Miejsce, w którym się znalazł po przebyciu ciemnego przejścia, musiało być wnętrzem pojazdu. Mroczne, dość obskurne, zatłoczone szeregami ciasno zestawionych foteli. Usiadł, machinalnie zapinając pasy bezpieczeństwa. Automatyczny chwytak unieruchomił jego głowę i kark. Kątem oka widział sąsiada z prawej strony – starszego znacznie, siwiejącego lekko mężczyznę o delikatnych rysach i łagodnym, pełnym rezygnacji spojrzeniu, na którego zwrócił uwagę jeszcze w windzie. Lewy fotel, skrajny w tym rzędzie, pozostawał pusty jeszcze przez kilka minut, podczas których głośnik przypominał o konieczności zapięcia pasów i zachowaniu milczenia podczas lotu.
Na chwile przed startem dwaj porządkowi wprowadzili jeszcze jednego pasażera. Wciskając go dość brutalnie w fotel obok Nikora, dopięli pasy i upewnili się, czy nie będzie mógł sam ich rozpiąć.
– Uważaj na niego – zwrócił się do Nikora jeden ze strażników. – To urman. Może gadać różne głupstwa albo usiłować się odpiąć.
Porządkowi wyszli, drzwi zasunęły się z trzaskiem. Nikor spojrzał ukosem na sąsiada z lewej, który siedział spokojnie z przymkniętymi oczyma. Głośnik obwieścił start, rozległ się ogłuszający jazgot silników, kabina zatrzęsła się. Nikor poczuł rosnące przyspieszenie, wszystko dokoła wibrowało, jakby za chwilę cały pojazd miał rozpaść się w kawałki. Zmiany przyspieszeń szarpały nim w różne strony tak, że po chwili stracił orientacje co do kierunku lotu.
Po kilkunastu minutach wycie silników ustało nagle, pojazd znieruchomiał. Głośnik obwieścił wejście na tor orbitalnego lotu bezwładnego.
– Uważaj – usłyszał Nikor cichy głos z lewej. – Popatrz tutaj, w moją stronę.
Nikor zwrócił oczy w lewo. Na skraju pola widzenia dostrzegł zarys twarzy sąsiada. Nagle jakiś drobny przedmiot, z odgłosem przypominającym parsknięcie, wystrzelił gdzieś z okolicy tej twarzy, odbił się od oparcia fotela przed Nikorem i spadł na podłogę kabiny, niknąc mu z oczu.
– Widziałeś?
– Tak – potwierdził Nikor. – Co to było?
– Pestka od śliwki z wczorajszego kompotu – zachichotał urman. – Wiesz co to znaczy?
– Co? Pestka? Wiem – mruknął Nikor niechętnie. Ten człowiek był widocznie naprawdę stuknięty.
– Nie jesteś zaskoczony… – głos sąsiada z lewej brzmiał jakby trochę ironicznie. – Może to nawet lepiej, bezpieczniej dla ciebie. Teraz posłuchaj. Ty zapewne wrócisz do Paradyzji. Ja nie jestem pewien, co ze mną zrobią. Mam prośbę…
Zamilkł na długą chwilę i Nikor pomyślał, że jego pomylony współtowarzysz zrezygnował z konwersacji. Odetchnął z ulgą. Po chwili jednak tamten ciągnął półgłosem dalej:
– Ty także możesz nie wrócić. Powtórz to, co ci powiem, paru innym, z którymi będziesz przez najbliższe lata. Może komuś uda się to zrobić… Tu chodzi nie tylko o mnie. A właściwie w ogóle nie o mnie, tylko o was wszystkich.
Nikor prawie nie słuchał monotonnego szmeru słów urmana. W ciszy i bezruchu kabiny kosmicznego transportera docierało do jego świadomości wszystko, nad czym nie zdążył zastanowić się głębiej od chwili dzisiejszego nagłego przebudzenia.
"Wszystko przez to nieszczęsne opowiadanie! – Ta myśl co chwila kołatała w jego mózgu. – Zachciało mi się zostać literatem, zamiast pilnować własnej profesjonalnej kariery…"
– Jeśli wrócisz, w jakimkolwiek czasie, i jeśli usłyszysz, że w Paradyzji przebywa jakiś Ziemianin, musisz koniecznie opowiedzieć mu o naszym spotkaniu. Bardzo dokładnie, ze wszystkimi szczegółami! – Urman podkreślił dobitnie to ostatnie zdanie. – A jeśli ci się to nie uda, to przekaż przynajmniej tych kilka słów… Uważaj i postaraj się dokładnie zapamiętać!
Nikor zapamiętał to zdanie, zawierające dwa imiona własne i brzmiące raczej niewinnie.
Po paru godzinach bezruchu pojazd zatrząsł się, zaryczał silnikami, a potem znów znieruchomiał – tym razem już na tartaryjskim lądowisku. Urmana zabrano pierwszego, potem resztę pasażerów poprowadzono wprost do podziemnej osady.
Tak zaczęło się dziesięć lat, które Nikor pragnął wymazać z pamięci wraz z postacią nieszczęsnego wariata poznanego podczas podróży. Dopiero wiadomość o pisarzu z Ziemi przebywającym we wnętrzu Paradyzji przywołała na nowo te niemiłe wspomnienia…
Są chwile w życiu człowieka, których nie sposób zapomnieć nawet po wielu latach, gdy zniknie z pamięci wszystko inne, wypełniające czas pomiędzy tymi momentami… Tak trudno nieraz odtworzyć w pamięci sytuacje sprzed niewielu dni – a wystarczy przymknąć oczy, by każde z takich odległych, lecz ważnych, przełomowych zdarzeń pojawiło się w wyobraźni ze zdumiewającą dokładnością.
Dziwny towarzysz podróży na Tartar musiał dobrze znać tę cechę ludzkiej pamięci i ufał, że kilka zdań wypowiedzianych wówczas wryje się trwale we wspomnienia Nikora, wraz z mnóstwem innych mało ważnych szczegółów rejestrowanych przez pobudzoną świadomość i podświadomość człowieka, którego los doznawał właśnie dramatycznego zwrotu.
"On wcale nie musiał być urmanem – zastanawiał się teraz Nikor w pustoszejącej herbaciarni – a to, co mówił, mogło mieć jakiś sens i znaczenie. Ten człowiek chciał być może powiadomić kogoś o swym losie albo przekazać inną ważną wiadomość. Dlaczego jednak kierował ją do kogoś z Ziemi? Albo sam był Ziemianinem, zatrzymanym za jakieś ciemne sprawy w Paradyzji, albo… był szpiegiem, któremu nie udało się przed schwytaniem przekazać zdobytych informacji… Jeśli tak, to najlepiej będzie nie mieszać się do jego spraw. Zwłaszcza teraz, gdy można zacząć od nowa spokojne życie z dala od tartaryjskich kopalń".
Myśl o urmanie czy może szpiegu nie dawała mu jednak spokoju. Przeoczył zupełnie wszelkie bliższe informacje o ziemskim pisarzu, poza tą jedną, że zamieszkuje w Pierwszym Segmencie. Pomyślał, że trzeba będzie uważać podczas następnego wydania telewizyjnych wiadomości, gdzie zapewne powtórzą przynajmniej nazwisko tego człowieka, na podstawie którego można, będzie odnaleźć numer jego video.
"Tylko… po co?" – spytał sam siebie, uświadomiwszy nagle, że nawet perspektywa udziału w szpiegowskiej aferze nie odstręcza go w wystarczającym stopniu od podświadomej chęci spełnienia prośby przypadkowego współtowarzysza niedoli.
Było w tym coś z lojalności i solidarności wobec drugiego, podobnego sobie pechowca… A może także nieco przekory i chęci zrobienia na złość machinie, która z matematyczną, bezosobową precyzją wycięła najlepszy kawałek z życia Nikora.
"Właściwie mógłbym… – pomyślał. – Trzeba by jednak zrobić to bardzo ostrożnie. Ziemianin może nie zrozumieć koalangowego szyfru. Nie wiadomo także, czy imiona własne zawarte w zdaniu, które należy przekazać, nie wywołają reakcji Systemu. Trzeba będzie dokładnie to przemyśleć, nie spieszyć się, żeby nie narobić sobie kłopotów".
Nikór dokładnie zdawał sobie sprawę z trudności przekazu takich podejrzanych informacji. W prostym zdaniu, które powierzył mu nieznajomy, mogło nie być niczego niebezpiecznego, lecz nie należało ryzykować, zwłaszcza gdy było ono adresowane do Ziemianina. W takim przypadku System Zabezpieczeń mógłby w swej mechanicznej nadgorliwości doszukać się nieobecnych znaczeń, rozłamać nieistniejący szyfr i obciążyć Nikora choćby za samą niejasność wypowiedzi.
Problem był tym trudniejszy, że wiadomość trzeba było przekazać przez sieć wideofoniczną, całkowicie i skrupulatnie poddawaną analizie informacyjnej. Gdyby można było liczyć na kontakt bezpośredni, arsenał sposobów rozszerzyłby się nieco, można by zagłuszyć mikrofony albo zrobić jakąś kombinację z identyfikatorem, czy wreszcie – napisać to zdanie palcem na blacie stołu, poza okiem kamery. Nikor znał wszystkie litery alfabetu, nauczył się ich sam, studiując krótkie teksty i napisy na opakowaniach niektórych importowanych ziemskich wyrobów. Jednakże Centrala była szczególnie uczulona na teksty pisane, a trudno mieć pewność, że ziemski gość nie ma żadnej muszki w oku… Można by szepnąć mu te słowa na ucho, lecz nigdy nie wiadomo, czy nie, siedzi tam jakaś pluskwa…