mglistym i odległym wobec realnego, codziennego strachu doświadczanego w chodnikach i wyrobiskach Złotej Żyły, pełnych trującego pyłu, grożących w każdej chwili tąpnięciem, zawałem, zalaniem… Miał to za sobą i jak wszyscy inni, którym udało się cało powrócić z tartaryjskich lochów, codziennie powtarzał sobie, że nigdy więcej nie opuści rajskich apartamentów ojczystej planety.
Stan bezczynności Nikora dziwnie się przedłużał. Wracającym z Tartaru pozostawiano zwykle trzy lub cztery doby na readaptację, a potem kierowano do pracy, z pełną jedynką w rejestrze, pozwalając im rozpocząć wszystko od nowa, bez obciążeń dawnymi wykroczeniami. Praca na dole oczyszczała ich, przywracała pełne prawa jednostki, dawała szansę zwiększenia SC nawet powyżej jedynki.
Nikor nie spodziewał się, by Centrala skierowała go z powrotem na studia, które przerwał nagły wyjazd dziesięć lat temu. Takie rzeczy nie zdarzały się tutaj zbyt często. Wracający z dołu musieli pogodzić się ze zmianą pracy, kierunku kształcenia, a nawet miejsca zamieszkania. Nikor wrócił wprawdzie do tego samego segmentu, lecz teraz znalazł się na bardzo wysokim, sto dwudziestym trzecim poziomie – daleko od dolnych pięter, gdzie spędził pierwsze dwadzieścia trzy lata życia.
"Najwidoczniej nie wiedzą, co ze mną zrobić" – myślał, sprawdzając codziennie w informacji, czy nie zadecydowano jeszcze o jego dalszym losie.
Na podjęciu nauki specjalnie mu nie zależało, długa przerwa dość dokładnie zatarła w jego pamięci wiadomości z dziedziny elektrotechniki i napędów elektrycznych, które były przedmiotem jego studiów. Właściwie było mu teraz obojętne, do jakiej pracy zostanie skierowany. Każde zajęcie jest przyjemnością i rozrywką w porównaniu z tym, co robił ostatnio.