Выбрать главу

– Więc Paradyzja… nie jest sztuczną planetą? – wyszeptała Zinia, jakby obawiając się wypowiedzieć tej myśli nawet tutaj, wobec głuchych ścian podwodnego bunkra.

– Paradyzja jest szeregiem kontenerów, sprowadzonych na powierzchnię Tartaru sto lat temu, zanim jeszcze obudzono hibernowanych osadników. Kontenery spoczywają jeden obok drugiego, stykając się bocznymi powierzchniami. Nie może być Siódmego Segmentu, zamykającego pierścień, bo nie ma pierścienia. A siła ciężkości wewnątrz segmentów jest po prostu grawitacją planety Tartar, a nie siłą odśrodkową pochodzącą z obrotu. Gdyby zegary w Paradyzji odmierzały równe minuty, oraz gdyby w paradyzyjskich szkołach nauczano prawdziwej, nie sfałszowanej mechaniki teoretycznej, każdy bystry uczeń potrafiłby zdemaskować mistyfikację. Musiałby jednak w tym celu mieć możliwość swobodnego poruszania się przynajmniej w ramach jednego segmentu oraz wykonywania prostych doświadczeń…

– Jak to się stało, że nikt dotychczas nie wykrył tego oszustwa? – westchnęła Zinia, bezsilnie opadając na krzesło.

– Sama dobrze wiesz, jak funkcjonuje wasz świat. Może wielu próbowało, może nawet niejeden wykazał to sam sobie… Ale tych którzy choćby słowem czy gestem próbowali przekazać te wiadomości innym, czekał nieuchronny cios ze strony Systemu Zabezpieczeń, broniącego nie mieszkańców Paradyzji, lecz tych, co zamknęli ludzi w jej wnętrzu. System chroni Tartaryjczyków przed gniewem i zemstą więźniów Paradyzji… Wasz Cortazar był naprawdę genialnym łotrem… Uwięził całe społeczeństwo, pozbawiając wiele pokoleń prawa do normalnego życia i normalnego świata znajdującego się tuż obok, za warstwami metalu, kłamstwa i strachu przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem…

– …a dzieci po dziś dzień śpiewają pieśni na jego cześć – powiedziała Zinia, patrząc nieobecnym wzrokiem w szary beton ściany. – Kto ośmieli się otworzyć tę puszkę Pandory?

– Na pewno nie zrobią tego ludzie, którzy stworzyli sobie na Tartarze swój mały, lecz wygodny świat, istniejący dzięki wysiłkowi milionów niewolników. A tylko ktoś z zewnątrz mógłby to uczynić.

– Nie potrafię być Pandorą – uśmiechnęła się smutno. – Nie otworzę jej…

– Zdaje się, że puszkę pełną plag i nieszczęść, podarowaną w posagu Pandorze, otworzył jej mąż, Epimeteusz… – powiedział Rinah. – Znajdź ochotnika do tej roli. Ale najpierw musiałabyś odnaleźć miejsce na Tartarze gdzie leżą kontenery. To nie może być daleko stąd.

– Cóż z tego, nawet gdybym je odnalazła. Nikt tutaj nie podejmie nigdy decyzji uwolnienia tych ludzi. Pandora i jej mąż pierwsi padli ofiarą swego nierozważnego czynu. Potem plagi spadły na pozostałych. Ileż nieuświadomionej jeszcze nienawiści drzemać musi w tych starych kontenerach… Może kiedyś ciśnienie tej nienawiści, obudzonej nagle, zniszczy metalowe ściany…

– Myślę, że prędzej dokona tego rdza… Długie dziesięciolecia upłyną, a może nawet następne sto lat, nim się to stanie – westchnął Rinah. – W każdym razie ja nie widzę sposobu… Ludzie, zamknięci wewnątrz tego więzienia, nie zdołają podjąć żadnych wspólnych działań. Zbyt dalece zostali uwikłani, zbyt szczelnie osaczeni. Każdego ranka mogą przebudzić się w swym więzieniu podzielonym na małe, jedno czy dwuosobowe, zamknięte celki. Jedyne, co mogą, to tłuc głową o ściany, przejrzyste lub nie, w zależności od życzenia komputerowych strażników,

– A wystarczyłby jeden wyłom, jedna dziura w skorupie, by wszystko to wykipiało nagle, wylało się, rozpłynęło ludzką falą po tej pięknej planecie…

– Być może… – odrzekł Rinah w zamyśleniu. – Boję się jednak, że nie ma takiej siły… Powłoki kosmicznych kontenerów są wciąż jeszcze zbyt mocne i odporne.

Długo milczeli oboje, każde na swój sposób szukając beznadziejnie wśród gonitwy szalonych myśli jednej choćby, skutecznej recepty na uratowanie świata, ginącego pod brzemieniem stuletniej warstwy kłamstwa.

ROZDZIAŁ XXII

Rinah patrzył na odległe wierzchołki stożkowatych wzgórz, z których co chwila tryskały w niebo strumienie ognia i dymu. W powietrzu czuło się zapach tlenków siarki, grunt wibrował od dalekich erupcji.

– Nieźle zrobione! – mruknął nad uchem Zinii, gdy towarzyszący im młody pilot śmigłowca oddalił się nieco wzdłuż grzbietu pagórka, na którym stali. – To wszystko specjalnie dla mnie?

Skinęła głową, spoglądając w stronę pilota, który był najwyraźniej znudzony swą rolą.

– Podobnie jak pokaz trąby powietrznej, który obserwowaliśmy na płaskowyżu, jak trzęsienie dna morskiego i wszystko, co widziałeś.

– Niezły cyrk… – powiedział na wpół do siebie. – Nic dziwnego, że tak niechętnie goszczą tu Ziemian. Taki pokaz musi sporo kosztować…

– Wszystko się opłaca, gdy chodzi o efekt propagandowy – uśmiechnęła się smutno. – Ciekawa jestem, co też napiszesz o tym w swojej relacji…

– Nie mogę przecież pomagać im w tworzeniu fałszywego obrazu, w dowodzeniu ich twierdzeń na temat Tartaru! Nic nie napiszę. Chyba, że… ty sama… Spojrzała na, niego ze smutkiem.

– To nie ma szans… ani sensu – potrząsnęła głową. – Najpierw myślałam o tym serio, ale teraz widzę wyraźnie, że nie ma sposobu na wyrwanie się z tego świata. Zwłaszcza tacy jak ja nie mogą opuszczać tego układu. Tartaryjczycy mają zbyt wiele do ukrycia, by mogli pozwolić sobie na poważniejsze przecieki informacyjne.

– Mnie jednak wpuścili…

– I cóż z tego? Czy masz jakieś dowody na poparcie swoich rewelacji? Ziemska opinia publiczna ma zapewne nie najlepsze zdanie o stosunkach panujących w Paradyzji, ale w całą prawdę nikt na słowo nie uwierzy, Po prostu pewne rzeczy nie zmieszczą się w głowie Ziemianina, przywykłego do skrajnie odmiennych warunków istnienia. Dopiero ktoś stąd, i to niejeden, mógłby zostać uznany za wiarygodnego świadka i oskarżyciela. Dlatego nie- można liczyć na żaden błąd, żadną lukę w szczelnym murze dzielącym nasze światy. Ty dostałeś się tutaj jedyną, pilnie strzeżoną furtką…

– Myślałem nad czymś w rodzaju porwania, kiedy będziemy oboje w porcie tranzytowym. Mógłbym wziąć cię jako zakładniczkę, grożąc czymkolwiek twojemu życiu i żądając, aby przepuścili nas razem na nasz statek…

– Fantasta! – roześmiała się tak głośno, że pilot spojrzał z daleka w ich kierunku. – Musiałbyś mnie chyba naprawdę zabić… To oni sami prędzej zabiliby nas oboje, niż zgodzili się wypuścić razem poza strefę tranzytową… Obawiam się, że nawet gdyby nam się udało znaleźć na statku, nie pozwoliliby, aby odleciał, choćby musieli go w całości zniszczyć. Nie znasz ich mentalności. Są bezwzględni, gdy chodzi o ich własny interes i bezpieczeństwo.

Patrzyli znów przez chwilę na zainscenizowaną działalność wulkaniczną, mającą przekonać Ziemianina o okropnościach tartaryjskiej przyrody.

– Zresztą… Kiedy myślałam o ucieczce, nie miałam pojęcia, jak naprawdę wygląda sytuacja Paradyzji. Wiesz, nie uczono mnie zbyt dokładnie elementarnej fizyki, sama nie umiałabym sprawdzić faktów, o których mi powiedziałeś. Teraz myślę, że wielu Paradyzyjczyków zna prawdę lub przynajmniej czegoś się domyśla, lecz trudno im wymieniać poglądy na ten temat i rozpowszechniać prawdę wśród innych. Zresztą sama wiedza nic tu nie pomoże…

– Wystarczyłaby jedna porządna dziura w powłoce… Taka, żeby nie dało się jej ukryć przed mieszkańcami segmentu. Ale tego nie da się zrobić od wewnątrz, brak odpowiednich środków…

– Dlatego… postanowiłam zrezygnować z próby ucieczki – powiedziała Zinia cicho. – Ja bywam i tutaj, i tam, w środku… Mam dostęp do studia telewizji. Mogę się do czegoś przydać…